Comarch Cracovia. Štěpán Csamangó aspiruje do miana najskuteczniejszego gracza „Pasów”
Štěpán Csamangó od tego sezonu dołączył do zespołu Comarch Cracovii. „Pasy” są pierwszym zagranicznym klubem czeskiego napastnika mierzącego blisko dwa metry. Pomimo, iż dopiero teraz wyjechał ze swojego rodzinnego kraju, to zdążył już zaliczyć rozgrywki ligowe w czterech różnych państwach.
Csamangó to jedna z czołowych postaci ekipy Rudolfa Roháčka. Zawodnik rodem z Karlowych War rozegrał w PHL 29 spotkań, w których uzbierał 26 punktów. Jest trzecim najskuteczniejszym zawodnikiem Cracovii w tym sezonie. Ustępuje tylko swojemu rodakowi Michalovi Vachovcowi (36) i Mateuszowi Bepierszczowi (30).
Czeski „wielkolud” pokonywał bramkarzy polskich klubów 11 razy, czyli tyle samo, ile inny jego rodak oraz rówieśnik Emil Švec. Bepierszcz już czuje mocno oddech obu Czechów na swoich plecach, ponieważ ma tylko dwa trafienia więcej od nich, a liderem jest Vachovec z 16 golami.
Csamangó nie tylko świetnie strzela, ale również nie ma problemów z dostrzeżeniem swoich partnerów, którym już 16 razy podał krążek w taki sposób, że pozostało im tylko zdobyć gola. Zaledwie jedną asystę więcej ma Bepierszcz, a o cztery lepszy jest klubowy lider Vachovec.
To najlepszy sezon w seniorskiej karierze Czecha, co może oznaczać, że po prostu gra w Polsce jest dla niego znacznie łatwiejsza niż występy na taflach EBEL, gdzie spędził trzy ostatnie kampanie.
–To nie o to chodzi – przekonuje 24-latek. –W EBEL grałem znacznie mniej niż teraz. Rzadko kiedy pojawiałem się lodzie w sytuacji pięciu na pięciu. Większość czasu spędzałem na tafli broniąc w osłabieniach. Teraz mam wreszcie okazję wykazać się, no i okazuje się, że umiem strzelać i zdobywać punkty.
Wczoraj sympatyczny Czech nie zdołał powiększyć swojego dorobku w meczu, który zakończył się porażką Cracovii w Oświęcimiu. Spotkanie wyraźnie dało się podzielić na dwie części. W pierwszej przewagę miała drużyna z grodu Kraka, która po 40 minutach prowadziła 4:2. Druga natomiast, składająca się z trzeciej tercji i czasu dodatkowego, należała do Unii, która ostatecznie przechyliła szalę zwycięstwa na swoją stronę, wygrywając po rzutach karnych 5:4.
–Prowadziliśmy przez większą część meczu. Było już 4:2, ale przeciwnicy cały czas atakowali, a my przestaliśmy grać swoje i schowaliśmy się za podwójną gardą – ocenia Csamangó. –Do tego zaczęliśmy łapać kary i w konsekwencji tego straciliśmy gola. Potem rywalom udało się wyrównać. Rzuty karne to jest loteria. Niestety szczęście się do nas nie uśmiechnęło i przegraliśmy.
Czech wspomniał o karach, które przytrafiły się krakowskiej ekipie. O dziwo, wśród odesłanych przez Mariusza Smurę na przymusowy odpoczynek nie znajdował się Csamangó. W końcu to klubowy lider w ilości „łapanych” wykluczeń. W tym sezonie spędził już w odosobnieniu 39 minut, choć do Krzysztofa Zapały wciąż bardzo mu daleko.Zawodnik TatrySki Podhale z tytułu swoich przewinień stracił już 71 minut gry.
Czeski prawoskrzydłowy nigdy wcześniej nie grał w żadnym zagranicznym klubie, choć co ciekawe Polska jest czwartym krajem, w którego lidze startuje. Trzy ostatnie lata swojej juniorskiej kariery spędził w renomowanej rosyjskiej MHL, gdzie występowała ekipa z jego rodzinnych Karlowych War. Oczywiście wcześniej zbierał doświadczenia w różnego typu rozgrywkach młodzieżowych w Czechach, a także zdołał w ramach wypożyczenia występować na trzecim froncie seniorskim w barwach Banika Sokolov, z którym w sezonie 2014/15 walczył o wejście do drugiej ligi. W swoim hokejowym CV posiada także występy w czeskiej ekstraklasie. Pomagał HC Karlowym Warom w trzech spotkaniach w walce o utrzymanie w rozgrywkach 2013/14. Przed kampanią 2015/16 przeniósł się do Orli Znojmo, gdzie spędził trzy sezony w organizowanej przez Austriaków renomowanej EBEL. Prosto stamtąd zawitał pod Wawel.
–Liga EBEL jest bardzo wyrównana. To nie jest nic dziwnego, że ostatnia drużyna wygra z liderem tabeli, a nie tak jak w Polsce, że GKS Katowice od 22 spotkań jest niepokonany – tłumaczy Czech. –W PHL tak naprawdę liczy się tylko sześć, no może osiem drużyn. Pozostałe są tylko tłem. Ta liga nie jest jednolita.
Gorącym tematem ostatnich dni jest dołączenie od następnego sezonu dwóch najlepszych polskich klubów do rozgrywek Pucharu Wyszehradzkiego, a w dalszej perspektywie powołanie do życia Ligi Wyszehradzkiej. Byłaby to międzynarodowa konkurencja z udziałem zespołów z Czech, Słowacji, Węgier i Polski, która zastąpiłaby dotychczasowe rozgrywki krajowe. Na trzech szczeblach (ekstraklasa, I liga, II liga) występować miałoby aż 12 polskich drużyn, po 4 w każdej z nich.
–To na pewno byłaby wartościowa konkurencja dla polskich drużyn – ocenia Csamangó. –Skorzystałyby na tym, gdyby mogły na co dzień rywalizować z silnymi czeskimi zespołami. Międzynarodowa liga bardzo pomaga w rozwoju umiejętności, w podnoszeniu poziomu. Każdy kraj ma swoją specyfikę, swój system szkolenia. Wtedy można podpatrywać i uczyć się nowych rzeczy. To z pewnością byłoby ciekawe doświadczenie.
Komentarze