Fraszko: Musieliśmy to zrobić przed tak wspaniałą publicznością
Jednym z bohaterów piątego spotkania GKS-u Katowice z Zagłębiem Sosnowiec był Bartosz Fraszko. To właśnie trafienie 28-letniego napastnika pozwoliło mistrzom Polski przełamać opór sosnowieckiej defensywy i sprawiło, że w „Satelicie” nastąpił wybuch radości. W krótkiej rozmowie z katowickim napastnikiem podsumowaliśmy ostatnią wygraną oraz porozmawialiśmy o trudach walki play-off.
HOKEJ.NET: – Odnosicie zwycięstwo w piątym, niezwykle istotnym dla losów rywalizacji, spotkaniu. Ponad 45 minut nie potrafiliście znaleźć sposobu, aby pokonać Patrika Spěšnego. Miałeś okazję osobiście przekonać się o dobrej dyspozycji Patrika, gdy po Twoich strzałach skutecznie i efektownie zamykał krótki słupek.
Bartosz Fraszko: – Patrik to mój bardzo dobry kolega. Chciałem go pokonać, szczególnie, że graliśmy u siebie w bardzo ważnym meczu. Przez długi okres się to nie udawało i trzeba mu oddać, że dzisiaj wybronił bardzo dużo sytuacji. Ale byliśmy cierpliwi cały mecz i w końcu udowodniliśmy, że potrafimy te bramki strzelać.
Wspomniałeś, że sporą lekcją cierpliwości było dla was to spotkanie. Mając na uwadze okoliczności ostatnich minut spotkania w Sosnowcu, wraz z każdą minutą, kiedy nie udawało się zdobyć bramki, odczuwaliście rosnące ciśnienie i presję po waszej stronie?
– Wydaje mi się, że nie. To był piąty mecz przeciwko Zagłębiu, więc wiedzieliśmy z czym się musimy liczyć. Parliśmy cały czas do przodu, nie patrzyliśmy na to co za nami, bo było tak naprawdę 2:2 w serii, więc rozpoczynaliśmy od zera. A dzisiaj przed tak wspaniałą publicznością, jak tutaj w Katowicach od samego początku, musieliśmy to zrobić i zrobiliśmy.
Byliście stroną, która wykazywała dzisiaj większą „kulturę gry”. Potrafiliście skutecznie utrzymywać krążek w tercji rywala i pozostawać w jego posiadaniu. Pięciokrotnie stawaliście przed możliwością gry w przewadze i choć dobrze się gra „kleiła” podczas ich trwania, to jednak zabrakło w tym elemencie liczb, które ostatecznie przecież rozstrzygają o losach spotkania. Jak na tym etapie sezonu można sobie pomóc, aby „odczarować” przewagi?
– Musimy nad tym popracować. Mamy parę przewag w każdym meczu i ich nie wykorzystujemy. To nie ma znaczenia, że ładnie prowadzimy krążek. Możemy nawet strzelić bramki po brzydkich akcjach, ale najważniejsze, aby one wpadały więc musimy jeszcze nad tym pracować. Wydaje mi się, że dzisiaj wyglądało to trochę lepiej niż w poprzednich spotkaniach, ale nadal bez bramek.
Twarda, play-offowa rywalizacja zbiera swoje żniwo. Po obu stronach są absencje, spowodowane urazami. W jaki sposób radzicie sobie z trudami fizyczności tego pojedynku?
– Cały sezon wiedzieliśmy, że play-offy to jest walka. Tak się złożyło, że w pierwszym meczu wypadło nam dwóch podstawowych obrońców. Na pewno ich brakuje, ale chłopacy którzy ich zastępują na pewno dają z siebie wszystko i zostawiają serce na lodzie, więc nie odczuwamy tego tak bardzo. Wiadomo, że są to istotni zawodnicy, ale taki jest właśnie hokej, takie są właśnie play-offy. Kontuzje się zdarzają, ale musimy walczyć od pierwszej do ostatniej minuty, tak jak to było dzisiaj i przygotowywać się na następy mecz w Sosnowcu.
Pozostał wam do zrobienia ostatni krok, aby zameldować się w półfinale. Rywalizacja wraca do Sosnowca, gdzie po tych dwóch pierwszych meczach wiecie już doskonale czego się spodziewać.
– Dokładnie tak, wiemy z czym to się wiąże. Wiemy jaka czeka nas tam atmosfera, na pewno będziemy walczyć od pierwszej minuty i chcemy dać radość naszym kibicom. Wiemy, że liczą na naszą lepszą grę. A gramy też dla kibiców, gramy dla samych siebie, dla klubu i miasta. Trzeba walczyć za GKS.
Rozmawiał: Mateusz Mrachacz
Komentarze