Franzen: nienawidzę przegrywać
O początkach pracy w Aksam Unii Oświęcim rozmawiamy z jej nowym trenerem Charlesem Franzenem.
Radosław Kozłowski: - Na początek dość oklepane, ale bardzo istotne pytanie. Jak to się stało, że trafił pan do Unii?
Charles Franzen: - Polecił mnie Peter Ekroth, do którego zadzwonił jeden z pracowników klubu. Później poszło już z górki. Skontaktowała się ze mną pani Renata z firmy Aksam i umówiła mi spotkanie między innymi z prezesem honorowym Unii panem Adamem Klęczarem i z moim obecnym asystentem Tomkiem Piątkiem. To była krótka, ale bardzo treściwa dyskusja. Rozmawialiśmy o drużynie, o jej sporym potencjale, który nie został w pełni wykorzystany przez poprzedniego trenera.
Długo się pan zastanawiał nad ich propozycją?
- Nie więcej niż dwadzieścia minut... Przekazałem jednak działaczom informację, że obecnie jestem związany kontraktem z wiedeńską drużyną i muszę go rozwiązać. Zależało mi na tym, ponieważ polubiłem to miasto, a także ludzi, którzy pracowali w tym klubie. Chciałem być wobec nich fair.
- Pracę w Wiedniu na pewno będę miło wspominał, bo była znacznie milsza i przyjemniejsza od tej w Rumunii. Przede wszystkim nie było problemów finansowych, które psuły całą otoczkę wokół klubu. Dziękuję władzom klubu, że bez żadnych problemów pozwolili mi odejść, a zarazem dali mi szansę pracy w Polsce.
- Przekazałem prezesowi, że w poniedziałek wieczór albo we wtorek rano pojawię się w Oświęcimiu. Na dobrą sprawę gotowy do przeprowadzki byłem już w niedzielę rano, bo do Wiednia przybył mój rodak, który przejął zespół po mnie. W poniedziałek wieczór byłem już na oświęcimskim lodowisku. Wstępnie się rozejrzałem i można powiedzieć, że zaczęła się dla mnie nowa przygoda.
Pracuje pan z drużyną od blisko tygodnia. Któryś z zawodników pozytywnie pana zaskoczył?
- Tak, chłopaki naprawdę starają się na treningach. Jestem zadowolony z postawy młodego obrońcy Szymona Urbańczyka, który z tego co wiem zrobił spory postęp. Ma na pewno smykałkę do hokeja, ale musi przede wszystkim ciężko pracować.
- Podoba mi się także gra Radka Prochazki, to prawdziwy lider zespołu, który ciężko pracuje na każdym centymetrze lodu, zarówno w ofensywie, jak i w defensywie. W ostatnim meczu świetnie spisał się też Robert Krajczi, który sumiennie wykonywał swoje zadania na lodzie. Był znacznie lepszy niż na treningach. Poza tym zaimponował mi Mikołaj Łopuski, Peter Tabaczek i nasz nowy kapitan Mirek Zatko, który jest takim dobrym duchem zespołu. Ma posłuch u innych graczy i to właśnie dlatego powierzyłem mu funkcję kapitana.
A negatywnie?
- Na razie tego nie dostrzegłem. Zobaczymy, co czas pokaże. Nie wykluczam, że dojdzie do kilku zmian.
Czego będą dotyczyć te zmiany?
- Głównie stylu gry. W przeciwieństwie do poprzedniego szkoleniowca mam pomysł na to, w jaki sposób poprawić grę Unii. Przede wszystkim musimy grać agresywnie i konsekwentnie. Ważne jest dla mnie również to, żeby ten zespół był jednością. Wymagam od zawodników, aby podchodzili do meczu skoncentrowani na sto procent, muszą być przekonani o tym, że potrafią wygrywać. Osobiście nienawidzę przegrywać i tę nienawiść do porażek będę starał się wpoić moim podopiecznym. Zresztą jestem tu po to, by wywalczyć z Unią mistrzostwo Polski i zdobyć puchar kraju.
Żeby to osiągnąć, potrzebuje pan jeszcze jakiegoś gracza?
- Chciałbym mieć w drużynie Jewgienija Małkina i Sidneya Crosby'ego (śmiech)... Mówiąc już całkiem poważnie, to wspólnie z Tomkiem i Waldkiem stwierdziliśmy, że zespół potrzebuje snajpera. Mamy wielu zawodników od czarnej roboty, mamy też kilku walczaków, a brakuje gracza, który potrafi strzelać bramki jak na zawołanie. Przyznam, że zakontraktowanie łowcy bramek byłoby dla mnie najlepszym prezentem na Święta Bożego Narodzenia.
Czyli oznacza to, że z którymś z obecnych obcokrajowców trzeba będzie się pożegnać?
- Zobaczymy... Na razie rozegraliśmy jeden mecz i ciężko po nim decydować o przydatności poszczególnych zawodników. Poczekajmy dwa tygodnie, wtedy dopiero będziemy mogli więcej porozmawiać na ten temat.
W piątek poprowadził pan drużynę po raz pierwszy. Niestety debiut się panu nie udał...
- Fakt, ale dodam, że pechowo przegraliśmy po rzutach karnych. Mimo to byłem zadowolony z postawy mojego zespołu i dumny z ich heroicznej walki do ostatniej minuty. Hokej często bywa niesprawiedliwy, bo byliśmy zespołem zdecydowanie lepszym, mieliśmy więcej okazji strzeleckich, dlatego nie zgadzam się ze słowami trenera Tychów Jacka Płachty z piątkowej konferencji prasowej.
W niedzielę okazja do rewanżu. Jak trzeba zagrać z Cracovią, żeby przywieźć do Oświęcimia trzy punkty?
- Hmm... Przede wszystkim musimy unikać wizyt na ławce kar, a poza tym realizować założenia taktyczne. Musimy być o ułamek sekundy szybsi od rywali.
Wie pan jak pieszczotliwie kibice zaczęli określać pana drużynę?
- Niestety nie...
... aniołki Charliego.
- Szczerze? Trzeba będzie to jak najszybciej zweryfikować, bo żaden z moich zawodników nie wygląda na aniołka. To raczej twardziele z piekła rodem (śmiech).
Komentarze