Po prostu Říha
Lukaš Říha to zawodnik pełen sprzeczności. Jedni go kochają, inni nienawidzą. Czym zapracował sobie na takie opinie? Z pewnością nietuzinkowym stylem bycia i ekspresją swoich zachowań.
Jego kariera to prawdziwa sinusoida, w której przeplatają się dobre i złe momenty. W ojczyźnie wielkiego sukcesu nigdy nie odniósł, choć wieszczono mu wielką karierę, a nawet grę w NHL. Tymczasem niebagatelny talent czeskiego napastnika nie został należycie podparty ciężką pracą. Czeski zawodnik wielokrotnie powtarzał, że nie uniósł presji.
Spokój i uznanie Říha odnalazł dopiero na Słowacji, występując w MHC Martin. Od razu stał się jedną z najważniejszych postaci drużyny, a trzy lata jego gry są wspominane przez tamtejszych kibiców z łezką w oku. Zresztą świetnie obrazują to statystyki: w 165 spotkaniach zdobył 44 bramki i zapisał na swoje konto 114 asyst. Na ławce kar przesiedział aż 374 minuty.
– Występując w Martinie oddawałem całe serce, starałem się grać z korzyścią dla drużyny – mówił nam kilka lat temu Lukaš Říha.
Łatka prowokatora, dusza showmana
Ale dla wielu hokeistów występujących na słowackich taflach Říha był prowokatorem, zawodnikiem wywołującym niepotrzebny ferment i wprowadzającym niezdrową atmosferę. Nie przepadali za nim zwłaszcza gracze z HC Koszyce i Dukli Trenczyn.
Zresztą w Polsce było podobnie. „Rysiek” rozkochał w sobie fanów oświęcimskiej Unii, pozostałych doprowadzał do wrzenia. Po każdej bramce, spektakularnej asyście, czy wygranym meczu popisywał się ekspresyjnymi zachowaniami. Jeździł po lodzie z wywieszonym językiem, wyskakiwał na bandy czy wreszcie chodził boso po lodzie. Po porażkach gotował się do czerwoności, łamał kije, potrafił też kopnąć w kask rywala.
– Uważam, że hokej to coś więcej niż gra. Kibice zasługują też na show, a ekspresyjność zawodników czy cieszenie się z bramek na różne możliwe sposoby, zalicza się do tego. Takie elementy wpływają też na efektowność tego sportu – mówił nam 36-letni napastnik.
Nie da się jednak ukryć, że był on czołową postacią biało-niebieskich w sezonach 2010/2011 i 2011/2012. Z ekipą z grodu nad Sołą sięgnął wtedy po dwa brązowe medale. Dwukrotnie zagrał też w finale Pucharu Polski.
Zostawił po sobie świetne statystyki: w 101 spotkaniach zdobył 130 punktów za 35 bramek i 95 asyst. Jego główne zalety? Kreatywność, świetny przegląd pola i niezwykle zaskakujące ostatnie podanie, po którym partner z ataku musiał tylko odpowiednio dostawić łopatkę kija.
Kilka afer
Ale Říha miał również kilka wad. Opuścił drużynę Unii w atmosferze skandalu. 14 marca 2012 po meczu o brązowy medal z JKH GKS Jastrzębie wykryto u niego amfetaminę. Wydział Gier i Dyscypliny Polskiego Związku Hokeja na Lodzie zawiesił go na dwa lata. Zawieszenie było dotkliwym ciosem dla niesfornego Czecha, bo obowiązywało w każdej innej zawodowej lidze związanej, znajdującej się pod auspicjami Międzynarodowej Federacji Hokeja na Lodzie (IIHF).
Dwa lata temu znów znalazł się na ustach czeskich dziennikarzy. Portal isport.blesk.cz doniósł, że niesforny napastnik tym razem został przyłapany na... seksie w kościele! Ta wpadka kosztowała go bardzo dużo, bo szefostwo MHC Martin rozwiązało z nim kontrakt.
Říha na chwilę miłosnego uniesienia miał pozwolić sobie w słowackich Vrútkach, czyli rodzinnej miejscowości jego dziewczyny.
– Nie byłem pijany. W kościele znaleźliśmy się sami, poczuliśmy bliskość, więc zamknęliśmy się w konfesjonale i zaczęliśmy się całować – wyjaśniał Lukaš Říha.
– Do niczego nie doszło. Jedna kobieta narobiła niepotrzebnego hałasu i potem zbiegli się kolejni ludzie. Doszło do szarpaniny, ktoś uderzył moją dziewczynę i przyjechała policja. Nic poważnego się nie stało, nie kręciliśmy filmów porno, jak twierdzili niektórzy – dodał.
Bohater
Ale Řiha to także chłopak o gołębim sercu. Wrażliwy na potrzeby innych i chętnie włączający się w każdą akcję charytatywną.
23 lutego tego roku zachował się jak prawdziwy bohater. Razem z kolegami: Branislavem Srnką, Jurajem Petro, Rastislavem Gašparem jechał na trening. Wówczas we wsi Zolná, w powiecie Detva, był świadkiem groźnego wypadku. Po Škodzie Felicii, którą podróżowała 28-letnia dziennikarka radiowa i jej dwie córki, pozostał tylko wrak.
– Widzieliśmy, jak samochód najechał na mokre pobocze, a następnie wpadł w poślizg i na samym końcu z impetem uderzył w drzewo – relacjonował „Rysiek”, który błyskawicznie pospieszył z pomocą. Wyciągnął z auta matkę i jej pięcioletnią córkę o imieniu Žanetka. Następnie ułożył dziewczynkę w bezpiecznej pozycji.
Niestety drugie z dzieci, dwumiesięczna Zorka, tuż po zderzeniu wypadła z samochodu i zmarła.
– To było straszne. Lekarze do samego końca walczyli o jej życie. Sam jestem ojcem, więc mogę sobie tylko wyobrazić, co czuje rodzic w takiej chwili – dodał Lukaš Říha.
Doświadczony Czech dostanie w Unii Oświęcim drugą szanse. Szefostwo klubu liczy, że ją wykorzysta i swoją grą wciąż będzie cieszył kibiców.
Komentarze