Raport Hokej.Net. Oni nie sięgnęli po złoty medal
Zastanawialiście się kiedyś, którzy znakomici polscy zawodnicy nigdy nie zdobyli tytułu mistrzowskiego? Jeśli nie, to zabieramy was w krótką, sentymentalną podróż.
Sportowy los lubi płatać figle. Tylko nieliczni gracze sięgają ze swoimi drużynami po najważniejsze trofea. Nie będziemy tutaj wymieniać zdobywców „Triple Gold Club” i cmokać nad wyczynami Sidneya Crosby’ego, Jaromíra Jágra czy Nicklasa Lidströma.
Postanowiliśmy zgłębić nieco historię naszych rozgrywek oraz występów reprezentacji Polski. Wyselekcjonowaliśmy graczy, którzy mogą pochwalić naprawdę solidną ligową przeszłością, przynajmniej kilkudziesięcioma spotkaniami z orzełkiem na piersi oraz występem na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich. W tej beczce miodu znajduje się łyżka dziegciu – jest nią fakt, że żaden z tych hokeistów nigdy nie zdobył złotego medalu mistrzostw Polski.
Trzej legendarni obrońcy
Nasz przegląd zaczynamy z wysokiego „C”. Przed państwem Henryk Gruth, czyli postać, której polskim kibicom nie trzeba zbytnio przedstawiać. Mówiąc najkrócej: człowiek-historia naszego hokeja. Jako jedyny Polak został przyjęty do Galerii Sławy Międzynarodowej Federacji Hokeja na Lodzie (IIHF). Jest też rekordzistą pod względem występów w reprezentacji Polski, w której rozegrał aż 292 mecze (w niektórych źródłach 248 lub 240).
Uczestniczył w 17 turniejach mistrzostw świata, zagrał na czterech Zimowych Igrzyskach Olimpijskich (Lake Placid 1980, Sarajewo 1984, Calgary 1988, Albertville 1992), a przez 10 lat był kapitanem biało-czerwonych.
Gruth ma za sobą też piękną ligową przeszłość. Dwukrotny zdobywca „Złotego kija” może pochwalić się 628 meczami w naszej ekstralidze i aż 134 golami.
Henryk Gruth przez długi czas występował w parze z innym znakomitym defensorem – Jerzym Potzem. Łodzianin w reprezentacji Polski występował w latach 1972-1989, rozgrywając 198 spotkań (niektóre źródła donoszą o 190).
Potz uczestniczył w czterech ZIO, a jedenaście razy pojechał na mistrzostwa świata. Na lodzie imponował spokojem i poświęceniem. Był pewnym punktem obrony, zawodnikiem, który potrafił zmobilizować swoich kolegów i dobrym przykładem dla młodszych graczy. Na krajowych taflach rozegrał 12 sezonów. W 2000 roku przegrał walkę z chorobą nowotworową i został pochowany na cmentarzu przy ul. Ogrodowej w Łodzi.
Jeśli mówimy o wybitnych defensorach, to nie sposób pominąć Ludwika Czachowskiego. „Czacza”, bo tak nazywali go koledzy, był wieloletnim kapitanem „Orłów”. Potrafił konstruować akcję, uderzyć spod linii niebieskiej i zagrać ciałem, choć mierzył zaledwie 169 centymetrów!
W kadrze rozegrał 118 meczów (niektóre źródła podają, że 110), a w lidze 437. W reprezentacji Polski tworzył dobrze uzupełniającą się parę obrony z Marianem Feterem, wychowankiem Polonii Bydgoszcz i olimpijczykiem z Sapporo.
Czachowski zmarł w Bydgoszczy w wieku 55 lat.
Królowie strzelców
Młodszym kibicom nazwisko Stefaniak zapewne niewiele mówi. Starsi z pewnością pamiętają pana Józefa, jako napastnika nieustępliwego, umiejącego znakomicie czytać grę i zdobywać bramki jak na zawołanie. Zresztą nie bez powodu dwukrotnie był królem strzelców polskiej ekstraligi (1966 i 1969). 298 goli zdobytych w ekstralidze musi robić wrażenie, z kolei 34 trafienia w 103 meczach reprezentacji też są niezłym wynikiem.
Dodajmy, że podczas swojej kariery, miał okazję występować w ataku z Tadeuszem Kacikiem (dziadek Patryka Wronki) i Walentym Ziętarą. Dziś ma 80 lat i cieszy się zasłużoną emeryturą.
Dwa tytuły najlepszego snajpera polskiej ekstraligi ma też na swoim koncie urodzony w Wilnie Krzysztof Birula-Białynicki (1967, 1968).
Wychowanek ŁKS Łódź imponował świetnym wyszkoleniem technicznym, dobrą jazdą na łyżwach, dynamiką i strzałem. Wszystkie te cechy sprawiły, że zdobył on 287 goli w 327 spotkaniach. Pod względem średniej zdobytych bramek na mecz trudno znaleźć lepszego gracza! Nam przynajmniej to się nie udało. W reprezentacji Polski strzelił 50 goli w 118 konfrontacjach. Zmarł 30 stycznia 2014.
Klątwy: janowska i baildonowa
Historia Naprzodu Janów liczy ponad 100 lat. Klub z Nałkowskiej sięgnął po 12 medali mistrzostw Polski, ale w tej kolekcji próżno szukać krążka z najcenniejszego kruszcu.
Barwy tego klubu reprezentowało wielu znakomitych zawodników. Wspominki zaczniemy od bramkarza Henryka Wojtynka, który uczestniczył w dziewięciu turniejach mistrzostw świata, a podczas Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Lake Placid (1980) był pewnym punktem naszej kadry. Z orzełkiem na piersi rozegrał aż 131 meczów!
Smaku złota nie zaznali też dwaj wysokiej klasy obrońcy: Henryk Janiszewski (16 lat w ekipie Naprzodu) oraz Ludwik Synowiec, których kibicom nie trzeba zbytnio przedstawiać.
– Kiedy byliśmy najbliżej złota? Wydaje mi się, że w 1992 roku, w finale z Unią Oświęcim. Stoczyliśmy pięć meczów finałowych, niestety przegraliśmy decydujące starcie. Nasz poprzedni finał graliśmy z Polonią Bytom, lecz wtedy różnica była bardziej widoczna, chociażby ze względu na kadrowiczów, którymi dysponowali rywale – wspominał na naszych łamach Janusz Adamiec, kolejny z wybitnych wychowanków Naprzodu.
Smakiem musieli obejść się też jego dobrzy koledzy: bramkarz Andrzej Hanisz oraz napastnicy Krzysztof Bujar i Piotr Kwasigroch.
Szczęścia do medali nie miał również Baildon Katowice, który w latach 70. poprzedniego wieku zdobył siedem krążków: cztery srebrne i trzy brązowe. A w swoim składzie miał rewelacyjnych zawodników. Takich jak choćby Tadeusz Obłój.
Dziś wielu młodszych kibiców kojarzy go z kłótni na konferencji prasowej z Milanem Jančušką, ale w telegraficznym skrócie przybliżymy kilka jego osiągnięć. Jest co wspominać, bo był to gracz nietuzinkowy. Lubiący kombinacyjną grę i dysponujący niezwykle kąśliwym strzałem. Trzykrotny olimpijczyk, ośmiokrotny uczestnik turniejów mistrzostw świata i strzelec 57 goli dla naszej kadry. Poza tym zdobywca 450 goli na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w naszym kraju.
– Czuję jednak wielki niedosyt, że Baildon nigdy nie zdobył tytułu mistrza Polski. Najpierw przegraliśmy rywalizację z GKS, a potem wciąż brakowało nam kilku punktów, żeby wyprzedzić Podhale Nowy Targ – wspominał w rozmowie ze sport.pl Tadeusz Obłój, obok którego grali też Karol Żurek i Feliks Góralczyk. – W naszej drużynie było jedenastu reprezentantów Polski, a tytuł mistrzowski wciąż przechodził nam przed nosem! Być może brakowało nam wtedy twardej trenerskiej ręki?
„Pasiaste serca”
Złota w swojej kolekcji nie mają też dwaj wychowankowie Cracovii: Adam Kopczyński i Roman Steblecki. Pierwszy z nich występował na środku ataku, ale gdy dołączył do ŁKS-u został przemianowany na obrońcę i na tej pozycji grał też w reprezentacji Polski. Z orzełkiem na piersi wystąpił 87 razy, w tym na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Sapporo (1972).
Prawdziwym postrachem golkiperów był Steblecki. Olimpijczyk z Calgary (1988) rozegrał w kadrze 125 spotkań i strzelił w nich 35 bramek. Z kolei w 398 ligowych starciach zdobył aż 315 goli!
Pan Roman został doceniony przez szefostwo „Pasów”, bo numer 17., z którym występował został zastrzeżony. Krakowski klub na podobne rozwiązanie zdecydował się też w przypadku Bogdana Migacza, ale jemu nie dane było pojechać z kadrą na ZIO.
Komentarze