Gotowy na ciężką pracę
Aron Chmielewski zdecydował się na odważny krok i podpisał kontrakt z HC Ocelarzi Trzyniec, czołową drużyną czeskiej ekstraligi. 22-letni skrzydłowy w rozmowie z naszym portalem zapewnił, że nie boi się ciężkiej pracy i jest przygotowany na trudną rywalizację o miejsce w składzie.
ARON CHMIELEWSKI O...
O trzech latach w Cracovii
- To był naprawdę bardzo owocny czas. Początki były ciężkie, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Troszkę pomogło mi odejście Leszka Laszkiewicza, z którym wciąż żartujemy, że gdyby „stary” nie zmienił klubu, to „młody” dalej grałby ogony. Teraz wszystko w rękach Boga, bo ja jestem gotowy na ciężką pracę.
O poprzednim sezonie
- Piąte miejsce jest dla nas sporym zawodem. Wydaje mi się, że przy odrobinie szczęścia mogliśmy wyeliminować Unię Oświęcim. Czego zabrało? Dalej nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Taki jest już sport. Zresztą to była naprawdę dziwna seria, w której własne lodowisko okazało się nie atutem, lecz przekleństwem.
Nie da się jednak ukryć, ze nasz skład nie był najsilniejszy. Wiele wskazuje na to, że był nawet najsłabszy od 9 lat. Nagrodą pocieszenia dla nas jest zdobycie historycznego Pucharu Polski.
Mam nadzieję, że kibice nie chowają do nas urazy i w przyszłym sezonie wciąż będą wspierać Cracovię.
O kulisach transferu do HC Ocelarzi Trzyniec
- Wszystko zaczęło się mniej więcej w połowie sezonu zasadniczego. Skontaktował się ze mną Karol Pawlik i poinformował, że zagraniczny menedżer jest zainteresowany moją osobą. Był nim Miroslav Michalek.
Później dowiedziałem się, że będę obserwowany przez kilka zespołów z czeskiej ekstraligi. Po styczniowym meczu z GKS Tychy, który przegraliśmy po dogrywce 3:4, odbyłem już wstępną nawet rozmowę. Pamiętam tę sytuację, bo w sezonie przeciwko tyszanom wyjątkowo nam nie szło. Wygrywaliśmy 3:2, ale w końcówce straciliśmy dwie bramki.
Widocznie mój styl gry spodobał się działaczom i sztabowi szkoleniowemu HC Ocelarzi Trzyniec. Docenili, że we wcześniej wspomnianym meczu udało mi się strzelić bramkę i zanotować asystę.
Potem było już z górki. Moi przedstawiciele przekazali mi umowę z Trzyńcem i ją podpisałem.
Oczywiście wcześniej byłem na rozmowach w Cracovii i całą sytuację przedstawiłem prezesowi Tabiszowi. Cieszę się z tego, jak do mnie podeszli i jak mnie potraktowali. W Krakowie było mi naprawdę dobrze i mogę tylko w samym superlatywach mówić o klubie, działaczach i trenerach. Wszyscy zgodnie zaznaczyli, że w razie jakichkolwiek niepowodzeń, drzwi do pasiastej szatni zawsze będą dla mnie otwarte.
Na osobne podziękowania zasłużyli także kibice, którzy byli z nami nie tylko podczas spotkań we własnej hali, ale także wspierali nas na wyjazdach.
O negatywnych i pozytywnych opiniach kibiców
- To jest raczej naturalne, że ludzie mogą myśleć w ten sposób i nie wierzyć we mnie. Przede mną naprawdę ciężkie zadanie.
Jednak wierzę, że mi się uda. Gdybym nie miał wiary, to nie wyjechałbym z kraju i zostałbym w Cracovii, gdzie grałem w pierwszej piątce i wszystkiego miałem pod dostatkiem.
Nie boję się ryzyka i stawiam wszystko na jedną kartę. Przechodzę do naprawdę dobrego klubu i mam ogromną motywację do tego, by wywalczyć sobie miejsce w drużynie i wciąż podnosić swoje umiejętności. Tym, którzy mnie wspierają - szczerze dziękuję.
O „klątwie” Wiesława Walickiego
- Gdy grałem jeszcze w żakach Stoczniowca Gdańsk, pojechaliśmy na turniej do Czech. Oczywiście poszliśmy także na mecz ekstraligi i wtedy właśnie trener Walicki wypowiedział słowa, które zapadły mi w pamięć. Brzmiały one mniej więcej tak... „Chłopaki, jeżeli któryś z was zagra na takim poziomie, to będzie mógł stwierdzić, że mu się udało. Ale myślę, że żadnego z was to nie czeka”.
Było to powiedziane pół żartem, pół serio, ale wtedy pan Wiesław uświadomił nas, że z polskiej ligi będzie nam bardzo ciężko się przebić.
Cóż, teraz te słowa dla mnie są dodatkową motywacją i mam nadzieję, że kiedyś będzie mi dane zadzwonić do mojego dawnego trenera, z którym dalej mam świetny kontakt, i podzielić się z nim moimi spostrzeżeniami na temat gry w czeskiej ekstralidze.
Swoją drogą to właśnie pan Walicki trenował mnie w tym najważniejszym okresie, czyli do końca gimnazjum. Zawdzięczam mu naprawdę wiele.
O perspektywie treningów z hokejowymi gwiazdami
- Jadę do Czech się rozwijać. Praca u boku takich graczy jak Radek Bonk, Martin Rużiczka, Jirzi Polanski czy Martin Adamsky, to niesamowity kop motywacyjny. Fajnie będzie ich gonić, gonić i w końcu dogonić. Czy mi się to uda? Wierzę, że tak, bo już raz tego dokonałem. Przychodząc do Cracovii, miałem okazję pracować z wieloma znakomitymi zawodnikami. Teraz poprzeczka zawieszona jest znacznie wyżej. Mam 22 lata i muszę się rozwijać.
O różnicy między czeską i polską ligą
- Można by rzec, że jest ich wiele. W Czechach poziom jest znacznie wyższy. Gra jest szybsza, twardsza i jest mniej czasu na myślenie. Wystarczy sobie przypomnieć towarzyski mecz naszej reprezentacji z HC Ocelarzi Trzyniec, który przegraliśmy aż 1:8. To było straszne doświadczenie dla nas.
O otrzymanych radach
- Rozmawiałem niedawno z trenerem Rudolfem Rohaczkiem i doradził mi, że przed wyjazdem powinienem się odpowiednio „obudować” i przytyć przynajmniej pięć kilogramów, oczywiście w „samych mięśniach” (śmiech). Teraz ważę 90 kg, ale wiem, że w Czechach jest wielu wielkich chłopów.
Jadę do Trzyńca z nastawieniem na katorżniczą pracę i postaram się jak najlepiej zabezpieczyć przed możliwymi urazami.Rozmawiałem z Grześkiem Pasiutem, z jego tatą i z pozostałymi zawodnikami, którzy kiedyś mieli podobną sytuację. Każdy z nich przekazał mi kilka cennych wskazówek.
O tym, że w polskiej lidze można się wypromować
- Można, ale potrzebny jest do tego też dobry menedżer. Pokazują to przykłady Martina Dudasza, Patrika Valczaka i innych graczy. Mi też udało się trafić na właściwe osoby, które pomogły mi.
To że udało mi się związać z Trzyńcem jest także zasługą moich kolegów z formacji: Damiana Słabonia, Patryka Noworyty i braci Kowalówków.
O sparingach z Białorusią B
- Wygraliśmy i to w zasadzie tyle. Trener, jak i my sami nie byliśmy z tych meczów zadowoleni. Z czego wynikała nasza słaba dyspozycja? Nie chcemy się zbytnio tłumaczyć. Na pewno przed tymi spotkaniami ciężko trenowaliśmy i to było widać. Brakowało nam świeżości i szybkości.
Nie da się ukryć, że Białoruś z turnieju EIHC w Gdańsku, a ta z meczów towarzyskich w Tychach, to dwie różne bajki. Na Stadionie Zimowym zagraliśmy na dobrą sprawę z ekipą mistrza Białorusi, Niomana Grodno.
O zbliżających się Mistrzostwach Świata Dywizji IB
- Dla nas liczy się tylko awans. Wiadomo, że oprócz nas taki sam cel zakładają sobie Brytyjczycy. Nie możemy przekreślać innych drużyn, takich jak Chorwacja, Holandia czy Litwa. Na każdy mecz wyjdziemy odpowiednio zmotywowani i będziemy chcieli wygrać.
Oczywiście trener Igor Zacharkin przestrzega nas przed Litwą i jej gwiazdą Dainiusem Zubrusem, ale wiemy, że on sam meczu nie wygra. My nie mamy gwiazd, naszą siłą jest kolektyw.
Gdański turniej EIHC bardzo nam pomógł, zwłaszcza pod względem mentalnym. Każdy z nas uwierzył, że potrafi wygrać z dużo lepszymi drużynami. Jedyne, czego możemy żałować, to porażki z Węgrami, bo - moim zdaniem - w tym meczu byliśmy zespołem znacznie lepszym.
O taktyce słów kilka
- Trzeba wierzyć, grać sercem, gryźć lód i zjeść krążek. Taką wizję cały czas zaszczepia w nas Igor Zacharkin. Musimy się jej podporządkować, a wtedy na pewno będzie dobrze. Ważne jest, abyśmy oddawali jak najwięcej strzałów, niezależnie od pozycji. Nie musimy strzelać pięknych bramek, niech wpadają „farfocle”. Gol to gol.
Mamy nadzieję, że hokejowa fortuna będzie przez ten tydzień z nami!
Wysłuchał Radosław Kozłowski
Komentarze