Hovorka: Jestem tu, by zwyciężać
Zapraszamy na nowy cykl „Rozmowa Tygodnia”, w którym przepytamy szerzej największe gwiazdy polskich lodowisk. Na pierwszy ogień poszedł napastnik JKH GKS Jastrzębie Marek Hovorka – słowacki wicemistrz świata, a także olimpijczyk z Pjongczangu, który jeszcze w zeszłym sezonie dzielił szatnię z legendarnym Jaromírem Jágrem.
HOKEJ.NET:–Nie jest żadną tajemnicą, iż Twój transfer do JKH nie byłby zapewne możliwy, gdyby nie osoba trenera Róberta Kalábera, z którym doskonale się znałeś przed przybyciem do Polski. Jak długo trwa wasza znajomość i w jakich okolicznościach się poznaliście?
Marek Hovorka: – Tak, z trenerem Kaláberem znamy się już naprawdę długo, około 20 – 25 lat. Kiedy dopiero wchodziłem w świat seniorskiego hokeja, a miałem wtedy jakieś 16 lat, Róbert Kaláber był już wtedy jednym ze starszych zawodników, dużo mocniejszym i bardziej doświadczonym ode mnie. Mimo tego zostaliśmy bardzo dobrymi znajomymi i przebywaliśmy w stałym kontakcie, aż w końcu nadarzyła się okazja, kiedy to mogę grać pod jego wodzą.
Polska Hokej Liga nie jest najpopularniejszym kierunkiem dla hokeistów z Twoim życiorysem. Czy po rozstaniu się z Kladnem nie miałeś propozycji powrotu do słowackiej Tipsport Ligi?
– Powrót na Słowację nie był dla mnie priorytetem, wcale mi na tym nie zależało. W Jastrzębiu-Zdroju zdążyłem poznać, jakim trenerem jest Róbert Kaláber. Wiedziałem, czego mogę się spodziewać, gdyż trenowałem tu już gościnnie w 2018 roku, stąd też zdecydowałem się na taki ruch.
Porozmawiajmy więc o Twoich treningach na Jastorze, kiedy to przygotowywałeś się do gry w KHL. Jak wiele zmieniło się od tamtego czasu w klubie?
– Przez te dwa lata zmieniło się strasznie mało, odeszło niewielu zawodników. Trener nie dokonuje wielkich roszad, pozostało wielu wychowanków i zawodników krajowych. Z tamtego okresu pamiętam nie tylko samych hokeistów, ale też sztab szkoleniowy zespołu.
W jednym z wywiadów z tamtego okresu powiedziałeś o jastrzębskiej młodzieży, iż ma spory talent, tylko musi dołożyć do niego sporo ciężkiej pracy. Czy młodzi hokeiści wykonali od tamtego momentu znaczący progres?
– Oczywiście, od tamtego czasu część zawodników poszła do przodu i rozwinęła się, a niektórzy zmienili kluby lub, niestety, zawiesili łyżwy na kołku. Zarówno na lodzie, jak i poza nim po chłopakach widać, że coś ode mnie podebrali i ich poziom poszedł w górę.
A czy przypuszczałeś wtedy, że już za dwa lata zwiążesz się z JKH? Czy dawałeś trenerowi sygnał po sezonie, że może na Ciebie liczyć?
– W trakcie sezonu utrzymywałem z trenerem stały, przyjacielski kontakt, cały czas informowałem go o moim położeniu. Po zakończeniu rozgrywek wykonaliśmy do siebie kilka telefonów. Monitorowaliśmy sytuację ze względu na zamieszanie z koronawirusem. Gdy pozostawałem bez klubu, przygotowywałem się indywidualnie, a tuż po rozpoczęciu letnich przygotowań trener dał mi znak, że jestem mile widziany w zespole. Można więc powiedzieć, że od słowa do słowa znalazłem się w Jastrzębiu-Zdroju.
Po letnich przygotowaniach na Jastorze w 2018 roku związałeś się z Admirałem Władywostok, nie możesz jednak zaliczyć tego okresu do udanych pod względem sportowym. Rozstałeś się z klubem zaledwie po kilku miesiącach i podpisałeś kontrakt z Dynamem Pardubice. Co nie wypaliło w trakcie Twojej przygody w KHL?
– To było dla mnie ogromne wyróżnienie, KHL jest tuż po NHL najlepszą ligą na świecie. Gdy przenosiłem się do Rosji, nie byłem najmłodszym hokeistą, miałem 33 lata. Całej drużynie przytrafił się gorszy okres, mieliśmy duży problem z wygrywaniem meczów. Okazje strzeleckie były, ale cóż z tego, skoro nie przekładały się na bramki. Byłem tam obcokrajowcem, więc wymagano ode mnie czegoś więcej. Niestety, nie spełniłem do końca pokładanych we mnie nadziei, przez co musiałem odejść.
Twoim ostatnim klubem przed przenosinami do PHL byli Rytíři Kladno, a więc zespół słynnego Jaromíra Jágra. Jakie to uczucie występować u boku absolutnej gwiazdy światowego hokeja, a zarazem właściciela klubu?
– Miałem okazję występować już w Kladnie w 2012 roku, kiedy równolegle trwał lokaut w NHL. Oprócz Jágra byli tam też wówczas Tomáš Plekanec czy Marek Židlický, występowałem także przeciwko innym zawodnikom z NHL.Gdy przechodziłem w styczniu do Kladna, wiedziałem czego po nim oczekiwać. Po odejściu z Pardubic przeprowadziłem z Jaromírem dłuższą rozmowę, potrzebował mnie w Kladnie, więc zgodziłem się dograć tam sezon.
Podczas jednego z Twoich wywiadów udzielonych czeskim mediom powiedziałeś, iż „Jarda” jest indywidualistą i, mówiąc żartobliwie, nie wychodził z wami na piwo. Czy coś się od tamtego czasu zmieniło i czy w zeszłym sezonie udało Ci się wyciągnąć Jaromíra na kufel złocistego napoju?
– Tak, Jaromír był z nami na kilku wyjściach, chociaż nie uczęszcza na wszystkie spotkania zespołu. To prawdziwa legenda, może robić, co chce. Mimo tak zaawansowanego jak na hokeistę wieku, wciąż trzyma się swojego planu treningowego; często udawał się wieczorami, o 22.00 czy nawet 23.00 godzinie, na lodowisko, by pograć w samotności. Nie mogę jednak powiedzieć, że odcina się od kolegów z zespołu, mimo wszystko jest to swojski gość.
Twoja kariera reprezentacyjna również budzi podziw. W swoim dorobku masz grę na Mistrzostwach Świata Elity czy udział w Igrzyskach Olimpijskich w Pjongczangu. Podczas MŚ w 2012 roku organizowanych w Finlandii oraz Szwecji wywalczyłeś srebrny medal, a w zespole mieliście iście gwiazdorską obsadę. Jak wygląda sytuacja w szatni takiego zespołu? Czy wszyscy stanowiliście jedność, czy jednak podział na Europę i Amerykę jest widoczny?
– To było coś niezwykłego. Jako drużyna byliśmy jednością, żyliśmy tymi meczami. Wśród nas były wielkie osobistości: chociażby Zdeno Chára czy Miroslav Šatan. Przeżyliśmy wtedy wiele pięknych momentów, dopisało nam też trochę szczęścia. Prezentowaliśmy naprawdę najwyższy poziom. Do dzisiaj mam kontakt z tamtą ekipą.
Pozostając przy temacie Mistrzostw Świata, na imprezie w 2018 roku okazałeś się być szybszy od Connora McDavida czy Patricka Kane’a, a zarazem czwartym najszybszym zawodnikiem mistrzostw, rozpędzając się do prędkości 39,58 kilometra na godzinę. Czy dzisiaj byłbyś w stanie powtórzyć swój wyczyn?
– Początkowo sam w to nie dowierzałem. Dzisiaj jednak jestem starszy, na karku mam 36 lat, więc nie wiem, jak bym sobie poradził. Niemniej, było to dla mnie bardzo miłe wyróżnienie.
W JKH również nie brakuje szybkich graczy, jak na przykład Roman Rác czy Martin Kasperlík. Na treningach urządzacie sobie wyścigi?
– Nie, ale to prawda, że w drużynie stawiamy na szybkość, takie są założenia trenera. Najważniejsze jest jednak, by być szybkim zarówno bez krążka, jak i z krążkiem, co nie zawsze idzie ze sobą w parze.
W naszej lidze zagrałeś do tej pory w czterech meczach, gdzie strzeliłeś bramkę oraz zanotowałeś dwie asysty. Miałeś jednak okazję do występów przeciwko mistrzowi oraz wicemistrzowi Polski. Co możesz powiedzieć o poziomie naszej ligi? Czy coś Cię zaskoczyło?
– Pierwsze dwa mecze były diametralnie różne od spotkań, do których przystąpiliśmy w zeszły weekend. Było to spowodowane tym, że na start czekały na nas słabsze zespoły, a później zmierzyliśmy się z medalistami. Mecze przeciwko takim ekipom jak GKS Tychy czy Unia Oświęcim mają swój urok, to były starcia o wysokim tempie. Widać wtedy większe emocje wokół zespołu, zapał, zaangażowanie kibiców. Z Tychami świetnie poradziliśmy sobie przed własną publicznością. Z Unią, niestety, nie wykorzystaliśmy swoich szans, przez co przegraliśmy. Ten pojedynek był o tyle specyficzny, że nie przypominam sobie, bym w mojej karierze widział kiedyś w meczu dwa rzuty karne przyznane jednej drużynie.
A jak porównałbyś poziom PHL do słowackiej Tipsport Ligi?
– Nasze mecze z Tychami i Oświęcimiem stały na poziomie porównywalnym do słowackiej ekstraligi. To, że JKH pokonał w Pucharze Wyszehradzkim wicemistrza Słowacji również nie jest dziełem przypadku i pokazuje, że czołówka PHL jest zbliżona do Tipsport Ligi.
Wróćmy do pewnej sytuacji z okresu przygotowań do sezonu, kiedy to w domowym meczu z AZ-etem Hawierzów starłeś się ostro z Filipem Semanem. Stary zatarg z czeskich lodowisk czy zwykłe spięcie na tafli?
– Nie, to nie było nic osobistego. Byłem bez krążka i dostałem od niego łokciem w głowę. To było niebezpieczne zagranie, nieco się zagotowałem i wynikła z tego mała bójka. Nic wielkiego, sytuacja bez drugiego dna.
Jakie są Twoje oczekiwania na ten sezon? Dołączyłeś do JKH, by zdobywać kolejne medale czy jednak szukasz już stabilizacji u schyłku kariery?
– Jestem typem, który zawsze chce wygrywać. Strasznie się denerwuję, kiedy mi się to nie udaje. Liczę, że sięgniemy po kolejne trofea i wygramy jak najwięcej meczów.
Kiedy dołączyłeś do JKH w czerwcu, z miejsca zostałeś ogłoszony nowym liderem zespołu. Sytuację zmienił nieco transfer Zackary’ego Phillipsa, przez co oczekiwania i presja wyniku nie będą spoczywały tylko na Twoich barkach. Jak oceniasz możliwości całego zespołu?
– Tak, powinniśmy pełnić funkcję liderów, ale w zespole jest więcej wiodących postaci. Zack jest bardzo spokojną i stonowaną osobą, niemalże flegmatykiem. Ja natomiast jestem dużo bardziej impulsywny. Uważam jednak, że takie urozmaicenie jest potrzebne. Można powiedzieć, że się uzupełniamy. Na lodzie także mamy swoje własne zagrania i ruchy, w drużynie panuje więc należyty balans.
fot. Jakub Bąk
Rozmawiał: Kacper Langowski.
Komentarze