Trzej rosyjscy muszkieterowie (WIDEO)
Jedną z największych niespodzianek fazy play-off jest udział w niej toruńskiej KH Energi, wywalczony zresztą bezpośrednio po fazie zasadniczej. To pokazuje, że koncepcja budowy zespołu autorstwa Juryja Czucha okazała się właściwa. Fundamentalne znaczenie w niej zajmuje rosyjskie trio: Daniłł Oriechin, Robert Karczocha i Siemion Garszyn.
Rosyjscy „muszkieterowie” zawitali do Polski przed rozpoczęciem sezonu 2017/18. Ojcem sukcesu w postaci ściągnięcia tych graczy do Torunia jest trener Juryj Czuch, o czym jasno mówią sami bohaterowie dla telewizji internetowej Tres-Sport.tv.
– Dostałem propozycję od trenera Czucha, żeby przyjechać do Torunia – mówi 24-letni Karczocha. – Pomysł ten bardzo mi się spodobał. Od razu zaproponowałem Daniłłowi (Oriechinowi – przyp. red.), żebyśmy udali się we wspólną podróż.
Oriechin tę wersję potwierdza, a ważnym aspektem jego decyzji o przybyciu nad Wisłę był fakt, iż będzie w jednym klubie ze swoim kolegą.
– Skończył mi się kontrakt w trzeciej lidze rosyjskiej, a zatem byłem wolnym zawodnikiem. Znałem Roberta (Karczochę – przyp.red.) i to był jego pomysł, żebyśmy razem przyjechali – mówi 23-latek. – Wiadomo, że we dwójkę to jednak raźniej.
Garszyn grę w „Stalowych Piernikach” zawdzięcza pracy swojego menadżera. Białoruski szkoleniowiec torunian od razu wymyślił, że z tych trzech „gagatków” można by ustawić w jednym ataku. Swój plan wdrożył w życie, co okazało się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę.
– To, że jestem w Toruniu to zasługa mojego agenta, który miał kontakt z trenerem Czuchem – informuje 26-latek rodem z Magnitogorska. – Nasz szkoleniowiec odebrał to jako dobry pomysł, żeby trzech Rosjan tworzyło jedną formację. Wiedział, że będziemy się ze sobą dobrze rozumieć. Faktycznie ten pomysł okazał się trafiony. Gramy w tym zestawieniu ze sobą po dziś dzień.
Ich wspólne spotkanie w grodzie Mikołaja Kopernika nie było pierwszą sposobnością do wspólnych występów. Takowe mieli już na koncie w bardzo młodym wieku.
– Już kiedyś graliśmy trochę razem, ale to bardzo stare dzieje. Mieliśmy wtedy 11-12 lat – wspomina Oriechin. – Potem każdy poszedł w swoją stronę, a teraz znów los nas połączył jesteśmy w trójkę w Toruniu.
To, że białoruski szkoleniowiec Czuch zdecydował się posłać wspólnie do boju trójkę dzielnych Rosjan było po części stanem wymuszonym. Otóż, żaden z nich nie rozumiał polskiego języka, a tym samym drogą na skróty okazały się wspólne występy w jednej formacji. Ta historia popiera tezę, że najprostsze rozwiązania są często najlepsze.
–Decyzja trenera o ustawieniu nas razem od samego początku podyktowana była w dużej mierze barierą językową – ujawnia Garszyn. – Nie znaliśmy polskiego i ciężko byłoby się porozumiewać z innymi kolegami z drużyny. Naszej dobrej współpracy na tafli pomaga również zbliżony do siebie styl gry, oparty na szybkości.
Już poprzedni sezon na lodowiskach pierwszoligowych pokazał siłę rosyjskich wojowników, a w ich pamięci zostały wspomnienia dotyczące premierowego sukcesu w naszym kraju, którym było zdobycie tytułu mistrzowskiego na zapleczu ekstraklasy. Oriechin był autorem trafienia, które w decydującym piątym starciu finałowej serii z Zagłębiem rozpoczęło pochód hokeistów Nesty Mires po puchar i awans do grona najlepszych. Oczywiście asystującym przy tej bramce byli jego krajanie.
– Moim zdaniem najważniejsza bramka, jaką zdobyłem w czasie swojego pobytu w Toruniu to gol z finałowego ubiegłorocznego starcia z Zagłębiem – analizuje Oriechin. – Myślę, że tak ją wspominam, ponieważ to był wtedy pierwszy gol i okazał się bardzo ważny dla tej rywalizacji.
Wyjątkowe szczęście do sosnowieckiego klubu ma za to Garszyn, które właśnie temu rywalowi zaaplikował swoje najładniejsze bramki na naszych lodowiskach.
– Najbardziej w pamięci została mi dwie bramki, które zdobyłem w Toruniu. Pierwsza to ta z finałowej serii ubiegłego sezonu z Zagłębiem, a druga to już trafienie z lodowisk ekstraklasy. Żeby podtrzymać tradycję, naszym rywalem w tym spotkaniu oczywiście byli sosnowiczanie – mówi z przekąsem hokeista rodem z Jarosławia.
W bieżącej edycji ligowej rosyjskie trio stanowi siłę napędową armii Czucha. To najskuteczniejsi zawodnicy w jego talii i zarazem najlepsi snajperzy. Nieco w cieniu swoich kolegów pozostaje Karczocha, który skupia się bardziej na tym, żeby odpowiednio dograć krążek, stąd też w jego dorobku jest 16 goli podczas, gdy Garszyn ma ich 26, a Oriechin 20.
– Ja jestem taki, że raczej nie rozpamiętuje swoich goli, za to trudno mi zapomnieć o tych sytuacjach, w których krążek powinien wpaść, a jednak tak się nie stało – mówi bardzo pracowity zawodnik rodem z Jarosławia. – Jeżeli chodzi o jakieś piękne trafienia warte zapamiętania, to chyba jedynie z treningów, albo przedmeczowej rozgrzewki, a nie z samej meczowej rywalizacji.
Odpowiedzialność za grę zespołu i umiejętność objęcia niejednokrotnie drugoplanowej roli Karczocha zawdzięcza trudnym początkom, kiedy rzucony został w wir rywalizacji ze starszymi rocznikowo hokeistami, co okazało się świetną szkołą charakteru.
– Na lodowisko zaprowadził mnie tata, kiedy miałem 5 lat. Pamiętam, że od początku trenowałem ze starszymi chłopcami – wspomina wychowanek słynącego z nauczania hokejowego rzemiosła jarosławskiego Łokomotiwu.
Garszyn oprócz tego, że jest snajperskim numerem jeden KH Energi, to jest również liderem sezonu zasadniczego całej polskiej ligi wraz z Andrejem Themárem z oświęcimskiej Unii.
– Zdobywanie bramek to jest naprawdę ciężka praca – przekonuje strzelec wyborowy PHL. – To jest łatwe kiedy patrzysz na to z boku, ale trzeba pamiętać, że na tafli jest rywalizacja. Przeciwnicy cały czas przeszkadzają, robią wszystko żeby odebrać krążek, albo blokować strzały. Nie ma innej możliwości jak ciągle doskonalić swoje umiejętności techniczne, tak żeby być krok przed rywalami.
Oriechin natomiast fazę regularną rozgrywek PHL zakończył jako zwycięzca rankingu punktowego ekstraklasy. Zebrał łącznie 54 „oczka” za 20 trafień i 34 asysty. To taki sam wynik jak w wykonaniu wspomnianego już Słowaka Themára. Rosjanin zaczął grę w bardzo młodym wieku od razu zakochując się w lodowej odmianie hokeja.
– Do przedszkola, do którego chodziłem przyszedł pewnego dnia trener z zapytaniem, kto z nas chciałby spróbować gry w hokeja. Miałem wtedy 6 lat. Zakochałem się w tym sporcie i ta miłość nie przeminęła z upływem czasu – deklaruje wychowanek słynnego Łokomotiwu Jarosław.
Najszybciej spośród rosyjskich bohaterów toruńskiego klubu z hokejem zapoznał się Garszyn, choć nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, ale jak widać z perspektywy czasu los wynagrodził cierpienia.
– Zacząłem treningi już w wieku 4 lat, choć muszę przyznać, że nie byłem wtedy tym zachwycony. Były łzy i niezadowolenie – wspomina zawodnik. – Na zajęcia zaprowadził mnie mój ojciec. Wszystko jednak z czasem uległo zmianie i moje podejście stało się zupełnie inne.
Cała trójka chwali sobie wspólną grę i zrozumienie jakie jej towarzyszy, a także efekty, które przynosi. Cieszą się nie tylko sami zawodnicy, ale również działacze i kibice „Stalowych Pierników”.
– O wiele łatwiej jest grać z zawodnikami, których dobrze znasz – mówi Karczocha. – Wiem co Daniłł lub Siemion zrobią w danym momencie. Można grać niemal na pamięć. Tego nie da się wytworzyć w sytuacji, gdy co chwilę jesteś zestawiany z inny partnerami. Rzeczy na tafli dzieją się w ułamkach sekund. Tam nie ma czasu na zastanawianie się. Mamy swoje schematy, zagrania, które powodują, że kiedy budowana jest akcja, to automatycznie wiemy, który z nas, gdzie będzie się znajdował za chwilę.
– Wiele czynników wpływa na to, czy jest pomiędzy zawodnikami na tafli ta magiczna nić porozumienia, czy jej nie ma – przekonuje Oriechin. – To, że ileś czasu grało się wspólnie nie jest wcale gwarantem sukcesu. O tym naprawdę decyduje wiele różnych drobiazgów.
Czy owa magiczna nić porozumienia zadziała w bojach ćwierćfinałów play-off z nowotarskimi „Szarotkami”? Wszystko wskazuje na to, że najlepszy bramkarz PHL po sezonie zasadniczym, który jest Przemysław Odrobny musi być gotowy na rosyjski ostrzał, który nie jedną szkodę może wyrządzić ekipie z Małopolski.
Komentarze