Ziętara: GKS musi, my możemy
– W fazie play-off wszystko się zaczyna od nowa. To wojna, w której trzeba wygrywać poszczególne bitwy. Z tego miejsca mogę zapewnić, że tanio skóry nie sprzedamy i będziemy walczyć od pierwszej do ostatniej minuty – mówi przed ćwierćfinałowymi starciami z GKS-em Tychy Marek Ziętara, trener MH Automatyki Gdańsk. Jego zespół ma za sobą udaną czwartą rundę, w której wygrał 8 z 10 spotkań.
HOKEJ.NET: – Zacznę nietypowo. Oglądał Pan kultową komedię „Kiler”?
Marek Ziętara, trener MH Automatyki Gdańsk: – Oczywiście. Chyba każdy choć raz widział ten film.
A nie odnosi Pan wrażenia, że w starciu z silniejszym kadrowo rywalem, a takim jest GKS Tychy, Pana zespół musi być jak bulterier lub jak Tommy Lee Jones w „Ściganym”?
– No tak (śmiech). Niezłe porównanie, ale już całkiem serio powiem, że przed nami naprawdę trudna rywalizacja. Musimy wykazać się dobrą organizacją gry, sprytem i konsekwencją. Ale najważniejsze, wręcz kluczowe, będzie mentalne przygotowanie do tych spotkań.
Z tyszanami przegraliście cztery mecze, ale w trzech mocno powalczyliście.
– To bardzo silny zespół świetnie radzący sobie w przewagach i mający najdłuższą ławkę w PHL, co w fazie play-off ma ogromne znacznie. Ale to rywal jest pod presją. Oni muszą, a my możemy.
Pana zespół wygrał w czwartej rundzie aż 8 z 10 spotkań. Pokazaliście, że potraficie skutecznie walczyć z ligową czołówką.
– To prawda. Mieliśmy świetny okres i byliśmy jedną z najskuteczniejszych drużyn ostatniej fazy sezonu zasadniczego. Drużyna dostała psychologicznego kopa w górę i mam nadzieję, że z dobrej strony zaprezentuje się również w fazie play-off.
Nie obawia się Pan, że dwutygodniowa przerwa w rozgrywkach może rozregulować formę Pana
podopiecznych?
– Szkoda, że tak się złożyło, bo wypadliśmy z rytmu meczowego. Naprawdę trudno przewidzieć, jak ta pauza wpłynie na mój zespół, ale też formę pozostałych drużyn. Cóż, nie jest to korzystne rozwiązanie.
Wróćmy nieco do roszad kadrowych. Zgodzi się Pan ze stwierdzeniem, że sprowadzenie Evana Cowleya, Mateja Cunika, Jana Krasowskija, Aleksandra Gołowina i Władisława Jełakowa odmieniło oblicze zespołu?
– Potwierdzę Pana słowa. Zaczynając pracę tutaj miałem dwa miesiące na obserwację, analizę i postawienie diagnozy. Mieliśmy kłopoty z obsadą bramki, problemy ze skutecznością i musieliśmy działać. Przedstawiłem swoje przemyślenia zarządowi a ten je zaakceptował i wykonał dobrą robotę. Wykonaliśmy pięć ruchów na szachownicy i udało nam się podnieść jakość zespołu. Nie była to rewolucja, lecz przemyślane działania i roszady.
Przez naszą drużynę przeszło też dwóch bramkarzy, ale dopiero Cowley dał nam oczekiwany spokój między słupkami. Evan okazał się prawdziwym profesjonalistą, drużyna go polubiła i stał się ważnym ogniwem naszego zespołu.
Udało się też Panu scementować poszczególne formacje. Gracze pierwszej hokejowego abecadła uczyli się w Czechach i na Słowacji, drugiej w Rosji, a pozostałe dwie tworzą Polacy.
– Do każdej formacji trzeba tak dobierać zawodników, aby między nimi wytworzyła się chemia. Dlatego zdecydowałem się przywrócić skuteczny atak z poprzedniego sezonu Steber-Polodna-Vitek. Do Rożkowa, który imponuje świetnym wyszkoleniem technicznym, chciałem ściągnąć dwóch snajperów. Pojawiła się możliwość sprowadzenia Gołowina i Jełakowa, więc skorzystaliśmy z tej opcji.
Poza tym pozostałe dwa ataki tworzą Polacy, z których znaczna część to wychowankowie gdańskiego hokeja. Każdy w drużynie jest potrzebny i ma swoją rolę do odegrania. Ten podział obowiązków i te roszady w składzie dały nam szybki awans w tabeli, a także pozwoliły i wywalczyć przepustkę do fazy play-off.
Zmienił się schemat rozgrywania spotkań, ale dla was, czyli drużyny, która sporo czasu spędza w autobusie nie powinno mieć to żadnego znaczenia.
– Jesteśmy do tego przyzwyczajeni, bo na mecze jeździmy tego samego dnia. Tyszanie z uwagi na wysoki budżet będą mogli sobie pozwolić na to, by przyjechać dzień wcześniej. Ale w tej chwili trudno wyrokować, czy ten faktor będzie miał jakiekolwiek znacznie.
Owszem dla zawodników, działaczy, kibiców jest to pewna nowość, ale każdy dobry zespół na fazę play-off musi być gotowi, niezależnie obojętnie jaki jest układ meczów.
Nowością będzie też ciągłość dogrywek.
– Rzuty karne były loterią, a tutaj wygra drużyna, która na lodzie będzie lepsza i strzeli o jednego gola więcej. Osobiście jestem zadowolony z tego rozwiązania.
Wyznaczyliście sobie cel minimum na ten ćwierćfinał?
– Chcemy zagrać jak najlepiej. Będziemy się koncentrować na najbliższym spotkaniu. W fazie play-off wszystko się zaczyna od nowa. To wojna, w której trzeba wygrywać poszczególne bitwy. Z tego miejsca mogę zapewnić, że tanio skóry nie sprzedamy i będziemy walczyć od pierwszej do ostatniej minuty.
W jednym z wywiadów prezes Bartosz Purzyński z uznaniem wypowiadał się o Pana pracy. Czy to oznacza, że zostaje Pan w Gdańsku na kolejny sezon?
– Każdy trener jest zadowolony, gdy słyszy od prezesa kilka miłych słów na swój temat. To naprawdę motywuje do dalszej pracy. Niemniej nie ukrywam, że miałem klauzulę w kontrakcie, że w przypadku awansu do fazy play-off mój kontrakt zostanie automatycznie przedłużony.
Teraz najważniejsze jest dla mnie to, aby jak najlepiej przygotować zespół do ćwierćfinału play-off. Nad tym się koncentruję. Po zakończeniu rozgrywek siądziemy z działaczami i będziemy debatować na temat przyszłości mojej i drużyny. Ale nie ukrywam, że dobrze się czuję w Gdańsku i dobrze mi się współpracuje z tutejszym zarządem.
Rozmawiał: Radosław Kozłowski
Komentarze