Płachta: Bycie selekcjonerem to nobilitacja
W drugiej części wywiadu z Jackiem Płachtą rozmawiamy o jego pracy w reprezentacji Polski, podczas której biało-czerwoni dwukrotnie byli blisko awansu do hokejowej elity. Czego zabrakło, by awnasować do najlepszej szesnastki globu?
HOKEJ.NET: – Jak wspomina pan ten okres, w którym był pan selekcjonerem reprezentacji Polski?
Jacek Płachta, były szkoleniowiec biało-czerwonych: – Był to fajny czas zarówno dla mnie, jak i dla chłopaków, z którymi miałem okazję pracować. Myślę, że przez te trzy lata na pewno nie zawiedliśmy kibiców. Ja starałem się dać z siebie wszystko i byłem bardzo dumny, że mogłem pracować z kadrą.
Dwa razy byliście bardzo blisko elity...
– To prawda. Los napisał własny scenariusz i naprawdę niewiele nam zabrakło. Wydaje się, że dużo leżało w głowach zawodników.
Ma pan o coś do siebie pretensje za ten czas?
– Na chłodno mogę stwierdzić, że nic nie mogę sobie zarzucić. Pracowałem ciężko i tego samego wymagałem od moich podopiecznych. Wydaje mi się, że to były trzy dobre lata, a rozstania z trenerami są rzeczą normalną w sporcie.
No właśnie jak wyglądało pana rozstanie z kadrą? Wyjaśnijmy tę kwestię, bo w środowisku hokejowym krąży wiele plotek na ten temat.
– Spotkałem się z Dawidem Chwałką, ówczesnym prezesem Polskiego Związku Hokeja na Lodzie, który przedstawił mi swoją opinię na ten temat występu kadry na mistrzostwach świata i poinformował mnie, że nasze drogi się rozchodzą. Nie miałem z tym żadnego problemu. Normalna, rzeczowa i męska rozmowa. Zdaję sobie sprawę z tego, że o zakończeniu mojej przygody z reprezentacją zaważył przegrany 0:11 mecz z Austrią. Cóż, czasem tak bywa. Ważne, żeby z takich sytuacji wyciągnąć wnioski.
Podczas Mistrzostw Świata w Krakowie byliście blisko elity. Ostatecznie do najlepszej szesnastki globu awansowali Węgrzy.
– Musieliśmy wygrać ten mecz, dlatego przy wyniku 1:1 zdecydowałem się na manewr z wycofaniem bramkarza i wprowadzeniem do gry dodatkowego napastnika. Moi podopieczni chcieli awansować, ale zabrakło nam niewiele. W Katowicach było zresztą podobnie, do samego końca walczyliśmy, choć początek tego turnieju nie był dla nas zbyt dobry.
Uważam, że te trzy lata były naprawdę dobre. Zawodnicy wykonali kawał dobrej roboty, każdy z nich zebrał cenne doświadczenie na szczeblu międzynarodowym.
Patrząc wstecz można powiedzieć, że zawsze brakowało Wam tego ostatniego kroku. Dlaczego – pana zdaniem – nie udało się go wykonać?
– Wydaje mi się, że wszystko leżało w głowach zawodników. Rywale byli bardziej doświadczeni w bojach, nam tego trochę brakowało, bo na parę lat osiedliśmy w trzeciej hokejowej lidze. Ale musimy docenić to, co osiągnęliśmy. Walczyliśmy do samego końca i byliśmy o krok od elity. Zabrakło jednego zwycięstwa i to zarówno w Krakowie, jak i Katowicach.
W Tauron Arenie był to ostatni mecz z Węgrami 1:2, z kolei w Katowicach przegraliśmy dwa pierwsze mecze z Włochami (1:3) i Koreą (1:4). Muszę jednak zaznaczyć, że każdy z moich ówczesnych podopiecznych wykonali znakomitą robotę. Te turnieje były mocno promowane, towarzyszyła nam presja, wszyscy liczyli na świetne mistrzostwa. Mówiliśmy też głośno, że chcemy zrobić kolejny krok naprzód.
Decydowały małe rzeczy, niuanse, a niemal wszystkie wyniki były „ciasne”. Myślę, że po tym turnieju każdy z nas mógł spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie, że dał z siebie wszystko. Jestem zadowolony z tego, co osiągnęliśmy.
Przecież po porażce z Węgrami w Tauron Arenie 1:2, później wygraliśmy turniej prekwalifikacyjny do Igrzysk Olimpijskich w Pjongczangu na terenie „Bratanków”. Mieliśmy też szansę na awans w Kijowie, lecz znów czegoś zabrakło.
Pojawiały się też głosy, że w naszym zespole nie było zbyt wielu graczy, którzy występowaliby w silniejszych ligach. Tacy zawodnicy potrafią zrobić różnicę.
– Przeskok między Dywizją IB a IA jest naprawdę duży. Wiem o czym mówię, bo przecież pomagałem też Igorowi Zacharkinowi i koniec końców wywalczyliśmy awans na zaplecze. Ale prawdą jest, że zawodnik występujący za granicą w silnej lidze, gdzie gra się szybciej, sprytniej i w sposób bardziej kontaktowy jest w stanie w ważnym momencie zadać ten decydujący cios.
Wydaje mi się, że zabrakło nam trochę wyrachowania, cwaniactwa, to są te szeroko pojęte kwestie mentalne. Życzę naszej kadrze, by jak najszybciej wróciła na zaplecze elity.
Czy wygrana z Kazachstanem, naszpikowanym zawodnikami naturalizowanymi, może być momentem zwrotnym?
– Bardzo bym tego chciał i życzę tego wszystkim. Ta wygrana pokazała, że nasz zespół, nawet w nie najsilniejszym składzie, jest w stanie podjąć rękawice z każdym. Wcześniej graliśmy z nimi dobre mecze, ale zabrakło wygranych. Tym razem udało nam się pokonać Kazachów. Byliśmy sprytni, ofiarni i dobrze się broniliśmy. Wyglądało to naprawdę fajnie i uważam, że to nasz spory sukces.
Po takim turnieju jeszcze bardziej szkoda, że Mistrzostwa Świata Dywizji IB w Katowicach zostały odwołane.
– Owszem, biało-czerwoni byliby na pewno jednym z głównych faworytów tej imprezy. Wydaje mi się, że mieliby ogromne szanse, by wrócić na zaplecze elity.
Na razie nie została podjęta ostateczna decyzja o odwołaniu kwalifikacji olimpijskich w Bratysławie. Mamy szansę powalczyć z Białorusią, Austrią i Słowacją?
– Nikt nie dawał nam szans w starciu z Kazachstanem, ale sport jest przecież nieobliczalny. Zawsze jestem dobrej myśli, bo wszystko może się zdarzyć. Owszem rywale będą trudni, ale z tymi drużynami da się powalczyć. Potrafiliśmy wygrać z Białorusią w Gdańsku (4:2) i z Austrią w Katowicach (1:0).
Nam rola faworytów chyba nie służy. Lepiej walczy nam się bez presji, więc na Słowacji życzę naszym hokeistom niespodziewanego awansu. Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą.
Jacek Płachta wróci jeszcze na trenerską ławkę reprezentacji, czy nie wejdzie drugi raz do tej samej rzeki?
– Trenerzy przychodzą i odchodzą. W tej pracy nie powinno używać się słowa „nigdy”. Ja nie żywię do nikogo urazy i jeśli pojawi się jakaś propozycja, to na pewno ją rozważę. Praca w reprezentacji, bycie jej selekcjonerem zawsze jest nobilitacją.
Zdaję sobie sprawę z tego, że w Polsce jest teraz sporo obiecujących trenerów, którzy cały czas się rozwijają. Krzysiek Majkowski, Piotrek Sarnik długo pracowali jako asystenci, byli na różnych konferencjach i wiem, że mają sporą wiedzę. Wierzę, że w najbliższym czasie wykonają super robotę.
Rozmawiał: Sebastian Królicki
Komentarze