„Rozmowa Tygodnia”. Alex Szczechura: Niedługo wrócę!
Nie dokończył jednej z ćwierćfinałowych rywalizacji z Comarch Cracovią, ale uspokaja ciekawskich: Alex Szczechura wkrótce wróci do gry. Z napastnikiem GKS-u Tychy porozmawialiśmy o pracy z Andriejem Sidorienką, tyskich przewagach i roli negocjatora w transferze Paula Szczechury.
HOKEJ.NET: – W klubie twierdzą, że jesteś nieśmiałą osobą. Zgadzasz się?
Alex Szczechura: – (śmiech) Cóż, wszyscy to mówią, więc może coś w tym jest, ale ja to widzę trochę inaczej.
Masz do wyboru: spotkanie z przyjaciółmi, samotny wieczór z filmem w domu i trening na lodzie. Co najczęściej wybierasz?
– (śmiech) To trudne i niesprawiedliwe, że mogę wybrać tylko jedną opcję. Różnie bywa. Lubię też wyjścia ze znajomymi, ale zauważyłem, że im starszy się robię, tym bardziej komfortowo czuję się we własnych czterech ścianach.
Starszy? Przed tobą jeszcze dobre 10 lat grania! Czy na lodzie też czujesz, że lata lecą i ruchy już inne niż kiedyś?
– Nie zastanawiałem się nad tym, ale chyba nie czuję różnicy. Raczej nie odczuwam wielkich dysproporcji między tym, co jest teraz, a tym, co było parę lat temu.
Wszyscy zastanawiamy się, na ile poważny jest uraz, którego doznałeś podczas rywalizacji z Cracovią.
– Mogę was uspokoić. Niedługo wrócę.
Co zmieniło się w GKS-ie Tychy po przyjściu trenera Sidorienki?
– Myślę, że nowy szkoleniowiec wniósł dyscyplinę do szatni i na lód. Przywiązujemy od początku jego pracy bardzo dużo uwagi grze obronnej. Sporo akcentów kładziemy też na ustawienie na lodzie, czyli pozycjonowanie w poszczególnych fragmentach meczu. No i eliminacja błędów indywidualnych - temu też poświęciliśmy sporo czasu.
Sidorienko przypomina Gusowa?
– Nie jestem pewien. Trudno porównywać trenerów. Każdy z nich ma inny sposób pracy z drużyną i kroczy własnymi ścieżkami.
W ćwierćfinałach widać, że przewagi to wasza silna broń. Co zmieniliście w tym elemencie?
– Tu chyba nie chodzi o zmianę. Może rzeczywiście oddajemy obecnie więcej strzałów podczas powerplayów. Kiedy stwarza się okazja, korzystamy z niej, a nie szukamy jeszcze lepszej pozycji na finalizację. Nasze przewagi były jednak dobre także we wcześniejszych meczach sezonu. Trudno to jednoznacznie ocenić. Wiesz, jak to jest: jedna przewaga jest dzielona na tercję i masz wrażenie, że nie potrafisz dostać się za niebieską. Inna z kolei to sporo zamieszania pod bramką przeciwnika, a krążek nie trafia do siatki. Ważne, że obecnie strzelamy trochę goli, grając jednego zawodnika więcej.
Sensacja czy niespodzianka to chyba nie są najlepsze słowa, ale waszego prowadzenia w serii 3:1 chyba mało kto się spodziewał. Co jest kluczem do powstrzymania Cracovii?
– Tu nie ma filozofii. Musisz pracować ciężko na lodzie przez 60 minut. Każdy moment dekoncentracji to strata bramki. Póki co, gramy nieźle w destrukcji i wykorzystujemy te szanse, które mamy w tercji przeciwnika. Oby tak zostało do końca.
Wróćmy na moment do poprzedniego sezonu. Jaka była twoja rola w ściągnięciu do Tychów twojego brata, Paula?
– Cóż, podczas jednej z naszych rozmów Paul wspomniał, że na zakończenie kariery chciałby zagrać ze mną w jednej drużynie. Przekazałem taki pomysł osobom decyzyjnym, a oni zadbali, by wszystko zostało sfinalizowane. No i udało się: zagraliśmy kilka meczów razem.
Co słychać obecnie u Paula? Nie miał myśli, by zostać jeszcze w Polsce.
– Nie, od razu zakładał, że to umowa tylko do końca tamtego sezonu. Zawiesił łyżwy na kołku i rozkoszuje się teraz życiem wraz ze swoją rodziną w Kanadzie.
A ty masz jasno określone plany na przyszły sezon, a może i sezony?
– Nie. Na ten moment niczego konkretnego nie planuję.
Na zakończenie: jaki wynik końcowy tego sezonu cię zadowoli?
– Zwycięstwo. Po to wychodzisz na lód i to jest najważniejsze. Dlatego w tym sezonie, tak jak w każdym innym, pełne szczęście przyniesie końcowy triumf.
Rozmawiał: Dominik Kania
Komentarze