Pyrrusowe zwycięstwo
Choć Unia Oświęcim pokonała po rzutach karnych PGE Orlika Opole 3:2, to w grupie silniejszej zagrają podopieczni Douga McKaya, którzy wykonali plan minimum i urwali biało-niebieskim punkt.
– Wiedzieliśmy, że tylko zwycięstwo w regulaminowym czasie gry da nam awans do czołowej szóstki. Niestety nie udało się – żałował Josef Doboš, trener biało-niebieskich.
Jego zespół zaczął obiecująco, bo już w 4. minucie objął prowadzenie. Sposób na Johna Murraya znalazł Radim Haas, który po przejechaniu linii niebieskiej wypalił z nadgarstka. Krążek znalazł się w siatce, a zgromadzeni na trybunach kibice mieli spory powód do radości.
Opolanie mogli szybko wyrównać. Najpierw nie wykorzystali gry w przewadze, a w 11. minucie zmierzający do bramki strzał Bartłomieja Bychawskiego maską obronił Michal Fikrt.
W końcówce pierwszej tercji oświęcimianie wypracowali sobie trzy dobre okazje. Najpierw przebojową akcją popisał się Damian Piotrowicz, który na pełnej szybkości minął dwóch opolan, ale krążek po jego strzale nieznacznie minął lewy słupek bramki strzeżonej przez „Jaśka Murarza”. Chwilę później bramkarz Orlika obronił uderzenia Wojciecha Wojtarowicza i Jana Danečka.
Po zmianie stron coraz śmielej zaczęli sobie poczynać opolanie. Gdy w 33. minucie i 40. sekundzie na ławkę kar trafił Martin Parýzek, nikt nie przypuszczał, że wkrótce nastąpi zwrot akcji. Oświęcimianie, grając w przewadze, stracili dwa gole. I to w ciągu zaledwie 21 sekund! Świetne kontry wyprowadził reprezentant Polski Michael Cichy i zwieńczył je precyzyjnymi strzałami w długi róg.
– Jak długo żyję na tym świecie, to takiej sytuacji jeszcze nie widziałem. Michael dokonał czegoś wyjątkowego – przyznał Doug McKay, trener Orlika.
Nadzieję w serca oświęcimskich kibiców wlał jeszcze Martin Kasperlik, który w 46. minucie doprowadził do wyrównania. Oświęcimianie ruszyli w pogoń za wynikiem - do pełni szczęścia potrzebowali jednego gola, ale zdobytego przed zakończeniem regulaminowego czasu gry. Ta sztuka im się nie udała, a najbliżej szczęścia był Kasperlik. Uderzenie zadziornego Czecha zatrzymało się na słupku.
Tymczasem opolanie wyprowadzali groźne kontry. Dwie z nich powinny znaleźć swój finał na tablicy świetlnej i w meczowym protokole, jednak zimnej krwi zabrakło najpierw Alexowi Szczechurze, a następnie Kacprowi Guzikowi.
Wynik 2:2 po sześćdziesięciu minutach spowodował szał radości w opolskim boksie. Z kolei w ekipie gospodarzy żal i smutek. Mimo to regulamin nakazał rozegranie pięciominutowej dogrywki. W niej jednak rozstrzygnięcie nie padło, dlatego sędzia Tomasz Radzik zarządził serię rzutów karnych. Najazdy lepiej wykonywali biało-niebiescy i to na ich konto trafiły dwa punkty.
– Jesteśmy na siebie źli – wyznał Sebastian Kowalówka, który skutecznie wykonał dwa rzuty karne. – To, że nie zagramy w mocniejszej szóstce jest wyłącznie naszą winą. Ciężko się z tym wszystkim pogodzić.
Unia Oświęcim – PGE Orlik Opole 3:2 k. (1:0, 0:2, 1:0, d. 0:0, k. 2:1)
1:0 - Radim Haas - Peter Tabaček (3:38),
1:1 - Michael Cichy (34:00, 4/5),
1:2 - Michael Cichy - Anssi Rantanen (34:21, 4/5).
2:2 - Martin Kasperlík - Radim Haas, Lubomir Vosatko (45:22).
3:2 - Sebastian Kowalówka - decydujący rzut karny.
Rzuty karne:
Unia: Vosatko (-), Daneček (-), Tabaček (-), Haas (-), Kowalówka (+), Kowalówka (+).
Orlik: Cichy (-), Toulmin (-), Kulmala (-), Bychawski (-), Szczechura (+), Cichy (-).
Sędziowali: Tomasz Radzik (główni) - Dariusz Pobożniak, Tomasz Przyborowski (główni).
Minuty karne: 12-12.
Widzów: ok. 1800.
Unia: Fikrt (2) – Bezuška, Vosatko; Piotrowicz (2), Daneček, Szewczyk – Kysela; Kasperlik, Haas, Tabaček (4) – Graca, Gębczyk; Wojtarowicz (2), Wanat, S. Kowalówka (2).
Trener: Josef Doboš.
Orlik: Murray – Bychawski (4), Kostek; Toulmin, Cichy, Szczechura - Parýzek (2), Rantanen; Guzik, Brown, Kulmala – M. Stopiński (2), Sznotala; F. Stopiński, Szydło (2), Kostecki (2).
Trener: Doug McKay.
Komentarze