Besch: Polskie zespoły powinny patrzeć w tym samym kierunku
O grze w polskiej lidze, trzech tytułach mistrzowskich, przeprowadzce do Bordeaux i kondycji naszego hokeja rozmawiamy z Nicolasem Beschem, czołowym obrońcą reprezentacji Francji.
HOKEJ.NET: - Po czterech latach spędzonych w Polsce zdecydowałeś się wrócić do ojczyzny. Co miało na to największy wpływ?
Nicolas Besch: - To była naprawdę ciężka decyzja. Po czterech latach spędzonych w Polsce zacząłem czuć się w tym kraju, jak w domu. Spotkałem wielu dobrych ludzi, przyjaciół...
Dostałem ofertę przedłużenia kontraktu z Tychów, ale po dłuższym namyśle zdecydowałem, że nadszedł czas na kolejne wyzwanie. Poza tym, przed Mistrzostwami Świata we Francji, które odbędą się za dwa lata, chciałem wrócić na nieco wyższy poziom rozgrywkowy.
Po podpisaniu kontraktu powiedziałeś nam, że propozycja klubu z Bordeaux być może obejmie też lata po zakończeniu sportowej kariery.
- W tym momencie mam umowę na dwa lata i na tym się skupiam. Później będzie czas, by pomyśleć, co dalej. Bordeaux jest jednym z najładniejszych miast we Francji, w którym można żyć i mieszkać. Tamtejszy sponsor pomaga graczom odnaleźć się po zakończeniu kariery i proponuje im inne zajęcia, niekoniecznie związane z hokejem. Po zakończeniu kariery w pierwszej kolejności poświęcę więcej czasu rodzinie, a później zdecyduję, jaka droga będzie dla mnie najlepsza.
Pamiętasz moment, w którym dostałeś propozycję z Comarch Cracovii? Przeprowadzka z fińskiej Mestis do Polski była trudnym krokiem?
- Tak, pamiętam ten moment. To była trudna decyzja, bo polska liga była o poziom niżej od lig, które mogłem wtedy wybrać. Potrzebowałem wówczas gry, wielu minut na tafli, a jednocześnie zapragnąłem poznać kraj, w którym urodziła się moja mama. Dziś mogę powiedzieć, że nie żałuję tego wyboru, ponieważ miałem okazję przeżyć w Polsce wiele wspaniałych chwil.
Pierwszy sezon był dobry w Twoim wykonaniu. Stanowiłeś o sile obrony krakowskiego klubu i sięgnąłeś z Pasami po wicemistrzostwo.
- Pierwszy rok obfitował w dobre rezultaty. Byłem w stanie grać bardzo dobrze. Fajnie rozumiałem się z Leszkiem Laszkiewiczem, Piotrkiem Sarnikiem i Damianem Słaboniem, ale tym, który najbardziej pomagał mi na lodzie był Patryk Wajda. To właśnie on skutecznie zabezpieczał tyły i dał mi możliwość częstego podłączania się do akcji ofensywnych. Patryk był głównym sprawcą tego, że nasza para obrońców radziła sobie dobrze i świetnie się uzupełniała.
W drugim sezonie zdobyliście złoty medal, pokonując po zaciętej rywalizacji JKH GKS Jastrzębie. Mistrzostwo świętowane na wyjeździe, ale przy wsparciu swoich kibiców, musiało smakować wyjątkowo?
- Racja. Drugi sezon zakończył się wielkim zwycięstwem. Dzięki atmosferze wytworzonej przez naszych kibiców czułem się, jakbym grał na własnej tafli. To był wyjątkowy moment i byłem dumny, że mogłem te chwile dzielić z niesamowitymi fanami. Podobna otoczka towarzyszyła tegorocznemu finałowi.
Po dwóch latach w atmosferze skandalu odszedłeś z Cracovii. W kilku wywiadach mówiłeś o zaległościach finansowych, które względem Ciebie miał mieć krakowski klub i o nieprzyjemnej sytuacji z treneremRudolfem Roháčkiem, który miał Was oskarżyć o to, że sprzedawaliście mecze, grając u bukmachera.
- Żałuję, że ten moment nastąpił, ponieważ kilka osób z zarządu Cracovii zmarnowało te dwa wspaniałe lata, które tam spędziłem. Wystarczyło tylko powiedzieć: "słuchaj Nicolas, dziękujemy Ci za grę, ale nie możemy Cię zatrzymać na kolejny sezon". Zrozumiałbym to. Głównym powodem rozstania się ze mną według prezesa i trenera było to, że psułem atmosferę w drużynie, a ja dawałem z siebie wszystko, co najlepsze. Zresztą miało to przełożenie na lodzie, bo zdobyłem trzy tytuły w trzech różnych drużynach.
Nie jesteś w stanie zdobyć tytułu bez dobrej atmosfery w szatni. Mam nadzieję, że moja sytuacja posłuży Cracovii za dobrą lekcję, abyw przyszłościnie popełniać takich błędów wobec innych zawodników.
Zresztą po Mistrzostwach Świata wiele się wyjaśni w tej kwestii, bo podjąłem stosowne kroki prawne. Ale nie jestem tutaj, by rozmawiać o takich rzeczach, ale o moich dobrych wspomnieniach z pobytu w Polsce (śmiech).
Zmieniłeś otoczenie i w ciągu dwóch kolejnych sezonów zdobyłeś kolejne dwa tytuły mistrza Polski, przechodząc do historii polskiej ligi. Jaki był tego sekret?
- Jestem z tego bardzo dumny. Jednak nikt nie wygrywa w pojedynkę, ale jako część drużyny. Byłem tam po to, aby dobrze grać w destrukcji i stworzyć napastnikom warunki do wykonywania swoich zadań. Nie jest sekretem, że pomocni byli żywiołowi kibice, dobra atmosfera w szatni, gra z przyjaciółmi, a także czerpanie przyjemności z gry.
Nie chodzi w tym względzie o pieniądze, ani o to, ilu Kanadyjczyków masz w drużynie. Ważne jest wzajemne zaufanie i dawanie z siebie tego, co najlepsze. Wszystko trzeba robić z korzyścią dla zespołu.
Rozegrałeś w polskiej lidze 210 spotkań, w których zdobyłeś 35 bramek i zanotowałeś 114 asyst. Dla obrońcy o Twojej charakterystyce „two-way defender” to chyba dobry wynik?
- Jestem bardzo zadowolony. Na mój dorobek złożyła się także dobra gra moich partnerów: Patryka Wajdy, Rafała Dutki, Jakuba Wanackiego i Michała Kotlorza, którzy świetnie grali w defensywnie, a ja dzięki nim miałem więcej okazji do tego, by pokazać się w ofensywie.
Jak będziesz wspominał czas spędzony w Polsce?
- Cóż, moją pierwszą decyzją po podpisaniu umowy z Bordeaux było zatrzymanie mieszkania w Krakowie. Mam zamiar spędzać pod Wawelem każde wakacje, ponieważ przez cztery lata gry w Polsce moje więzi z tym krajem stały się mocniejsze. Spotkałem wielu wspaniałych ludzi, przyjaciół i fanów, którzy są niezwykle oddani swoim drużynom. Nauczyłem się też języka...
Mogę powiedzieć słynną frazę George'a Clooneya z reklamy pewnej kawy: „what else”.
Poznałeś troszkę nasz hokej. Czym w pierwszej kolejności powinniśmy się zająć, by zrobić kolejny krok w rozwoju zarówno ligi, jak i reprezentacji?
- Mieszkając w Polsce macie szczęście graniczyć z takimi krajami jak Niemcy, Czechy, Słowacja. To są hokejowe narody z wielkimi tradycjami i byłoby dobrze, a zarazem mądrze, gdybyście brali z nich przykład.
Przede wszystkim polskie zespoły powinny zacząć patrzeć w tym samym kierunku i skupić się na wspólnym celu, a nie tylko na prywatnych interesach.
W Polsce mamy wspaniałych fanów, którzy zasługują na lepszy poziom rozgrywkowy, a nie na wzajemne konflikty, czy mecze do jednej bramki. Wybór Jacka Płachty na selekcjonera kadry i Torbjörna Johanssona na selekcjonera młodzieżowych reprezentacji był dobrym pomysłem, ponieważ w pierwszej kolejności potrzebujecie zwiększyć poziom młodych zawodników, aby mogli z powodzeniem wyjechać i grać za granicą.
Jeśli chcecie zobaczyć efekty, musicie się uzbroić w cierpliwość i poczekać parę dobrych lat. Przykładowo we Francji zajęło to dziesięć lat. Głównym celem było posiadanie kompletnej i konkurencyjnej reprezentacji.
Najnowszy pomysł PZHL, mówi o tym, żeby połowę sezonu zasadniczego rozegrał polski bramkarz. Co sądzisz na ten temat?
- Do tego pomysłu niezbędne jest posiadanie wielu kompetentnych golkiperów, którzy chcą ciężko pracować i doskonalić się. Obecnie w wielu drużynach jedynkami są obcokrajowcy. Priorytetem powinno być szkolenie, a później przepis, który za kilka lat będzie pomocny i pozwoli polskim bramkarzom podnosić swój poziom.
Czy liczba meczów w sezonie zasadniczym jest odpowiednia? Wydaje się, że przy obecnym poziomie niektórych drużyn, nie ma sensu grać czterech rund w takim wymiarze.
- Cóż, ujmijmy to tak. Liczba gier jest z pewnością na dobrym poziomie, ale poziom drużyn już nie. W pierwszej kolejności należałoby podnieść siłę zespołów, bo spotkania do jednej bramki, których w poprzednim sezonie nie brakowało, nie mają jakiegokolwiek sensu.
Dla zawodników są one okazją do tego, by polepszyć indywidualne statystyki.
- Prawda, ale ważniejsze jest to, aby w takim meczu nie nabawić się kontuzji.
Jacek Szopiński, olimpijczyk, a przed laty świetny napastnik, grający między innymi we Francji stwierdził, że do polskiej ligi dużo bardziej pasowałby właśnie francuski model rozgrywek. Mecze miałyby się odbywać w sobotę i w niedzielę, a w tygodniu zmagania w krajowych pucharach.
- Model, o którym mówicie, w ciągu najbliższych dwóch lat zmieni się, zostanie między innymi podwojona liczba spotkań ligowych. Nie da się jednak ukryć, że dzięki tym rozwiązaniom francuska liga, przez pięć kolejnych lat, umocniła się pod względem finansowym i sportowym. Te rozwiązania przełożyły się na to, że żadna z drużyn nie zbankrutowała, co więcej - wytworzyła się stabilizacja, dzięki której działacze ligowi mogą pozwolić sobie na kolejne reformy.
Reasumując - myślę, że dla polskiego hokeja niezbędne jest odnalezienie balansu i harmonii pomiędzy liczbą spotkań a budżetem każdej z drużyn.
Ostatnio mówi się o możliwości połączenia polskiej ligi z węgiersko-rumuńską ligą MOL.
- Jeżeli poziom tych zespołów jest lepszy od polskich, to z pewnością pomoże to polskim zawodnikom rozwijać się. Wtedy taki pomysł miałby sens.
Jeśli natomiast poziom tamtejszych drużyn jest słabszy, to wydaje mi się, że szkoda i czasu, i pieniędzy. W Polsce macie naprawdę kilka odpowiednich „składników”, by stworzyć dobrą ligę. Są fani, są niezłe lodowiska i utalentowani zawodnicy. Potrzebujecie jedynie czasu i oddanych tej dyscyplinie osób, które poprowadzą was do tego celu.
Przed Tobą i reprezentacją Francji Mistrzostwa Świata elity. Jaki jest Wasz cel na ten turniej?
- Nasz oficjalny cel co roku jest ten sam. Gramy po to, by uniknąć spadku i utrzymać się w elicie. W każdym meczu postaramy się zagrać jak najlepiej i wypaść lepiej niż rok temu. Trzymajcie za nas kciuki.
Rozmawiali Radosław Kozłowski i Sebastian Królicki
Komentarze