Gracz od zadań specjalnych
– Faktycznie, w meczu z Unią Oświęcim trochę postrzelaliśmy. Jednak myślę, że nasza gra może wyglądać jeszcze lepiej – to słowa Radosława Galanta wypowiedziane po pierwszej w tym sezonie odsłonie „Świętej Wojny”. Trójkolorowi wygrali ją 6:2.
Do 15. minuty spotkanie z biało-niebieskimi było bardzo zacięte i wyrównane. Później gole posypały się jak z rogu obfitości.
Jako pierwsi na prowadzenie wyszli goście. Radim Haas oszukał Johna Murraya i sprytnie przepuścił mu krążek między parkanami. Jednak tyszanie błyskawicznie odpowiedzieli. Już 26 sekund później idealne podanie zza bramki Filipa Komorskiego wykorzystał Andrij Michnow.
Nie da się ukryć, że kluczowe okazały się trafienia zdobyte wówczas, gdy wykluczenie odsiadywał Mateusz Gościński.
– Mecz tak się ułożył, że dwa gole strzeliliśmy mając na lodzie o jednego zawodnika mniej – podkreślił Galant, który miał udział przy obu tych bramkach. Najpierw asystował przy trafieniu Michała Kotlorza na 2:1, a potem sam wziął sprawy w swoje ręce i pokonał Michala Fikrta.
– Każdy ma swoją rolę w zespole. Moja polega na tym, że muszę agresywnie prezentować się podczas gier w osłabieniu. Pojawiły się dobre okazje, więc zdecydowaliśmy się na kontrataki – przyznał Galant, który w starciu z Unią był prawdziwym zawodnikiem od zadań specjalnych.
W momencie sygnalizacji kary dla zawodnika Unii Murray zjechał do boksu, a 28-letni środkowy energicznie wskoczył na lód. Następnie wyprowadził gumę do tercji i dograł ją idealnie Bartłomiejowi Pociesze. Ofensywnie usposobiony defensor musiał tylko dopełnić formalności.
– Prawdę mówiąc trochę się wyrwałem do tej zmiany. Na szczęście udało mi się dobrze rozprowadzić akcję – uśmiechnął się wychowanek KTH Krynica, który przez sztab szkoleniowy został ponownie ustawiony w formacji z Jakubem Witeckim i Kamilem Kalinowskim.
– Nie da się ukryć, że pierwsza tercja ustawiła mecz. Później kontrolowaliśmy jego przebieg – zakończył Galant.
Komentarze