Hokej.net Logo

Znani, ale zapomniani. Piotr Zdunek

Znani, ale zapomniani. Piotr Zdunek

W naszym cyklu publikujemy wywiady z zawodnikami, którzy dołożyli sporą cegiełkę do rozwoju hokeja w Polsce, ale w ostatnim czasie nie znajdowali się na świeczniku. Przed Wami Piotr Zdunek – strzelec wyborowy, z ogromnym sercem do gry, ale też mocnym temperamentem. Postać wobec której nie da się przejść obojętnie. Przez całą karierę jedni go kochali, a drudzy nienawidzili. W rozmowie z Hokej.Net był niezwykle szczery i przyznał się do tego, że jego kij nigdy nie był prawidłowo wyprofilowany. – Miałem zawsze inne wygięcie niż wszyscy – uśmiechnął się.


HOKEJ.NET: – Co u Pana słychać. Czym się Pan teraz zajmuje?

Piotr Zdunek, były napastnik naszych klubów i reprezentacji Polski: – Normalnie pracuję, koronawirus w mojej branży nie jest tak odczuwalny. W tej chwili pracuje w DPD i pilnuje paczek (śmiech). Żeby była jasność – nie jestem już listonoszem. To było bardzo dawno temu. Teraz mieszkam w Ozorkowie i tutaj sobie żyję.

Pochodzi Pan z Łodzi. Jak wygląda hokej w tym mieście na przestrzeli ostatnich lat, czy jest szansa, żeby odrodził w tym regionie?

– Naprawdę jest ciężko, nawet pracowałem z dzieciakami w Łodzi, ale niestety moja przygoda z tymi ludźmi się skończyła. Nie ma za bardzo młodzieży, działacze nie promują tej dyscypliny. Jak jeszcze pracowałem przy hokeju, to chodziliśmy po szkołach, przedszkolach i szukaliśmy dzieciaków. Teraz cienko to widzę. Nie ma szans, aby zbliżyć się do czasów ŁKS-u.

Łódzka aglomeracja jest bardzo duża, ale dzieciaki są ukierunkowane bardziej na piłkę nożną czy siatkówkę, która teraz dobrze stoi. Światełka w tunelu nie widzę, przynajmniej na razie. Jest to drogi sport i nie wszyscy rodzice są zainteresowani wydawaniem tylu pieniędzy. Jak jeździłem jeszcze z młodzieżą, to gdy widzieli mnie widzieli, to od razu myśleli, że ŁKS wrócił do sekcji. No ale to już inny klub – ŁKH. Jest tam jedna fajna grupa chłopaków 2008 roku, ale to wszystko mało.




Przejdźmy do Pana kariery, bo taki jest cel tego wywiadu. Debiut w lidze w wieku 16 lat przeciwko Polonii Bytom.

– Rywalizacja w zespole była bardzo duża, ale jakoś się udało. Wszedłem fajnie wtedy do ligi, zacząłem grać i jakoś poszło. A wieku 17 lat, czyli po wspomnianym przez Pana sezonie wylądowałem w Zagłębiu Sosnowiec. Szybko się to potoczyło i muszę przyznać, że były to bardzo fajne czasy.

Na Pana koszulce widniał przeważnie numer 13. Była to dla Pana szczęśliwa liczba?

– Zawsze wybierałem ten numer. Miałem też inne, gdy trzynastka była zajęta. Mam tu na myśli choćby 26, czyli dwa razy 13.

Wszystko to zaczęło się ŁKS-ie i tak już zostało. A czy była to szczęśliwa liczba? Dwukrotnie ta liczba przyniosła mi pecha, bo ominęły mnie Zimowe Igrzyska Olimpijskie, niestety wtedy akurat doznawałem kontuzji. Ale taki już los hokeisty. Niemniej od początku do końca starałem się trzymać tego numeru.

W wieku 19 lat zadebiutował Pan w seniorskiej reprezentacji Polski. Pamięta Pan swoje pierwsze kroki w kadrze?

– Może na początek sprostujmy – pierwszy mecz zagrałem w Rydze przeciwko Rumunii mając zaledwie 17 lat. Ba, zdobyłem w nim nawet bramkę. Autor książki „Historia Polskiego Hokeja” błędnie zapisał mój debiut, wskazując mecz z Kanadą w Łodzi jako debiut.

Tymczasem, gdy byłem na kadrze do lat 18, trener Lejczyk powołał mnie od razu do seniorów. To była wyjątkowa sprawa zagrać z Henrykiem Gruthem czy świętej pamięci Jerzym Potzem. Było się od kogo uczyć, można było wtedy równać do najlepszych. A ja młody chłopak, który był zawsze ambitny, chciałem się uczyć i osiągnąć poziom tych najlepszych.

Dwa razy był Pan w szerokiej kadrze przed wylotem na Zimowe Igrzyska Olimpijskie. Czego zabrakło w tej ostatniej fazie?

– Na pewno brak udziału w Igrzyskach Olimpijskich powoduje niedosyt. Mogłem być na dwóch w Calgary i w ostatnich, na których reprezentacja grała, czyli w Albertville. Tego mi na pewno żal, po prostu życie napisało inny scenariusz. Do Calgary nie pojechałem, bo byłem po operacji kolana i nie zdążyłem się wyleczyć. Przed Albertville miałem poważne problemy rodzinne i musiałem po prostu zrezygnować.




Dwukrotnie Pan grał w szwedzkim zespole Söderhamn Ljusne. To była tamtejsza Division 2. Jak Pan tam trafił i dlaczego po roku wrócił?

– To była druga liga, ale poziom był bardzo wysoki. Bardzo fajne chwile tam przeżyłem. Trafiłem dzięki koledze, który mieszkał niedaleko Söderhamn. Zadzwonił kiedyś do mnie z pytaniem, czy czasem nie chciałbym tam zagrać, bo szukają zawodnika. Po roku wróciłem do Katowic, ale już następny sezon ponownie wyjechałem do Szwecji. Wróciłem do Polski, bo tam kontrakt się skończył, a w klubie zaczęło się gorzej dziać. Ale potem sytuacja się poprawiła, zadzwonili czy bym nie wrócił na jeszcze jeden sezon. Zaoferowali dobre warunki, więc ponownie pojechałem.

Przez ten okres gdy był Pan w Szwecji nie otrzymywał powołań do kadry?

– Wtedy bodajże nie, dokładnie już tego nie pamiętam. Chyba wtedy nie brali mnie pod uwagę. Bo jeszcze w trakcie sezonu miałem wrócić do Polski, by zagrać w play-off w Katowicach. Ale szwedzka drużyna przeszła dalej i dlatego też nie przyjechałem.

Ma pan w swoim CV sześć turniejów Mistrzostw Świata, w tym mistrzostwa Elity. Który z nich najmilej Pan wspomina?

– Wtedy był inny hokej w grupie A. Była wtedy drużyna Związku Radzieckiego czy Czechosłowacji. Mur przed nami był ogromny, to trzeba przyznać, a my zderzaliśmy się z tą rzeczywistością i z tym, jak można grać. Ale wtedy i tak balansowaliśmy między grupą A a grupą B. Laliśmy Norwegów, Duńczyków, Włochów i Francuzów. A teraz mamy z tym problemy. Było kilka razy tak, że jechaliśmy jako faworyt, ale niestety nie udało się awansować. Tak było w Holandii, gdy przegraliśmy w Eindhoven z Wielką Brytanią 3:4 w 1993 roku. Wygraliśmy wtedy do końca wszystkie mecze, Brytyjczycy również i to oni awansowali. Brakło nam wtedy tej kropeczki nad „i”. Pamiętam, że rozgromiliśmy Chiny 21:1, a ja zdobyłem wtedy sześć bramek. Teraz też balansujemy, ale między drugą a trzecią ligą. Chcieliśmy ligi open, to mamy.

Pana dorobek to cztery medale Mistrzostw Polski: dwa wicemistrzostwa i dwa razy brąz. Kiedy był Pan najbliżej złota, bo analizując Pana karierę, to był to chyba 1992 rok. Grał Pan wówczas w Naprzodzie Janów. W piątym meczu tej serii przegraliście 1:7.

– W ostatnim meczu nas zlali, to prawda (śmiech). Zgodzę się, że w tym sezonie byłem najbliżej złota. Jeszcze z Unią byliśmy w finale, ale wtedy przegraliśmy w finale wyraźnie z Podhalem Nowy Targ. Zabrakło tej kropeczki nad „i”. Ale cóż zrobić, taki jest sport. Trzeba umieć wygrywać, ale też przegrywać. Najważniejsze jest to, że zawsze trzeba walczyć do końca.




Sporo klubów Pan zwiedził w polskiej lidze. Wyczytałem, że miał Pan kartę „na ręku”, dlatego wędrował Pan po klubach, gdzie warunki były lepsze. 9 klubów to ligowy rekord do dziś.

– Wtedy to różnie było z tymi pieniędzmi, dlatego gdy ŁKS rozwiązał sekcję, to dostałem kartę na rękę i po prostu jak byłem wolnym zawodnikiem. Podpisywałem kontrakt z Unią, a jak po sezonie się nie dogadaliśmy to szukałem dalej.

Ale nie żałuje, bo w tej chwili, gdzie bym nie pojechał, to wszędzie mam znajomych. To jest przyjemne. Wtedy były inne czasy. Miałem możliwość, więc korzystałem z możliwości zmieniania klubu.

Jak poszedłem z ŁKS-u do Zagłębia, to musieli za mnie zapłacić. Później wróciłem z powrotem do Łodzi w 1991 roku i też ŁKS musiał się dogadać z Zagłębiem. Później klub w Łodzi się rozsypał i mając karę w ręku decydowałem o swoim losie.

Dziewięć klubów Pan naliczył? ŁKS, Zagłębie, Toruń, Katowice, Unia, Janów, Tychy i Krynica.

I końcówka kariery w Orliku, zanim trafił pan do Krynicy.

– Ich nie liczę, bo ile ja tam byłem może dwa tygodnie...

Nie wspomina Pan tego pobytu zbyt miło?

– Trener twierdził, że nie jestem do końca przygotowany choć było wiadomo, że miałem przerwę od treningów i potrzebowałem czasu, by dojść do siebie. Strzelałem bramki, więc to była kwestia czasu, kiedy dojdę do lepszej dyspozycji fizycznej. Ale tak wyszło. Przyjąłem to na klatę i jak to się mówi: pożegnaliśmy się w zgodzie.

Najlepszy Pana sezon ligowy to ten w 1989 roku, w którym został Pan królem strzelców i zwycięzcą punktacji kanadyjskiej? 27 goli i 25 asyst w barwach Zagłębia, ale zajęliście dopiero piąte miejsce.

– Był to dobry sezon, chociaż zawsze byłem w czołówce strzelców. Troszkę goli się uzbierało przez te lata gry. Mogło być pewnie ich więcej, ale takie życie. 313 bramek, nawet zatrzymało się na mojej "13" (śmiech), więc coś w tym musiało być.

Niesamowity walczak i zadziora. Niski wzrostem, wielki duchem. Skąd u Pana w grze było tyle uporu, cwaniactwa i zaczepiania innych graczy? Do tego ta smykałka do zdobywania bramek

– To wynikało z charakteru, bo dążyłem do tego, aby być jak najlepszym graczem. Dla mnie nie było przegranych meczów. Dopóki syrena nie zawyła, to wszystko było możliwe. Tak byłem od małego nauczony, po prostu nie lubiłem przegrywać meczów. Nawet jeszcze w juniorach, za młodu, nienawidziłem przegrywać meczów. Tak się to wyrobiło. Nie dałem sobie w kaszę dmuchać, dlatego byłem zadziorny i zaczepny. Kar też trochę było.

Trybuny Pana kochały lub nienawidziły. Pamięta Pan te okrzyki?

– Oczywiście, że pamiętam. Pamiętam, że w Sanoku całe trybuny krzyczały na mnie, a jak schodziłem do szatni przy siatce, to na mnie pluli. Ale mi to nie przeszkadzało, jeszcze bardziej motywowało. Nie miałem z tym żadnych problemów. Kibice są kibicami – wiadomo. Emocje często biorą u nich górę. Nie raz po meczach spotykałem się z kibicami i nie było żadnych problemów.

Ale prawda była taka, że kibice pokrzyczą sobie w czasie meczu, a ja strzelę ze dwie bramki i będą siedzieć cicho (śmiech).

Zachowania i gesty po zdobytej bramce, często obsceniczne, były planowane?

– To był totalny spontan, nic nie było planowane. Gra się dla kibiców, ale na wyjazdach często coś pokazywałem, a gdy prowadziliśmy to było już cichutko. W Nowym Targu kiedyś cała hala zamilkła, jak przyjechaliśmy z Toruniem w 11 i wygraliśmy w play-offie. Pamiętam, że strzeliłem wtedy dwie bramki. Oni oddali sto strzałów, a my ze cztery i wygraliśmy 2:1. Też takie fajne mecze pamiętam.

Mówi Panu coś nazwisko Mike Danton? Stylem przypominał Pana, wielki prowokator.

– Taki niski z Sanoka? Pamiętam, kibicom też zaszedł za skórę. Ale kibic jest kibicem, trzeba ich uszanować. Oni też przeżywają mecze tak samo jak zawodnicy, niektórzy nawet mocniej. Gramy dla nich, ja uważam to za normalne. Nie ma co się gniewać i obrażać... Mecz się kończy, pewien etap też i wszystko wraca do normalności. Gdy grałem, to nie oszczędzałem siebie i zawodników innych ekip. Po meczach normalnie rozmawialiśmy, a przecież byłem zawodnikiem wielu klubów. Po meczu wszystko się odcinało. Do dziś jesteśmy kolegami i z wieloma z nich mam kontakt. Trzeba mieć do siebie szacunek.




1299 minut karnych – to obecnie niepobity rekord ligowy. Trochę się nazbierało.

– No na pewno wiele kar było niepotrzebnych, zebrałem też trochę kar meczu. Ale to wynikało z mojego charakteru i temperamentu. Sporo było dyskusji z sędziami. Byłem twardym zawodnikiem i się nie bałem „wydymić” do zawodnika rywali i niezależnie od tego czy miał 170 centymetrów, czy 190. Wyznawałem zasadę, że jeśli on ma mnie uderzyć raz, to ja muszę mu wypłacić dwa ciosy, żeby zapamiętał, że dostał ode mnie.

Byłem ambitny, zadziorny, zawsze chciałem wygrywać. Wiele kar było porywczych. Jak teraz patrzę na to z perspektywy czasu, to po prostu osłabiałem drużynę. Często trzeba było po prostu wrócić na lód, i tę porywczość przekuć na kolejnego gola. Przeciwnicy z czasem zapominali o moich zachowaniach.

A sędziowie?

– Znaliśmy się, dziękowaliśmy sobie po meczu, często rozmawialiśmy. Nie było jakichś większych uprzedzeń. Oczywiście było kilku sędziów, którzy bardziej mnie obserwowali, ale co było na lodzie to tam zostawało. Zawsze twierdziłem, że mecz się skończył, emocje opadają i nie mam do nikogo większych pretensji.

Ale prawda była też taka, że nie raz się po prostu trzeba było faulować taktycznie. Później te dwie minuty trzeba było wybronić.

Różne historie słyszało się o Pana łopatce kija, czy po latach powie Pan czy zawsze był wyprofilowany zgodnie z przepisami?


– Nie, mój kij nigdy nie był prawidłowo wyprofilowany. Teraz po tylu latach, mogę się do tego przyznać. Miałem zawsze inne wygięcie niż wszyscy (śmiech). A to, że później sprawdzali i mnie nie złapali, to była umiejętność i cwaniactwo na lodzie. W pewnym momencie była wymiana kija i nikt o tym nie wiedział. Myśleli, że dalej jest ten sam, a to był już inny.

Wszystko było przygotowane w razie czego, bo była taka możliwość wtedy. Mieli specjalny przyrząd, albo robili test, żeby krążek nie przeszedł pod wygięciem.

Czy mi to pomagało? Przyzwyczaiłem się i tak grałem, zresztą każdy miał jakieś swoje techniki. Niektórzy piłowali patki, aby były cieńsze. Ja miałem swoje wygięcie, zawsze robiłem i dopracowywałem je sobie sam. Używałem kijów Smolenia i cały czas nimi grałem. Ba, nawet w Szwecji. Zawsze świętej pamięci Pan Smoleń mówił daj mi kija na wzór, to ja Ci zrobię takie wygięcie, żebyś nie musiał się męczyć. Ale nigdy nie mógł takiego wygięcia zrobić.

Z którym trenerem współpracowało się najlepiej?

– Trudno mi powiedzieć w tej chwili. Zaczynałem w Łodzi pod okiem trenera Lejczyka. Potem Andrzej Tkacz w Sosnowcu, bardzo fajny człowiek i trener. Potem świętej pamięci Józef Kurek był moim trenerem. Było też kilku obcokrajowców. Każdy miał jakieś tam swoje inne podejście. Ale najlepiej wspominam Sosnowiec i trenera Tkacza. Cała drużyna wtedy przyjęła mnie bardzo dobrze, atmosfera była super. W kadrze też pracowaliśmy razem, później też w Katowicach. Po latach spotkałem się na Czerkawski Cup z Panem trenerem i trochę pogadaliśmy.

Z którymi napastnikami w jednym ataku współpracowało się "w ciemno"?


– Najlepiej było w Sosnowcu, mieliśmy bardzo dobry atak. Całą piątką graliśmy w klubie i w kadrze. Marek Cholewa, Andrzej Świątek, Krzysiek Podsiadło, Jarek Morawiecki i ja. Myślę, że to była najlepsza piątka, w jakiej grałem. Znaliśmy się jak dzikie osły (śmiech). Gra z nimi to była sama przyjemność.

Ale ja byłem też bardziej indywidualistą. Nie bałem się brać gry na siebie. Nie bałem się tego od małego, decydowałem często o meczach w decydujących momentach.




W książce Historia Polskiego Hokeja czytamy "Zawodnik świetnie wyszkolony technicznie, szybki, zwrotny i nieustępliwy w grze, zdobywający rozstrzygające bramki, podpora drużyny". A jak wygląda druga strona medalu?

– Oczywiście, że zgadzam się z tymi określaniami. A druga strona? Najgorzej było z karami, bo łapałem ich dość dużo. Często słyszałem, weź się ogarnij z tymi karami. Nawet chłopaki do mnie tak mówili, bo było ich dość sporo, a jakby nie było to osłabienie drużyny. Może gorąca głowa, nie raz trzeba było zamknąć buzię i się nie odzywać, ale zacisnąć zęby. Ale charakter nosił.

Pamięta Pan rok 2000 i play-off z Sanokiem? Dlaczego mając taki skład z Wojciechem Tkaczem, Mirosławem Copiją i braćmi Szindiapinami przegraliście?

– Tam nie było pieniędzy, mimo że skład był dobry. Zaczęło się „pitolić” już wcześniej niż w meczach z Sanokiem. Prezesem był świętej pamięci Jacek Białożyt, ja do dzisiaj nie dostałem pieniędzy z Tychów. Wiecznie ich brakowało, atmosfery nie było za bardzo. Myślę, że to była główna przyczyna tego, jak skończyliśmy. Była dobra drużyna, ale coś, gdzieś po prostu pękło.

Tyski klub nie zapłacił Panu za 2,5 miesiąca, a ówczesny prezes Jacek Białożyt powiedział "Nie jesteśmy organizacją charytatywną, żeby płacić za nic". Stał się Pan kozłem ofiarnym potyczki z Sanokiem.


– Po części tak było, że stałem się kozłem ofiarnym tej przegranej rywalizacji. Coś obiecał, a zrobił coś innego. Jeśli coś się podpisuje, a potem robi coś innego – to chyba nie świadczy to zbyt dobrze o osobie, która to podpisała. W Tychach pod tym względem nie było zbyt dobrze. Nie podawałem ich do sądu, bo zmienił się zarząd klubu, później też nazwa i nie było nawet kogo sądzić. Grałem w Caritasie i tyle.

Po tym sezonie był Pan skonfliktowany z tyskim klubem i zawiesił łyżwy na kołu na dwa lata, co się wydarzyło?


– Miałem dość i poszedłem wtedy pracować jako listonosz. Bo powiedziałem, że nie będę grał za darmo. Nie będę też prosił się o swoje pieniądze, które ktoś obieca, a później ich nie płaci. Miałem rodzinę na utrzymaniu, więc powiedziałem, że pójdę sobie do pracy jak normalny człowiek.

Wrócił Pan po latach do Torunia, dwuletnia przerwa nie przeszkodziła aby zdobył Pan 13 goli i zanotował 24 asysty. To był niezły wynik jak na 34-latka po przerwie.

– Przyjechał do mnie prezes z Torunia. Ja nie chciałem się zgodzić, bo już nie grałem i miałem stabilną pracę. Ale jakoś namówił mnie jeszcze do gry. Ale aż dwa lata chyba nie grałem. Hmmm, choć w sumie może tak było. Nie pamiętam już, ile miałem przerwy. Ale po powrocie zacząłem wszystkie przygotowania. W sumie doszedłem w miarę do niezłego poziomu.

Ostatnie sezon w karierze to krótki pobyt w Opolu i Krynicy. Wtedy powiedział Pan sobie dość?

– Tak, wtedy poszedłem do pracy w Coca-Coli w Łodzi. Wróciłem do żony i dzieci. Zostałem i powiedziałem, że nigdzie nie idę grać. Bo Krynica chciała abym został, ale już nie chciałem. Bo miałem dość proszenia się o swoje uczciwie zarobione pieniądze. Tak skończył się moja kariera.

W których klubach oprócz Tychów spotkał się Pan z zaległościami?

– Było trochę tych zaległości. I w Krynicy mi nie wypłacili, w Toruniu były zaległości, ale zadzwoniłem, że jadę i prezes ma przyszykować pieniądze i jakoś się znajdowały.

Ogólne były problemy, trzeba było po prostu chodzić za swoim. Tak to wyglądało i przyznam, że miałem już tego dość. Było też tak, że parę złotych dali raz, za chwilę coś znów dali. Nie wiadomo było, co z tym zrobić.

To nie były lekkie czasy finansowe. Najlepiej było w Sosnowcu, nie było problemu z żadnymi pieniędzmi, wszystko uregulowali. Tylko też pracowaliśmy w kopalni, ale to były inne czasy, bo 1987 rok. Były premie za mecze, jak wygrywaliśmy to zarobiliśmy.

W lidze rozegrał Pan 541 meczów, zdobywając 313 gole. Statystyki mogłyby być jeszcze lepsze, ale nie grał Pan w latach 2000-2002.

– Jakby tak liczyć grę w Szwecji, przerwę dwuletnią, kary meczu, po których były pauzy oraz kontuzje, to wyszłoby z pięć sezonów. Ale też miałem problemy z kolanami, po prostu obciążenia były za duże, a ja byłem za młody i za ambitny. Łękotki nie wytrzymywały, dlatego nie raz musiałem grać na blokadach. Też po prostu za szybko chciałem wrócić po operacji łękotki. Szybka rehabilitacja i to potem kolano dostawało na lodzie obciążenia. Kolano zaczęło puchnąć, trzeba było ściągać płyn, do tego dochodziły też zastrzyki. W Unii zagrałem tylko 21 meczów w sezonie regularnym, bo miałem dłuższą przerwę, gdyż zerwałem pachwinę. Jak to się mówi: sport to zdrowie (śmiech).

Wracając do tematu klubów. Czy były opcje gry z klubów, których Pan nie zaliczył?

– Były rozmowy w Nowym Targu, najpierw przez telefon się dogadaliśmy, ale jak przyjechałem, to już nie doszliśmy do porozumienia. Na drugi dzień wróciłem do domu. Byłem kiedyś też na rozmowach w Krakowie, ale też się nie dogadałem z działaczami Cracovii. Propozycji nie było tylko z Sanoka i Gdańska. Z Polonii Bytom też nie było, gdzie chyba najmocniej mnie kochali (śmiech).





Obserwuje Pan polski hokej?

– Śledziłem wyniki cały czas. Oczywiście do momentu, w którym wirus nie przerwał ligi. W Tychach byłem kiedyś na meczu, bo chciałem pooglądać trochę na żywo. Oglądam w telewizji mecze reprezentacji Polski. Miłość do hokeja cały czas pozostała. Teraz mam drugą partnerkę, a jej syn gra w hokeja. Jeździmy na treningi, młody ma 12 lat, a wydaje mi się, że mogę mu coś przekazać. Tak się złożyło, że uczyłem go jeździć na łyżwach i póki co jest zadowolony (śmiech).

Jak Pan patrzy na polski hokej z perspektywy wielu lat?

– Bardzo przeraziła mnie liga open. Uważam, że obcokrajowcy mają prawo gry w naszej lidze, ale niech będzie jakiś limit. Niech Pan zobaczy, ilu jest w tej chwili obcokrajowców, a ilu Polaków gra na przykład w Krakowie.

Najbardziej „rozwala mnie” Rudolf Roháček. Gra on naszymi chłopakami, a w play-offie odstawia ich i ściąga sobie jakichś swoich zawodników. Żeby to byli jeszcze jacyś gracze z poziomie, a tu szału nie ma, d*** nie urywają.

Cieszę się, że JKH, który gra wychowankami, skarciło ich w tegorocznych play-offach. To drużyna fajnie prowadzona, fajnie poukładana.

Czytałem też, że w Tychach podpisali umowy ze swoimi młodymi graczami. To dobrze, bo jak nie będziemy mieli młodzieży, to nie będziemy mieli zaraz reprezentacji. Za chwilę pewne pokolenie się skończy i nie będzie kim grać. Skoro nasi młodzi chłopcy nie dostają szansy na poziomie ligowym, to później nie będzie zbyt fajnie.

Być może przyjdzie nam mierzyć się Australią lub Kuwejtem. 19 czy 20-latkowie muszą grać, tymczasem kluby biorą wielu średnich obcokrajowców, którzy nie robią szału. Sam nie wiem, czy gdybym nie założył sprzętu, to nie byłbym od kilku lepszy. Może coś bym strzelił, bo w rękach i głowie coś zostało. Gorzej byłoby z kondycją.

A właśnie. Gra Pan jeszcze w hokeja?

- W oldbojach to nie, ale mam w Łodzi ekipę amatorów, z którą dwa razy w tygodniu się spotykam i gramy. Bawimy się po prostu. Ubieram się w sprzęt, jeżdżę, staram się ruszać, pobawić się, żeby tego zapomnieć. Dla przyjemności, grałem też jakiś czas temu nawet na rolkach w lidze amatorów. Na Mistrzostwa Oldbojów mnie namawiali z Sosnowca, z Krynicy, ale jakoś nie było czasu, bo trzeba było pracować. Nie było za bardzo możliwości, tym bardziej, że w Łodzi nie ma takiej drużyny.

Miał Pan kilka epizodów jako trener w Łodzi. Nie ciągnie, aby dłużej przy tym zostać?

- Nie mam obecnie papierów na to, by prowadzić jakąkolwiek grupę. Próbowałem pisać do PZHL-u, żeby przyznali mi choć tytuł instruktora. Niestety bez odzewu. W zasadzie mogę tylko pomagać przy minihokeju.

Byłem w Łodzi pięć lat z dzieciakami, uczyłem ich jeździć na łyżwach, a teraz tu na północy leją wszystkich. Ciągnie mnie do tego na pewno, ale prezesem jest jakiś tam rodzic, z którym nie jest mi po drodze. Ja uważam, że wiele rzeczy powinno wyglądać inaczej. Cóż, widocznie lepiej się znają na hokeju, więc nie będę im się wtrącał. Jadę z młodym na trening, to sobie pooglądam. Moja rola się na tym kończy.

Wydaje mi się, że za dużo powiedziałem im prawdy w oczy. Co tak naprawdę sądzę o tym wszystkim i dlatego się pożegnaliśmy.

Rozmawiał: Sebastian Królicki.





Metryczka:
Piotr Zdunek (8.02.1968 roku w Poniatowej). Napastnik. Wychowanek ŁKS Łódź (1986, 1990-91), później grał w Zagłębiu Sosnowiec (1986-90), Naprzodzie Janów (1991-93), Towimorze Toruń (1993-94), Unii Oświęcim (1994-95), Söderhamn Ljusne (1995-96, 1997-98), KKH Katowice (1996-1997, 1998-99), GKS Tychy (1999-2000), TKH Eurostal Toruń (2002-03), Orliku Opole (2003-04) i KTH Krynica (2003-04). 2-krotny wicemistrz Polski (1992, 1995), 2-krotny brązowy medalista (1988, 1997). Król strzelców i zwycięzca klasyfikacji kanadyjskiej (1989). W lidze polskiej przez 16 sezonów rozegrał 541 meczów i zdobył 313 bramek. Poza tym uczestnik 6 turniejów mistrzostw Świata (1987, 1989-91, 1993, 1997). W reprezentacji Polski rozegrał 72 spotkania i zdobył 26 bramek.

Liczba komentarzy: 0

Komentarze

Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze. Zaloguj się do swojego konta!
Wypowiedz się o hokeju!
Shoutbox
  • Ligota_GKS: Na przełomie wieku do Was jeździliśmy, ale wiadomo jak to wtedy wyglądało i czym się kończyło
  • Młodziutki: W kurniku będzie 1400 u nas 4000 niezła proporcja
  • Kudlaczenko: No i?
  • Simonn23: wstyd żeby w Katowicach nie było porządnego lodowiska
  • omgKsu: Po co jak na lidze te marne 1400 mieli ciezko uzbierac
  • Ligota_GKS: w Oświęcimiu też tłumy nie chodziły na zasadniczy. Przykład Sosnowca pokazał, że potrzebne są nowoczesne obiekty, żeby podnieść frekwencję
  • unista55: Marketingowo lepiej, by to Unia grała w LM... pokazalibyśmy przynajmniej Europie, że w Polsce i 4000 może przyjść na mecz. Ale co ma być to będzie :)
  • PanFan1: Szkoda że nie da się zorganizować chociaż finałowych meczy w spodku, bo się nie da prawda ?
  • Paskal79: Panowie dlatego trzeba coś zrobić ,by projekt który wygrał na remont naszego lodowiska nie wszedł na życie ,bo pamiętajmy już nigdy nowego lodowiska ,czy nowoczesnego nie będzie , jakie to ważne dla miasta , mieszkańców i zawodników, przykład Sosnowca pokazuję jakie to ważne,wtedy można organizować praktycznie wszystkie ważne imprezy hokejowe i nie tylko! A tak będziemy mieli taką,, starą babę ''która była u kosmetyczki i się podrobiła a w środku dalej starość i ruiną składowisko 60 la
  • omgKsu: Amen.
  • Paskal79: To fakt jakby przyszło nawet ok 2500-3000 tyś na LM i taka oprawa to na pewno by na tych europejskiej działaczach zrobiło wrażenie,bo nie ukrywajmy LM w Europie niee ciszy się uznaniem i niee wiem czy 30/40 %pojemnosci lodowisk są wypełniane no i łatwiej skusić zawodników do podpisania kontraktów,bo kasa b ważna,ale to już jakiś argument, choć droga ciężka i daleka do tego Ale ja stawiam 4:2 w serii dla Uni:-)
  • Paskal79: No pewnie w spotku trzeba zarezerwować termin wcześniej , choć może być wolny,ale koszty zamrożenia lodu i zrobienia lodowiska i band to duże koszty, raczej ciężko do ogarnięcia, choć było by super,dla kibiców pewnie na takie final w spotkaniu przyszło by 5-7tys a może i więcej no i goście by się zmieścili:-)
  • hanysTHU: Zawsze można grać w Sosnowcu. Teren neutralny;)
  • PanFan1: Toronto: po meczu Leeafs, potrzebują czterech godzin i 21 osób obsługi, żeby przygotować halę dla Raptors - ludzie dlaczego u nas nie może być normalnie ??? Może my po prostu zbyt mało wymagamy od swoich pryncypałów ? Łatwo nas zbyć tanią bajeczką że się nie opłaca i nie da (qoorwa wszędzie się da, tylko nie u nas)
  • PanFan1: https://youtu.be/UTnnX6M5K-4?si=75N-m8pm58Tj0st2
  • hanysTHU: Madison Square Garden też w momencie się przeobraża.
  • hanysTHU: Ale takie podejście,że się nie da. Płacę podatki to kujwa wymagam.
  • hanysTHU: Ale na komisje, audyty audytów to ja nie chcę płacić
  • TenHasek;): Szkoda ,że w Oświęcimiu nie ma hali jak w Ameryce . Myślę ,że lekko zapełnili by hale na 60 tysięcy . Bilety by się sprzedały w pół dnia i jeszcze trza bilbordy w "centrum" " miasta " postawić
  • Paskal79: Szkoda faknie było by spodek odwiedzić na takim finałowym meczu,no trudno, choć atmosfera tu i tu będzie gorącą to pewne
  • PanFan1: Powiem Ci Paskal że chętnie bym się wybrał, akurat w PL będę i myślę że spodek byłby pełny.
  • PanFan1: Dokładnie to mam na myśli Hanys, śmierdzi mi w tym wszystkim zwykłym lenistwem, a nie to że się nie da.
  • Paskal79: Nie lenistwem kasa panowie kasa,i może termin bo kto na początku roku,zarezerwuje spodek na finał w hokeju!?, jakby Katowice niee weszły to straty byłby ogromne,bo ani meczy ani innych imprez nie było by
  • Paskal79: Panfan a może były pełny dużo kibiców z Katowic by było mogłoby z Oświęcimia też przyjechać,a w dodatu pewnie trochę kibiców z innych drużyn i miast z okolic by wpadło na finał,bo zapowiada się bardzo ciekawa batalia.....
  • PanFan1: ... ale jak trzeba wiec dla aktywu partyjnego, z darmowym kateringiem, gorzałą i [****]mi ogarnąć, to się terminy znajdują od ręki ? 😉
  • PanFan1: ... dziewczynkami...
  • PanFan1: Łatwiej byłoby zapełnić spodek poczas finału THL, niż np. na mecze Repry.
  • Arma: Żeby zapełniać cokolwiek to najpierw kibicom trzeba pokazać ten sport bo poza Południem i Toruniem to mało kto wie że w PL jest hokej. Jak nie było klubu z ekstraklasy w mieście to raczej nowy widz się nie dowie o tym sporcie.
  • PanFan1: I tak i nie Arma, jak byłem w styczniu u siebie, spotkałem młode małżeństwo z trójką dzieci u nas na hali przed meczem - poznaniacy - przyjechali w koszulkach "koziołków", bo chcieli obejrzeć polską ligę i Podhale. W Nottingham (na MŚ) była masa Polaków z Gdańska, ale i z Bydgoszczy byli i wrocławiaków spotkałem, nie jest zaś tak że ten nasz hokej jest całkiem nieznany
  • PanFan1: Poza tym wracając do finału THL, mecze będą w TVP, będą zapowiedzi, gdyby było to ogarnięte w spodku, masz pełną halę na bank, was z Oświęcimia przyjechałoby "legion", Gieksy na pewno nikt nie musiałby namawiać, a i takich wolnych strzelców jak w tym przypadku mnie, dwa razy powtarzać nie trzeba by było, no tylko trzeba wpierw się za to było zabrać
  • m1chas: Biletów na sobotę online już nie ma 🙂
  • Arma: Bilety na spodek by się wyprzedały od razu ale zabezpieczenie takiej imprezy to byłby horror dla służb.
  • PanFan1: Arma proszę cię, nie wymyślaj, skoro inne dyscypliny można zorganizować i wszędzie indziej można, to i hokej by się dało, tylko trzeba najpierw chcieć.
  • J_Ruutu: Problemem nie jest zabezpieczenie spodka, lecz zrobienie i utrzymanie tam lodu.
  • PanFan1: kiedyś się robienie lodu w spodku udawało, chyba że teraz aparatura już niedomaga ?
  • hubal: władzom się nie opłaca , mniej kasy do zajumania
  • hokej_fan: Bilety online na sobotni mecz w Oświęcimiu wyprzedane
  • hokej_fan: Będzie się działo
  • Hokejowy1964: Aparatura, w trakcie ostatniego remontu, została że to tak ujmę "zdekompletowana". To po pierwsze. Po drugie biletów sprzedało by się max 3, w porywach 4 tysiące i taka liczba w Spodku słabo wygląda. Duża część biletów trafiłaby do kibiców sukcesu i oni już nie stworzą takiej atmosfery jaką mamy na małej hali. Spodek jest we władaniu tak zwanego "operatora" a oni nie są skorzy do współpracy z Klubem, Del karnie mówiąc. W wielkim skrócie to tyle.
  • hokej_fan: Biletów na mecze sobota-niedziela w Oświęcimiu, online już niema. Rozeszły się w kilka godzin.
  • Arma: Ale kibic sukcesu nie ma stworzyć atmosfery. Ma kupić bilet, kupić jedzenie i być liczbą w sprawozdaniu. Niestety ale dla żywotności dyscypliny, kibice sukcesu są najważniejsi. Każdy kto chodzi na hokej regularnie, będzie chodzić dalej, to bańka tak wąska i zamknięta na nowe osoby. Kiedyś jak ta dyscyplina się nie zawinie w kraju, będzie trzeba zburzyć małe obiekty i zbudować większe dla kibiców którzy przyjdą na mecz raz w miesiącu albo od świeta
  • uniaosw: Zakładając że było 2000(na pewno nie mniej) biletów online na każdy dzień online to dzisiaj poszło w sumie 4000 biletów, Brawo
  • uniaosw: Bez tego drugiego online oczywiście
  • omgKsu: Brawo kibice z miast finalistów :)
  • hokej_fan: Hasło się sprawdza. "Oświęcim - tu się dzieje"
  • PanFan1: To o tym Hokejowy nie wiedziałem, czyli w spodku lodu nie uświadczy. Ale co do możliwej ilości sprzedanych biletów na taki event to z Tobą zapolemizuję, myślę że ze 3K to sam Oświęcim by łykał, u nich nikogo na hokej zapraszać nie trzeba, a mają blisko do Kato. Waszych też przecież byłoby dużo, no i jeszcze wonych strzelców też by było sporo.
  • Hokejowy1964: PanFan moim zdaniem w naszych realiach jest niewykonalne to co proponujesz.. Nie przy tej mentalności kibiców.
  • PanFan1: Masz ich na co dzień, więc trudno mi z Tobą o tych sprawach dyskutować, chociaż tyscy i nowotarscy pokazali ostatnio że da się.
  • Hokejowy1964: Wy kibicowsko jesteście inaczej postrzegani. Nie wyobrażam sobie takiego klimatu za kilka dni na meczach finałowych. Za dużo naleciałości kibolskich z piłeczki skopanej niestety....
  • Luque: Nitrasa zaproście do młyna... polansuje się chłop trochę ;p
  • rober03: A ja bym tak obejrzał finał przy piwku pokomentował nawet trochę sobie nawzajem podokuczał a potem pogratulował zwycięzcy i wrócił do domu
  • KOS46: Myślę, że "Spodek" przy tym zainteresowaniu wydarzeniem wśród kibiców, to mógłby zostać szczelnie wypełniony. Już na PP z Tychami w Krynicy oświęcimianie zdominowali trybuny, i nie myślę tu jedynie o sektorze kibolskim. W Katowicach, do których mamy blisko to myślę, ze przy takim głodzie sukcesu to 3000 mogłoby się wybrać. A i nasi kibole mają tam wielu przyjaciół. Mogłoby być grubo... Miejscowych też przyszłoby dużo więcej niż do małej hali.
  • tombot64: To na szczęście czysta fantastyka i pobożne życzenia, najwięcej kibiców Unii to by przyjechało wyremontować spodek z Chorzowa haha, zapomnijcie.
  • hanysTHU: Jeszcze bilety w rozsądnej cenie i byłoby pełno. Byłem na zagranicznych gwiazdach ligi vs repra i było pełno. Bilety były wtedy po dychę;) Z górnych miejsc nie widać krążka ale był full.
  • flashki80: ale na co komu "kibice" kerzy nawet kolory linii by pomylili? Dla Małopolan: ci z chorzowa wam przetłumaczą
  • flashki80: P.S. oby ten głód nie został zaspokojony...
  • PanFan1: Ludzie o co tu chodzi z tym Chorzowem ?
  • Luque: O to, że Unia z kibolami Ruchu się przyjaźni ;)
  • Andrzejek111: Nie Unia, tylko kibole Unii
  • PanFan1: Przecież Chorzów ma nie wiele wspólnego z hokejem, choć kibicować każdemu wolno.
  • hubal: Ruch 3yma z Wisłą K a Unia Oś kibicuje Wiśle PanieF1
  • Luque: Jeśli chodzi o sport to kiedyś przed meczem reprezentacji chciałbym usłyszeć prawdziwy hymn Polski
  • Luque: https://m.youtube.com/watch?v=PsUIGY_b99M&pp=ygUEUm90YQ%3D%3D
  • S'75: Nie Unia Oświęcim kibicuje Wiśle...tylko kiedyś dużo osób jeździło na Wisłę i był to raczej FC niż jakaś zgoda ...czy jak tam zwał...
  • RafałKawecki: Ja tam kibicuję tym co aktualnie grają z GTS Wisła. Ten klub zawsze będzie mi się kojarzył z milicją.
  • TenHasek;): Ogólnie to [****] WRWE i tyle w temacie piłkarskim 🤣
  • hanysTHU: https://zrzutka.pl/wvffcv
  • hanysTHU: Kiedyś nie do pomyślenia żabskocygański układ idealny. Bez napinki...
  • PanFan1: dzięki Hubi ino po co to się do hokeja pcho ?
  • hanysTHU: Nie tylko przez Wisłę, pod koniec lat osiemdziesiątych na Cichej często skandowano na trybunach Unia Oświęcim. A z Wisłą wtedy była kosa. Sztamę Ruch miał z Jagiellonią. A ta Unia na Ruchu mogła być przez Waldka Waleszczyka wychowanka Zatorzanki ,który grał później w Unii z której przeszedł do drużyny niebieskich i zdobył z nią tytuł mistrza Polski w pamiętnym 1989 roku.
  • S'75: https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Mieczys%C5%82aw_Szewczyk
  • S'75: https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Waldemar_Waleszczyk
  • S'75: To chyba o Miecia Szewczyka Ci bardziej chodziło:)
  • S'75: A tu jeszcze taka ciekawostka że strony kibiców Widzewa Łódź...
    Innym przykładem takiego wczesnego „układu” byli kibice Unii Oświęcim. Jesienią 1988r. podczas pamiętnego meczu w Białymstoku Jagiellonia – Widzew (debiut Jagi w I lidze) na trybunach pojawiło się także 3 kibiców Unii Oświęcim, która w tamtym czasie miała zgodę z kibicami Ruchu Chorzów. Goście z Oświęcimia chcieli wówczas zrobić zgodę z „Jagą” i przy okazji nawiązali także przyjazne stosunki z obecnymi na tym spotkaniu kib
  • S'75: Kontaktów szerszych raczej nie było, choć watro podkreślić, że gdy na początku lat 90tych ŁKS grał w ramach rozgrywek hokejowych (słynny come back Stopczyka) to przybyli na halę fani Unii przychylnie wyrażali się o Widzewie, co z oczywistych względów nie podobało się gospodarzom, więc były ganianki na hali. Wśród gości raczej fanów Widzewa nie było (lub pojedyncze osoby) dlatego też relacje te „umarły” śmiercią naturalną
  • hanysTHU: Tak jest!!! Pomyliłem zawodnika. Czuwaj!
  • hanysTHU: Skąd ten Waldemar mi się wziął?
  • hanysTHU: Jeżeli ktoś to pamięta to ma prawo do lekkiej sklerozy ;)
  • PanFan1: S'75 - nikogo nie obrażając, ale to co tu odpisujesz, jakieś nawiązywanie zgód itd. - dla mnie osobiście - jest kompletnie idiotyczne. Po co to komu ?
  • hanysTHU: Historia panie, historia!
  • hanysTHU: Nawiązanie do dzisiejszych zgód i układów.
  • PanFan1: Przyjeżdżam na mecz w koszulce drużyny której kibicuję, zajmuję kulturalnie wykupioną i przeznaczoną dla mnie miejscówkę, nikogo nie obrażam, zachowuję się kulturalnie, po cholerę jakieś "zgody" i inne takie ... ? Tyscy i nowotarscy kibice parę dni temu udowodnili że w Polsce to również jest możliwe.
  • PanFan1: Mam nadzieję że to rozejdzie się szerzej po innych hokejowych obiektach, a kopana niech robi co chce, mam na nią całkowicie wyepane ;)
  • emeryt: jest tu jakiś detektorysta?
  • hanysTHU: W grupach lepszy doping a pikniki niech siadają gdzie chcą 😛
  • Oilers: Widzieliście logo orlen na koszulkach litvinowa?
  • omgKsu: Oczywiście.
  • hanysTHU: I na tafli.
  • narut: Trzyniec zmógł Budziejowice w 7 meczu...
  • Oilers: teraz sparta, czy będą losować?
  • Paskal79: Sparta -Triniec i Pardubice -Litvinov,a w Szwecji Farjestad (1)-Rogle (9)awans 9 drużyny to Ci niespodzianka
  • Paskal79: W Szwajcarii na cztery pary, to w trzech jest 3:3 w meczch i będą 7 spotkania
  • Simonn23: 6-7 kwietnia i w Oświęcimiu, i w Trzyńcu mecze najwyższej rangi
  • Oilers: Z tymi biletami na ms to jest niezła ściema, wydaje sie ze na mecze Polaków zostało juz niewiele biletów, a prawda jest taka że Słowacy kupili całodniowe
  • Giovanni: Ludzie ktoś ma archiwalne tabele 2 liga 94/95 Znicz,CKH Cieszyn, oraz rezerwy TTH i Stoczniowca ale co było z Krynicą ??
  • JARASSTO: @Giovanni: Tam jeszcze zdaje się Boruta Zgierz wtedy w lidze grała.
  • TenHasek;): Masz rację Simon . 7 kwietnia ważne 3 zwycięstwo Mistrza Polski z rzędu i feta GKS Katowice na lodzie w Oświęcimiu
  • Giovanni: @Jarrasto Boruta to padła tak 2 sezony wcześniej :) jeszcze BTH II.Kurcze żeby kilkanaście ekip więcej wtedy grało w 2 lidze i więcej TV było
  • Giovanni: Tak chciałoby się cofnąć czas
  • Giovanni: Moim zdaniem na początku lat 90 to powinno być tak ze 40 ekip hokejowych co daje 1 i 2 ligę po 10 drużyn a 3 liga to powinna być podzielona na 4 grupy (Północ,Centrum,Południe i Śląsk) razem z rezerwami ponad 50 drużyn
Tylko zalogowani użytkownicy mogą korzystać z Shoutboxa Zaloguj się!
© Copyright 2003 - 2024 Hokej.Net | Realizacja portalu Strony internetowe