Nie odrodzi się polski hokej, jeśli...
- Wielu twierdzi, że jak się ma pieniądze, to nie sztuka coś zdziałać. To prawda, ale trzeba nimi rozsądnie zarządzać, a nie wyrzucać je w błoto. Nie można powiedzieć, że polski hokej nie ma pieniędzy, skoro sięga po tylu obcokrajowców. W Szwajcarii przeznaczono pieniądze na szkolenie młodzieży – mówi Andrzej Szczepaniec, który od ponad 30 lat mieszka w tym kraju. Brał udział w szwajcarskim fenomenie jako jeden z polskich trenerów.
Andrzej Szczepaniec, rodowity nowotarżanin, ukończył AWF w Katowicach w 1976 roku i prestiżową uczelnię hokejową - Uniwersytet Karola w Pradze w 1980 roku. Jako pierwszy nowotarski hokeista wyjechał do Katowic. Za nim pojechali inni, m.in. bracia Tokarzowie. Grał w Ambri Piotta, będąc przede wszystkim odpowiedzialny za szkolenie młodzieży, organizację klubu.
Przez cztery lata był asystentem Jiři Křena, by w sezonie 1985-1986 przejąć nad nim samodzielny ster. Po powrocie do kraju trzy lata prowadził juniorskie reprezentacje. Z drużyną narodową U18 awansował do grupy A, wygrywając turniej w Megeve. Z młodzieżówką był na mistrzostwach świata w Moskwie. Wrócił do Szwajcarii zostając dyrektorem lodowiska w Biasce, będąc równocześnie trenerem pierwszej drużyny HC Bellinzona. Jako hokeista uczestniczył w mistrzostwach świata i igrzyskach olimpijskich w Sapporo w 1972 roku w biało – czerwonych barwach. Mistrz Polski z 1971 roku i członek reprezentacji Polski, która w 1976 w Katowicach pokonała ZSSR.
Kiedyś polscy hokeiści byli lepsi do Szwajcarów. Można rzec, że ich regularnie biliśmy. W 1969 roku ograliśmy ich 9:4, a 6 lat później w Davos sprawiliśmy im porządne lanie, wygrywając 10:0. Potem przez jakiś czas graliśmy na równi. Dzisiaj z tęsknotą spoglądamy wstecz i zazdrościmy Helwetom sukcesów. Byliśmy pod ogromnym wrażeniem ich występu podczas tegorocznych mistrzostw świata.
- W czym tkwi fenomen szwajcarskiego hokeja?– pytam.
- Rzeczywiście można to nazwać fenomenem, bo takiego sukcesu Szwajcarzy nie odnieśli od 50 lat. To nie jest przypadek, to wynik 30-letniej wytężonej pracy. Nic nie stało się za pomocą pstryknięcia palcami czy też czarodziejskiej różdżki. Ciężka, systematyczna praca i mądrze zorganizowana, doprowadziła ich do wicemistrzostwa świata. Wielu twierdzi, że jak się ma pieniądze, to nie sztuka coś zdziałać. To prawda, ale trzeba nimi rozsądnie zarządzać, a nie wyrzucać je w błoto. Nie można powiedzieć, że polski hokej nie ma pieniędzy, skoro sięga po tylu obcokrajowców. W Szwajcarii przeznaczono pieniądze na szkolenie młodzieży. Nie tylko na tych, którzy kiedyś będą sportowcami, ale państwo zadbało o zdrowie każdego młodego obywatela. W zdrowym ciele zdrowy duch. Z jednorazowych podskoków nic się nie wykluje pożytecznego. Dzięki takim „podskokom” mamy obecny obraz polskiego hokeja. Kłótnie, przeciągania liny, każdy klub w swoją stronę, bez spójnego programu i systemu szkolenia. Nikt nie zadaje sobie pytania: Jak wydobyć nasz hokej z zapaści? Każdy ciągnie wózek w swoją stronę. Byle tylko mnie było dobrze. Nie myśli się o dyscyplinie jako całości. Kluby robią swoje, trenerzy swoje, a grup młodzieżowych coraz mniej. Ściąga się obcokrajowców z dziesiątej półki, którzy nic nie wnoszą do naszego hokeja. Działacze handlują chłopakami, wykorzystując ich. Zamiast ściągnąć jednego klasowego grajka, który byłby przykładem nie tylko na lodzie. Szkolić zawodnika trzeba w kilku płaszczyznach. Wiadomo, że hokeiści muszą dobrze jeździć na łyżwach, operować kijem, ale także konfrontować swoje umiejętności z innymi stylami gry, a więc jeździć jak najwięcej po świecie, a przy okazji uczyć się języków i zachowań. Z takich lekcji wykluje się wiele dobrego.
- Od czego Szwajcarzy zaczęli?
- Obrali trzykierunkową drogę. Państwo zadbało o to, żeby w szkole było dużo godzin sportu. Już w przedszkolu uczy się dzieci jazdy na łyżwach, nartach, pływania… Te umiejętności zostają dzieciakowi do końca życia. Będąc ojcem, mając wszczepiony bakcyl sportu, sam zaprowadzi swoją pociechę na lodowisko. A jak Jaś się nie nauczy, to Jan nie będzie umiał. Nie znam w Szwajcarii człowieka, który nie umiałby jeździć na nartach. Bardzo rzadko spotyka się kogoś, kto nie umie jeździć na łyżwach lub pływać. To są umiejętności, których nie uczą w klubie, bo te mają inne cele. Te umiejętności nabywa się w szkole. Ten system stworzyło państwo. Klub mając bazę, dzieci zarażone sportem, miał ułatwione zadanie. Szwajcarski Związek Hokeja to wykorzystał. Powiedział klubom: „chcecie dostać licencję, to musicie mieć drużynę 10- latków”. Z czasem dołączano kolejne grupy wiekowe i doprowadzono do tego, że klub, by otrzymać licencję musi mieć drużynę w każdej kategorii wiekowej. Początkowo kluby się buntowały, protestowały, ale Związek był nieugięty. Zmusił kluby do poszukiwania dzieciaków w szkołach i w mniejszych klubikach. Ściągały nauczycieli ze szkół, a trenerów wysłały do szkolnych placówek. Tak ja to było za naszych czasów w Polsce, gdy był „Złoty krążek” dla chłopców i „Błękitna sztafeta” dla dziewcząt. W ten sposób powstała baza. Szwajcarski Związek uregulował sprawy prawne. Zawodnik z przedmiotu został podmiotem. Jak kiedyś usłyszałem, że jakiś tam zawodnik nie dostał zgody na przejście do innego klubu, to nie wiedziałem czy się śmiać czy płakać. To jest całkiem odrębny temat. Potem włączyły się do akcji kantony, czyli takie nasze województwa. Powstały dobrze zorganizowane związki kantonalne, które organizują turnieje, o których była mowa wyżej. Związek Szwajcarki za to płaci. Powoływano reprezentacje kantonów, za które były odpowiedzialne kantonalne związki. Dawno, dawno temu byłem trenerem zespołu 12-latków kantonu Ticino. Reprezentacje kantonów brały udział w pięciu turniejach w roku, z udziałem dziesięciu drużyn i w ciągu trzech dni rozegrały po dziewięć spotkań. To był niesamowicie duży zasięg młodzieży. Potem były kolejne cztery turnieje z pięcioma drużynami. Grano dwa razy po 15 minut. Trenerzy poszczególnych reprezentacji w ciągu trzech dni mieli przegląd 100 chłopaków. W innych kantonach było podobnie, obserwowali kolejnych stu zawodników. Hokeiści nie spadli im z nieba. Po 30 latach przyszły wyniki.
- My jesteśmy niecierpliwi. Chcemy już osiągnąć sukces.
- Robimy to w głupi sposób. Co z tego, że będzie w zespole ośmiu czy dziesięciu obcokrajowców, a innym załatwi się paszporty, jak to są działania doraźne. Na dziś. Sukces może przyjść w jednym roku, a w kolejnych będzie brutalny powrót do rzeczywistości. Moje pokolenie hokeistów do Francji, Włoch, Austrii, Holandii czy Danii jechało na handel, bo w hokejowych umiejętnościach biliśmy te kraje na łeb na szyję. Wygrywaliśmy wysoko, w przekonywującym stylu, a teraz jest odwrotnie. Najlepiej jest wystawiać różne recepty, ale jednego nie da się nie zauważyć, nikt nie zastanawia się co dalej? 2-3 lata temu gościłem młodych hokeistów Podhala. Patrzyłem na tych chłopaków i byłem zaskoczony ich mizernymi umiejętnościami. Za moich czasów było zdecydowanie lepiej. My w 1972 roku byliśmy szóstym zespołem na igrzyskach olimpijskich, przez wiele lat graliśmy w grupie A mistrzostw świata. Wtedy było tylko osiem drużyn w grupie A, a nie jak obecnie szesnaście. Gdzie dzisiaj jesteśmy? U odchodzą olimpijczycy na druga stronę. Jeżeli w polskim hokeju nic się nie zmieni, to olimpijczycy pomrą i będą ostatnimi w hokeju. Na dzisiaj tak to wygląda. Polski hokej nie odrodzi się, jeśli nie odrodzi się Podhale. Zapamiętaj to zdanie. Przy następnej rozmowie bardziej go rozwinę.
Komentarze