Koniec i bomba, kto kibicował ten trąba. Rangers mówią “pas”
New York Rangers wycofują się z gry o najwyższe cele. Po dziesięciu latach permanentnego bycia all-in Strażnicy uznali, że karty trzymane w rękach nie są już wystarczająco mocne. Naprędce zwołana konferencja prasowa menedżera Jeffa Gortona oraz prezesa klubu Glena Sathera wraz z wystosowaniem komunikatu prasowego informującego kibiców o porzuceniu planów ratowania tego sezonu na rzecz konstruowania długoterminowego sukcesu odbiła się gigantycznym echem w NHL w ubiegłym tygodniu. Pozwólcie, że dorzucę swoje trzy grosze jako człowiek żyjący tym klubem od przeszło dekady.
Nie brakowało głosów chwalących metody obrane przez szefostwo klubu. Podkreślano, że fani zostali potraktowani w uczciwy sposób. Skończyło się mydlenie oczu wizją walki o playoffy, postawiono na – uwaga, modne słowo – transparentność i komunikację z kibicami. Istotnie, kibice jaśniej nie mogli zostać poinformowani o planach zespołu. Nigdy wcześniej w NHL nie spotkaliśmy się z taką szczerością, jednak moje wątpliwości dotyczą słuszności takiego kroku.
Wszak każdy w miarę zorientowany kibic doskonale zdawał sobie sprawę z położenia drużyny, piętrzące się z każdym dniem transferowe spekulacje dawały czytelny sygnał o kierunku obieranym przez Strażników. Wychodzę z założenia, że w tym przypadku czyny są ważniejsze od słów. Deklaracją przebudowy byłoby/będzie wytransferowanie Ricka Nasha, Michaela Grabnera czy Matsa Zuccarello. Nie trzeba obwieszczać całemu światu, że zamierzasz sprzedawać na potęgę, po prostu to robisz i na podstawie twoich działań wszyscy wokoło będą mogli wyciągnąć właściwe wnioski.
Żaden ze mnie biznesmen, ale wywieszenie tabliczki “desperacko szukam kupca” raczej nie winduje ceny, tylko sprawia, że musisz obniżać oczekiwania. Stwarzanie pozorów to ważny element negocjacyjny. Jak słusznie określił to Michał Ruszel kilka dni temu w Nocnej Zmianie, Rangers powinni byli jak najdłużej grać w tę grę, zachowywać kamienną twarz, blefować, szukać każdego możliwego sposobu na maksymalizację przychodów. Nawet jeśli cała NHL domyśla się, jakie masz plany, to – no właśnie – tylko i aż się domyśla. Nikt nie wie na pewno. Teraz wiedzę mają wszyscy. Już wyobrażam sobie scenariusz, w którym Gorton wisi na linii np. z Davidem Poilem, z którym nikt dawno nie wygrał wymiany: “wiesz co, Jeff, przecież wszyscy wiedzą, że szukasz kupca na Nasha. Nie sprzedasz go teraz, to latem ucieknie ci za darmo. Chcesz dwa wybory w drafcie i mojego czołowego prospekta? Cóż, mogę dać wam co najwyżej jeden pick, jak nie to idę dzwonić po Maroona, Kane’a albo Pacioretty’ego”.
Strażnicy ustawili się w wątpliwej pozycji do rozmów, natomiast kurs obrany przez klub z Nowego Jorku nie budzi we mnie złości, rozczarowania ani żalu. Jest ze wszech miar właściwy. Owszem, trochę mi smutno, że mistrzowski pierścień dla Henrika Lundqvista już nigdy się nie zdarzy (przynajmniej nie w barwach Rangers), ale czy nie wiedziałem o tym już wcześniej? Ostatnim sezonem, w którym Strażnicy mieli naprawdę realną szansę na końcowy sukces był 2015 rok, kiedy przegrali Finał Konferencji z Tampa Bay Lightning po siedmiu meczach. Rok później łatwo oddali serię Pittsburgh Penguins w pierwszej rundzie, przed rokiem wygrali z Montreal Canadiens tylko dlatego, że… cóż, grali właśnie z Canadiens. Blueshirts mają za sobą kilka naprawdę tłustych lat, ale nie udało się spuentować ich choćby jednym mistrzostwem. Ostatnią dekadę będziemy pamiętać za trzy mistrzostwa Blackhawks i Penguins, za tytuły Kings, ale i za dwóch wielkich przegranych: Canucks i Rangers, do których być może wkrótce dołączą Capitals.
Przez wiele lat nowojorczycy byli agresywnymi graczami na rynku transferowym. Kupowali, handlowali, zbroili się na playoffy. Teraz podejmują słuszną decyzję o wykonaniu kroku lub dwóch do tyłu. Mówiąc kolokwialnie: wystrzelali całą amunicję. Ogołocili się z prospektów, odcięli dopływ nowych talentów systematycznie wymieniając pierwszorundowe wybory. To nie była zła polityka, ale też niedawne rzucenie ręcznika nie jest błędem. Każdy klub potrzebuje jasno określonego kierunku. Wiecie, co jest najgorsze? Dryfowanie, a więc coś, co uprawiają dziś np. Detroit Red Wings.
W Michigan dopiero teraz obserwujemy powolne przekazywanie pałeczki Dylanowi Larkinowi, Anthony’emu Manthcie, a przecież od rzeczywistych sukcesów Czerwonych Skrzydeł minęło prawie dziesięć lat! Każdy potrzebuje celu. To nie zawsze musi być mistrzostwo – podchodząc do sprawy w ten sposób tylko o jednej drużynie moglibyśmy powiedzieć, że miała udany sezon. Wierzę, że Gorton i spółka wyciągną wnioski z własnych oraz cudzych błędów. Już samą deklaracją zrobili więcej niż wspomniani wyżej Vancouver Canucks, którzy co najmniej przez 3 lata po wizycie w finale konsekwentnie ignorowali fakt zatrzaśniętego okienka. Nie potrafili spojrzeć w lustro i ponoszą tego konsekwencje do dziś.
Tyle o idei, co z personaliami? Tutaj mam już pewien zgrzyt. Na konferencji GM Strażników mówił, że tak naprawdę pierwszym krokiem odmładzającym zespół był ubiegłoroczny trade z udziałem Dereka Stepana. Razem z Amerykaninem na pustynię powędrował Antti Raanta, a w drugą stronę poszedł wysoki wybór w drafcie przeistoczony w Liasa Anderssona. Jeszcze wcześniej Mika Zibanejad zastąpił o 5 lat starszego Dericka Brassarda. Rozumiałem te wymiany, natomiast skoro już wtedy Gorton myślał o odmładzaniu to jak tłumaczyć zakontraktowanie Kevina Shattenkirka? Uważam, że Amerykanin został zrobiony w konia przez swój nowy klub. Poszedł na warunki korzystne dla organizacji, a ta informuje go po połowie roku, że jak marzy o wygrywaniu to… na pewno nie tutaj. Idąc dalej, po co zatrzymywano Brendana Smitha? Tylko na tych dwóch obrońców wydano latem w skali czteroletnich umów 44 miliony dolarów! Mówcie co chcecie, ale nie wydajesz takich pieniędzy w momencie, kiedy rozpoczynasz kapitalny remont.
Już na samym początku “planu reset” dostrzegam więc pewne nieścisłości. Istnieje jeszcze inna, dużo prawdopodobniejsza opcja. Rangers liczyli, że zjedzą ciastko i będą mieć ciastko. Częściowo się odmłodzą (zamieszanie z centrami), ale wciąż będą konkurencyjni. 50 spotkań tego sezonu pokazało, że nie da się upiec dwóch pieczeni na jednym ogniu. Z perspektywy czasu takie myślenie było błędem, jednocześnie wypada pochwalić za szybkie i zdecydowane przyznanie się do winy. Szczere wyznanie: z nadzieją, ale i niepewnością podchodzę do najbliższej przyszłości Blueshirts. To dla mnie skok w nieznane. Licząc od lokautu w 2005 roku hokeiści z Big Apple tylko raz nie zagrali w playoffach, w dodatku przegrali wówczas awans z Philadelphia Flyers w ostatnim dniu sezonu zasadniczego po rzutach karnych (!!!). “Dark Ages” – tak nazywają w Nowym Jorku przełom wieków, a więc lata 1998-2004. Dla mnie to tylko sucha informacja, w ogóle nie pamiętam tych czasów. Nie spodziewam się, żeby w najbliższym czasie rzeczone ciemne wieki wróciły. Rangers stali się stosunkowo rozsądną, nie najgorzej zarządzaną organizacją. To nie tak, że Gorton rozmontuje do lata całą drużynę. Zostaną wciąż względnie młodzi, utalentowani gracze jak JT Miller, Chris Kreider, Brady Skjei, Paweł Buczniewicz itd. Jest wokół czego budować, a jeśli menedżer zrobi to z głową to w ciągu 2-3 lat drużyna może wrócić na właściwe tory.
Najbardziej szkoda mi Henrika Lundqvista, o co delikatnie zahaczyłem kilka akapitów wyżej. Szwed zapowiedział, że bez względu na wszystko zostaje w klubie, marzy o zakończeniu kariery w NYR, nie wyobraża sobie gry w innej bluzie. Wierzę mu, natomiast zastanawiam się jak bardzo zmieni się jego podejście, gdy zaczną się porażki. Jak zareaguje na brak playoffów? Widzimy po nim, jak strasznie wścieka się po przegranym meczu, jak nerwowo reaguje na niemal każdą straconą bramkę.
Komentarze