Łopuski: – Chcę się odbudować
O powrocie do Polski, celach katowickiej „GieKSy” na nowy sezon i odbudowie po ciężkiej kontuzji rozmawiamy z Mikołajem Łopuskim, skrzydłowym Tauronu KH GKS Katowice i reprezentacji Polski.
HOKEJ.NET: – Choć miałeś ważny kontrakt na sezon 2017/2018, to ostatecznie wróciłeś do Polski. Podpisałeś umowę z Tauronem KH GKS Katowice, dlatego na usta wręcz ciśnie się pytanie: co o tym zdecydowało?
Mikołaj Łopuski: – Czynników było wiele. Jednym z głównych był ten związany z rodziną. Poprzedni sezon spędziłem z moimi bliskimi, a teraz musiałbym zostawić ich w Polsce i zamieszkać z kilkoma kolegami z drużyny. Wspólnie podjęliśmy decyzję, że najlepszy będzie dla nas powrót do kraju.
Czyli oferta „GieKSy” pojawiła się w odpowiednim czasie? Synchroniczność zadziałała?
– Coś w tym jest (uśmiech). Wszystko dobrze się ułożyło. Zadzwonił do mnie Karol Pawlik, który kilka dobrych lat temu sprowadził mnie także do GKS-u Tychy. Szybko doszliśmy do porozumienia, więc w przyszłym sezonie będę występował w ekipie z alei Korfantego.
Cóż, chcę być jej ważną częścią, przebywać jak najwięcej na lodzie i oczywiście być jak najbardziej produktywnym dla zespołu. Dać mu po prostu, jak najwięcej.
Śledzisz fora internetowe? We wpisach kibiców przewijają się opinie, że Tauron KH GKS Katowice jest klubem stworzonym pod patronatem Polskiego Związku Hokeja na Lodzie, a przepłacając reprezentantów Polski niszczy polski hokej...
– Staram się nie czytać komentarzy. Ale w Polsce zawsze było tak, że nie darzyło się sympatią ekip, które miały solidny fundament finansowy i ściągały do siebie topowych graczy. Swego czasu było tak z Dworami Unią, później z Comarch Cracovią czy choćby Sanokiem.
W tej chwili każdy stabilny klub jest w Polsce na wagę złota. Każdy taki ośrodek nakręca rywalizację i sprawia, że inni, nie chcą zostać w tyle również myślą o progresie. Przecież nie od dziś mówi się, że poziom ligi jest wyznaczany nie przez najlepszy, a najsłabszy zespół grający w rozgrywkach. Im więcej dobrych ekip, mających w swoich składach wielu solidnych hokeistów, tym lepiej. A przecież wszyscy wiemy, w jakiej kondycji jest polski hokej.
Mam nadzieję, że w przyszłym sezonie będziemy mieli więcej wyrównanych spotkań.
„GieKSa” jest w stanie pokrzyżować szyki Comarch Cracovii i GKS-owi Tychy?
– Bardzo byśmy chcieli, ale oczywiście wszystko zweryfikuje lód. Niemniej naszym pierwszym celem jest awans do półfinału play-off. W nim wszystko jest możliwe.
Wróćmy nieco do Twojej osoby. Poprzedni sezon był dla Ciebie słodko-gorzki. Co prawda zdobyłeś z Milton Keynes Lightning podwójną koronę, czyli Mistrzostwo i Puchar English Premier Ice Hockey League, ale nie można pominąć faktu, że długo dochodziłeś do siebie po ciężkiej kontuzji kolana.
– Rzeczywiście. 1 października podczas meczu z Guildford Flames (przegrana 1:4 – przyp. red.), uszkodziłem chrząstkę stawową i wpierw musiałem poddać się operacji, a później przejść żmudną rehabilitację. Wróciłem do gry na decydującą część sezonu i udało mi się nieco pomóc swojemu zespołowi. Ale pozostaje pewien niedosyt, że ten sezon był dla mnie nieco okrojony. Wiem, że nie pokazałem tego, na co mnie stać. Również w starciach reprezentacji Polski, podczas Mistrzostw Świata Dywizji I Grupy A w Kijowie. Wierzę, że kolejny sezon będzie dla mnie lepszy i to na wszystkich polach.
Nie brakuje jednak opinii, że szybki powrót nie wyszedł Ci na dobre.
– Coś w tym jest. Robię wszystko, by wymazać z pamięci tę feralną kontuzję i odbudować się pod względem fizycznym. Na razie trenuję indywidualnie pod okiem dwóch specjalistów doktora Ryszarda Biernata i Szymona Urbanowskiego. Wszystko idzie zgodnie z planem.
Kiedy wracasz do Katowic?
– Cała drużyna ma zameldować się w siedzibie klubu 3 lipca. Wtedy przejdziemy testy sprawnościowe, które pokażą, jak pracowaliśmy do tej pory i w jakiej jesteśmy formie.
Zapewne do tego czasu zapadnie decyzja, kto będzie Waszym trenerem?
– Wydaje mi się, że wtedy będzie już wszystko jasne.
W kuluarach mówi się, że „GieKSę” poprowadzi albo Jacek Płachta, albo szkoleniowiec zza oceanu polecony przez Jarosława Byrskiego.
– Ta decyzja należy do szefostwa klubu. Ja jestem rozliczany wyłącznie z tego, jak prezentuje się na lodzie. Więc poproszę o następne pytanie (śmiech).
Słyszałem, że zdecydowałeś się zmienić numer. „82” na plecach nie przyniosła szczęścia?
– Tak się złożyło. W Tychach grałem z „82”, bo moja „28” była wówczas zajęta przez Milana Baranyka. W Milton Keynes Lightning sytuacja się powtórzyła i znów Milan mnie uprzedził. Teraz po roku przerwy wracam do Polski, a zarazem do swojego starego numeru.
Rozmawiał Radosław Kozłowski.
Komentarze