Kolusz: Naprawdę chciałem grać z szarotką na piersi
Rozmowa z Marcinem Koluszem, kapitanem reprezentacji Polski, który od kilku dni jest zawodnikiem tyskiego GKS-u. W swoim debiucie Kolusz zdobył pierwszą bramkę dla GKS-u w tegorocznych meczach z sanocką drużyną. Ostatecznie tyszanie pokonali sanoczan 6:2.
HOKEJ.NET: - Jak oceniłbyś swój debiut w tyskiej drużynie? Debiut marzeń?
- Najważniejsza jest wygrana drużyny. Dodatkowo cieszę się, że udało mi się dołożyć swoją cegiełkę do tej wygranej zdobywając dzisiaj pierwszą bramkę. Bardzo ważne dla mnie było, aby wejść do nowej drużyny w dobrym stylu, pokazać się z jak najlepszej strony. W dużym stopniu udało mi się to dzisiaj osiągnąć. Myślę, że mogliśmy zagrać jeszcze lepsze spotkanie, ale na pewno nie było źle, a najważniejszy jest wynik. Od wczoraj trenerzy powtarzali nam, że nie wygraliśmy w tym sezonie z Sanokiem, co było dodatkową mobilizacją do przerwania tej serii.
Co stało się z waszą grą w drugiej tercji?
- Przy stanie 3:0 każda drużyna troszkę za dużo pewności siebie łapie i to nas dzisiaj zgubiło. Po błędach poszczególnych zawodników padły dwie bramki dla gości. Na szczęście przy najbliższej okazji udało nam się ponownie odskoczyć rywalom i kontrolować mecz już do końca.
W pewnym stopniu pomogła wam dzisiaj absencja w sanockiej bramce Johna Murraya.
- To już ich problem. Być może lepiej byłoby gdyby ściągnęli bramkarza lub go zmienili. To już nie ode mnie zależy, a od trenerów Sanoka. Nie można zwalać na to kto w danym meczu nie gra, to sport. Murray był mocnym punktem drużyny, a jego nieobecność w pewnym stopniu na pewno nam pomogła. Skrabalak też potrafi bronić, jednak dzisiejszy wynik jest efektem gry całej drużyny. My staraliśmy się tylko oddawać dużą ilość strzałów i sporo z nich znalazło drogę do bramki.
Po wysokiej wygranej tyszan oraz świetnej postawie w poprzednich spotkaniach można stawiać was w roli faworyta do na przykład Pucharu Polski?
- Puchar Polski charakteryzuje się swoimi prawami. Każda drużyna walczy o stawkę w każdym meczu. My w półfinale zagramy z Cracovią – to tylko jeden mecz i wszystko może się wydarzyć. Grałem już w pucharach w których murowany faworyt do zwycięstwa zawodził, dlatego należy być ostrożnym w typowaniu wyników. Póki co GKS wygrywa mecze, zawodnicy mają bardzo wysoką formę, ale nie można mieć pewności, że nie przyjdzie kryzys w naszej grze. To sport, więc wszystko może się wydarzyć. My musimy tylko dbać o swoje zdrowie i o formę, a zwycięstwa na pewno będą.
Co możesz powiedzieć o swoim pierwszym treningu? Jak go sobie wyobrażałeś, a jak było naprawdę?
- Mój pierwszy trening w GKS był po trzech dniach wolnego, a dla hokeisty to bardzo długi okres. Po takiej przerwie musiałem przyzwyczaić się do tego rytmu. Oczywiście sam trening był zupełnie inny niż ten w Krynicy – każdy trener ma inne metody szkoleniowe.
Co różni metody trenera Szejby od metod trenera Zacharkina?
- Jest bardzo dużo detali w metodach szkoleniowych trenera Szejby i Zacharkina. Są to różne szkoły hokejowe, więc do tego trzeba się przyzwyczaić. Na pierwszy rzut oka trener Szejba preferuje kanadyjsko – czeską szkołę zaś trener Zacharkin oczywiście szwedzko-rosyjską. Na szczęście nie miałem problemu przyzwyczaić się do tego stylu. Nie mam problemu z grą taktyczną, jednak czasami taktyka musi odejść na drugi plan i należy grać intuicyjnie.
Jak wspominał będziesz pobyt w Krynicy?
- Ze względów finansowych nie ma czego wspominać, ale ze względów sportowych było tak jak powinno być w normalnym klubie, tak jak powinno być wszędzie. Trenowaliśmy bardzo mocno, stworzyliśmy zgraną drużynę, a trener Zacharkin nauczył nas jak powinniśmy trenować, żeby przynosiło to pożądany efekt. Tego na pewno nie zapomnę i patrząc na to byłbym gotów, by raz jeszcze dołączyć do takiej drużyny. Jedynie kwestia finansowa była tragiczna. Podczas, gdy grałem jeszcze w Krynicy granie meczu było czystą przyjemnością. Wszyscy zawodnicy w lidze powinni dążyć do tego, aby w przyszłym sezonie tak było w każdym klubie. Do tego należy ciężko pracować.
Dużo kibiców w Nowym Targu ma do ciebie żal, że wybrałeś Tychy, a nie Podhale.
- Chcemy w całą piątkę wysłać do Nowego Targu pismo, w którym dokładnie opiszemy naszą sytuację. Na pewno nieprawdą są komentarze, które czytałem na internecie. Wspólnie z chłopakami chcielibyśmy sprostować słowa trenera Ziętary i napisać jak wygląda to z naszej strony. Z mojej strony chciałbym tylko dodać, że naprawdę chciałem grać z szarotką na piersi.
Znałeś sporo zawodników z GKS-u, więc o miłe przyjęcie w Tychach nie musiałeś się chyba martwić?
- Tak jak powiedziałeś, znam ich od dawna. Z wieloma grałem w jednym zespole, z innymi przyszło mi stanąć po przeciwnych stronach tafli. O przyjęcie w szatni się nie obawiałem. Bardziej bałem się o przyjęcie mnie przez kibiców. Obawiałem się czy mnie zaakceptują. Mam nadzieję, że swoją dobrą postawą w kolejnych meczach przekonam ich do siebie, a po sezonie będziemy razem świętować.
Ale czy nie wystraszyłeś się, gdy zobaczyłeś, że wszyscy związani z GKS-em zapuścili wąsy?
- Oczywiście, że nie (śmiech). Wiedziałem, że zawodnicy biorą udział w takiej akcji. Jeszcze podczas mojej gry w Krynicy żartobliwie pytałem co to mają pod nosem. Całej akcji przyświeca szczytny cel, więc bardzo dobrze, że hokeiści się angażują. Jeśli tylko będę miał okazję to włączę się w nią z GKS-em za rok, choć moja żona na pewno nie będzie zadowolona (śmiech).
Po transferze Tomasza Malasińskiego na pewno chciałbyś z nim grać w formacji. Znacie się z gry w poprzednich zespołach.
- Na pewno byłoby to tylko z korzyścią dla drużyny. Chociażby w Krynicy graliśmy razem. Zdobyliśmy dużo goli, również wysoko stoimy w klasyfikacji punktowej. Wychodzą lata wspólnej gry i po cichu mam nadzieję, że zagramy razem również w GKS. Ostateczne słowo należy jednak do duetu trenerskiego. Nie chciałbym nic im sugerować, przyjechałem tutaj do pracy, więc jeśli zdecydują inaczej będę zmuszony im się podporządkować.
Komentarze