Zdolna młodzież czy wschodnia łapanka?
Przedsezonowe zapowiedzi sterników Zagłębia Sosnowiec zwiastowały, że klub czeka chudszy okres; mierne wyniki osiągane przez hokeistów znad Brynicy nie stanowią więc zaskoczenia. Problem tkwi jednak w rozbieżności kierunku rozwoju, w jaki zabrnął klub. Na początku buńczucznie mówiono o pracy z młodzieżą, by wkrótce odstawić na boczny tor własnych zawodników, stawiając na zaciąg ze wschodu.
– Jesteśmy w na tyle komfortowej sytuacji, ze mamy swoich wychowanków, których możemy wprowadzać do seniorskiej drużyny. Wygrywając w ubiegłym sezonie rozgrywki Młodzieżowej Hokej Ligi udowodnili że zasługują aby dać im szanse – mówił przed sezonem Grzegorz Klich.
I tak też było w istocie. Zmiany kadrowe dały szansę zawodnikom z regionu, którzy chcieli wykorzystać swą szansę na zaistnienie na najwyższym poziomie krajowego hokeja. Naturalnie, do składu dokooptowano zawodników zza granicy, wewnątrz zespołu zachowano jednak zdrowe proporcje.
– Małymi krokami chcemy budować to silniejsze Zagłębie. Mam nadzieję, że ta drużyna będzie grała na miarę naszych ambicji i swoich możliwości. Drużyna jest bardzo młoda, lecz mam nadzieję, że będzie do początek drogi w górę. Naszym celem będzie sprawienie niespodzianki i zagranie w play-off – głosił na prezentacji drużyny prezes Marcin Jaroszewski.
Dziś te słowa mogą brzmieć śmiesznie, w obliczu marnych 6 punktów uzbieranych w 24 spotkaniach i zaledwie jednego zwycięstwa. Nie zapominajmy jednak, że w trzech pierwszych meczach sosnowiczanie urwali skromny punkt GKS-owi Katowice, tracąc gola w ostatnich chwilach dogrywki, a także wzbogacili swój dorobek po porażce w rzutach z Podhalem Nowy Targ. Wówczas wydawało się, że Zagłębiakom uda się jeszcze niejednokrotnie sprawić niespodziankę i napsuć krwi mocniejszym rywalom.
U startu sezonu w szatni Zagłębia znajdowało się dziesięciu stranieri, wliczając w to bramkarza Tadasa Ramanauskasa, Andreja Dubinina i Wasilija Jerasowa, którzy stawiali dopiero swoje pierwsze kroki w seniorskim hokeju. Zaledwie tydzień po inauguracji zakontraktowano jeszcze Jewgienija Nikiforowa, notującego w zeszłym sezonie dobre liczby w ukraińskiej ekstralidze.
Z czasem jednak wyniki zaczęły się pogarszać i szybko stało się jasne, że pozyskani latem obcokrajowcy nie zapewniają odpowiedniego poziomu. Defensywa, której ostoję mieli stanowić Magnuss Jākobsons, Eduard Kaščak, Michaił Syrojeżkin i Dienis Salnikow popełniała amatorskie błędy. Lepiej prezentował się atak, gdzie prym wiedli Rusłan Baszyrow i Nikiforow. Łatwo jest zauważyć, że to właśnie z przodu występowało więcej Polaków.
Pierwsze rozstrzygnięcia zapadły wraz z końcem miesiąca. Za grę podziękowano Maksimowi Citokowi oraz Daniłłowi Kulikowowi, którzy wrażenie po przyzwoitych występach z końcówki zeszłego sezonu zatarli fatalną grą w nowej kampanii. Poprawa jednak nie nadeszła. Podopieczni trenera Klicha przegrywali mecz za meczem, a rokowania były po prostu słabe.
Wraz z końcem października walizki spakował Adam Domogała, jednakże każdy był na to przygotowany, bowiem wiadome było, iż występuje on w Sosnowcu „gościnnie” przed wznowieniem rozgrywek w Niemczech, gdzie miał ważną umowę z trzecioligowymi Crocodiles Hamburg. Jak grom z jasnego nieba spadła natomiast informacja, że kontrakt rozwiązał dotychczasowy kapitan zespołu, Dominik Nahunko. Popularny „Mietek” szybko związał się z katowicką GieKSą, osłabiając znacznie swój macierzysty klub. W międzyczasie bilet w jedną stronę wręczono zawodzącym na każdej linii Eduardowi Kaščákowi i Dienisowi Salnikowowi.
W tym momencie stało się już jasne, że rozgrywki brutalnie zweryfikowały na wskroś nieopierzony zespół, a o dobry wynik i awans do play-offów będzie szalenie ciężko. Zamiast podążać wcześniej wytyczonym szlakiem, w klubie zaczęto podejmować jednak szereg decyzji, które już z góry były skazane na porażkę.
Kibice i obserwatorzy z niezrozumieniem kręcili głową, kiedy w połowie października ogłoszono pozyskanie Cody’ego Portera. Michał Czernik był wówczas najjaśniejszym punktem zespołu, a jego ofiarna postawa między słupkami została dostrzeżona przez selekcjonera reprezentacji Róberta Kalábera, który wyróżnił go powołaniem do reprezentacji Polski. Przy Zamkowej uznano jednak, że warto postawić na golkipera mającego problemy z regularną grą w niszowej lidze u wschodniego wybrzeża Ameryki Północnej. Wkrótce nad Brynicę ściągnięto także Lucasa Bombardiera, lecz i on zaprezentował, że hokej stanowi raczej jego pasję, aniżeli wrodzony talent.
Dlaczego ci zawodnicy zabierali miejsce lokalnym hokeistom? Nie znamy odpowiedzi na to pytanie, a niskie apanaże nie są argumentem za grą słabych zawodników. Na istną ofensywę transferową postawiono kilka tygodni później. Do klubu zawitali wówczas Imants Ļeščovs, Aleksandr Rodionow, Iwan Rybczik i Aleksandr Wasiljew. Nerwowe ruchy transferowe stanowiły praktycznie całkowite przekreślenie przedsezonowych założeń. Zamiast obdarzyć młodych zawodników kredytem zaufania i umożliwić im dalszy rozwój, w beznadziejnym punkcie sezonu desperacko upatrywano nadziei w zagranicznym zaciągu.
To nie miało prawa zadziałać. Czarna passa trwała, a pierwszy od wielu tygodni punkt wywalczony z Toruniem stanowił jedynie nikłe pocieszenie, nie przełamanie. Liczono, że nastąpi ono w meczu z bezpośrednim rywalem o awans do fazy play-off – STS-em Sanok. Był to mecz o wszystko: zwycięstwo wciąż dawałoby realne szanse na uratowanie sezonu, porażka natomiast złamałaby optymizm nawet najbardziej zagorzałych fanów.
Skończyło się na blamażu. Beniaminek z Podkarpacia boleśnie wypunktował swych rywali, wygrywając aż 6:2. Każdy z miejsca dostrzegł, że wyniki i gra w wydaniu młodego kolektywu stały na wyższym poziomie, niż „ślizgawka” zagranicznych najemników, których anonsowano występami w KHL. Zupełnie niedawno ogłoszono natomiast pożegnanie z zawodnikami zza oceanu. Oni także nie zapisali się złotymi zgłoskami w historii sosnowieckiego hokeja.
– Zagłębie Sosnowiec nie jest spętane presją wyniku, tak jak miało to miejsce w zeszłym sezonie, co paradoksalnie może przynieść ciekawy efekt. W podobnej sytuacji znajdują się hokeiści Stoczniowca Gdańsk oraz STS-u Sanok i to właśnie te drużyny będą najprawdopodobniej walczyły o zajęcie 8. pozycji premiowanej awansem do fazy play-off – takie przedsezonowe przewidywania przedstawiliśmy na łamach naszego „Niezbędnika Kibica”.
Po niespełna trzech miesiącach widzimy, jak dramatycznie od swych pierwotnych założeń odbiegli sosnowieccy działacze. Stoczniowiec Gdańsk posiada identyczną zdobycz punktową, ale od początku było wiadomo, że nad morzem dysponują znacznie gorszymi warunkami sportowymi niż w Zagłębiu Dąbrowskim. Abstrahując od kontrowersyjnego modelu zarządzania klubem, widać tam jednak pewną konsekwencję, a także progres czyniony przez młodych hokeistów. „Hokejowy biznes” okazał się być najbardziej udany na Podkarpaciu. Od początku obrano tam kierunek fiński, a zawodnicy z północy stanowią funkcję liderów drużyny i drogowskazu dla młodzieży, nie zaś jej bezpośredniej konkurencji.
Ciekawe światło na sprawę rzucają wypowiedzi dyrektora Piotra Majewskiego, w odpowiedzi na pytania Gazety Wyborczej. W korespondencji z działaczem zadano jedne z najbardziej nurtujących kibiców pytań, na które on postarał się odpowiedzieć w jak najbardziej rzeczowy sposób.
– Chcieliśmy mimo wszystko sprawić niespodziankę, stąd taki układ. Wychowanków jest jednak wielu. Pod tym względem jesteśmy akurat w czołówce ligi. Kibice jak to kibice, Chcą zwycięstw i już dyskutujemy nad strukturą drużyny w przyszłym sezonie. Gdy środki są ograniczone, pracuje się ciężko. Ale usprawiedliwiać się nie będziemy – wyjaśnił Majewski.
Rzeczywiście, ciężko jest znaleźć usprawiedliwienie na ostatnie ruchy dokonywane w Sosnowcu. Wizje i schematy zmieniają się z dnia na dzień, jedna rzecz pozostaje natomiast stała: porażki. Kibice czekają na zwycięstwo swojej drużyny od października, kiedy to na początku miesiąca ich ulubieńcom udało się pokonać Stoczniowca Gdańsk. Do dziś stanowi to jedyne zwycięstwo Zagłębia w trwającej kampanii ligowej. Trudno także mówić o planowaniu drużyny na przyszły sezon w momencie, gdy jeszcze miesiąc temu podążała ona w zupełnie innym kierunku niż dziś. Któż więc wie, na jaki pomysł wpadną osoby decyzyjne w nadchodzącym roku?
Komentarze