Felieton Františka Suchana
Zgadzam się, że hokej to sport, w którym decydującą rolę odgrywają koszmarne drobiazgi. Traficie w słupek i jesteście durniami, gdy natomiast wycelujecie krążek o centymetr lepiej, w jednej chwili staniecie się narodowymi bohaterami. Rozumiem to. Rozumiem też to, że kiedyś musi się nie udać mecz czy cały turniej. Ale sprowadzanie dziwnego sezonu zwieńczonego najgorszymi dla Czechów mistrzostwami świata tylko do tego, że nie wyszedł ćwierćfinał, jest niedobre - pisze w swoim felietonie na portalu isport.blesk.cz František Suchan.
Droga do sukcesu nie wiedzie przez usprawiedliwianie własnych porażek, przez zwracanie uwagi na problemy innych czy przez lamenty z tego powodu, że hokej się wyrównuje. Nie można się rozwijać, wyszukując błędów wszędzie wokół.
Oprócz wygranej w listopadowym Karjala Cup (dzięki wyśmienitej defensywie i bramkarzowi, przy strzelonych sześciu bramkach w trzech meczach) i rozstrzelania bezradnych Norwegów na mistrzostwach zakończony właśnie reprezentacyjny sezon przyniósł tylko przeciętność, szarość i zawód. Nie można wszystkiego zwalać tylko na nieprzychylność losu. Kto się do tego nie przyzna, będzie miał jeszcze więcej kłopotów.
Władze czeskiego hokeja, zdaje się, nie szukały głęboko i bez żadnych wątpliwości utrzymały Aloisa Hadamczika na stanowisku trenera reprezentacji. Głównym argumentem są jego dawne sukcesy.
Tak, gdy Hadamczik był po raz drugi trenerem reprezentacji, były dwa brązowe medale z lat 2011 i 2012. Oznacza to wprawdzie dwa przegrane półfinały, ale biorąc pod uwagę też złoto z 2010 roku, to był to najlepszy wynik na świecie. To jest naprawdę godne szacunku.
Z czysto praktycznego punktu widzenia jednak drużyna narodowa pod wodzą Hadamczika z roku na rok gra coraz gorzej, sądząc na podstawie trzech kolejnych mistrzostw świata. Wspaniały hokej z Bratysławy, pełny bramek, był kontynuowany ubiegłorocznym nieuporządkowanym przedstawieniem w Sztokholmie i Helsinkach, które uratowały sensacyjnie wygrany ćwierćfinał i porządna harówa w meczu o trzecie miejsce.
To, co się działo w tym roku, kiedy elitarna drużyna z dziesiątką (później dwunastką) graczów z NHL musiała liczyć na dobry wynik Szwajcarów, aby w ogóle mieć szanse na ćwierćfinał, ma jeszcze chyba w pamięci każdy.
Z roku na rok jest po prostu coraz gorzej, a jednocześnie czasem Hadamczikowi nie udaje się odpowiednio reagować na grę. To nie zapowiada możliwości poprawy.
Cóż jednak jest złego w przyznaniu się do błędu? Po męsku: „To mi się nie udało, tamto mogłem zrobić lepiej, tu można było zwolnić, tam przyspieszyć…”. Kropka. Autorefleksja jest przecież cnotą, która w jakimkolwiek zawodzie zaprowadzi człowieka daleko. Ja tego u trenera Hadamczika tymczasem nie zauważyłem. Publicznie na pewno nie.
Ale znowu tak: Gdybyście mnie zapytali, czy należało go odwołać, w obecnych okolicznościach byłbym przeciwny. Skoro już jest trenerem reprezentacji, to niech się jeszcze pokaże.
Mnóstwo rzeczy podczas swojej pracy zrobił dobrze, odkrył dla reprezentacji wielu zdolnych liderów i chyba też nie byłoby mądrze przed olimpiadą nagle wszystko rozkopywać.
Jednoznacznie zgadzam się z tym, że Hadamczik potrzebuje mieć przy sobie asystenta z powiązaniami z NHL i wspaniałą generacją z minionych lat, który będzie jego zdolnym recenzentem.
Spotkanie hokejowej śmietanki w Soczi w przyszłym roku w lutym następnie traktowałbym jako zasadniczy wskaźnik, czy jego praca posuwa się do przodu. Jeśli tam reprezentacja nic nie pokaże, z punktu widzenia zarówno wyniku, jak i poziomu gry, należy działać natychmiast.
Bez szukania wymówek. Mistrzostwa świata w Czechach w roku 2015 bowiem będą już za pasem…
Tłumaczył: Tomasz Powyszyński
Komentarze