To był pech, a nie agresja
W niedzielnym spotkaniu Polskiej Hokej Ligi pomiędzy Energą Toruń a JKH GKS Jastrzębie nie brakowało emocji. W drugiej tercji na tafli doszło do poważnej bójki, natomiast na początku trzeciej w efekcie najazdu Macieja Urbanowicza rosyjski zawodnik gospodarzy Artiom Sadrietdinow uderzył w bandę uderzył i stracił przytomność. Meczu ostatecznie nie ukończyło czterech zawodników, którzy rozpoczynali zawody, w tym sam kapitan JKH GKS Jastrzębie, na którego za sytuację z 43. minuty część kibiców wylała wiadro pomyj. Czy rzeczywiście "Urban" zasłużył na taką lawinę krytyki?
W 43. minucie niedzielnego spotkania z Energą Toruń miała miejsce sytuacja, w efekcie której ucierpiał zawodnik gospodarzy Artiom Sadrietdinow. Zostałeś surowo ukarany jako sprawca tego incydentu. Jak to wydarzenie wyglądało z twojej perspektywy?
Maciej Urbanowicz, kapitan JKH: - Zawodnik z Torunia posiadał krążek, dlatego chciałem zaatakować go w możliwie najczystszy sposób, czyli bark w bark. Przypomnę, że przegrywaliśmy i dopiero co zakończyliśmy grę w osłabieniu. Widziałem, że niedaleko znajdował się kolega z zespołu, więc wniosek był prosty - zgodnie z przepisami wejdę ciałem w rywala i dzięki temu odzyskamy krążek. Podjąłem oczywistą decyzję, której wymagałby ode mnie każdy trener na świecie. Trzymałem kij na dole, a ręce ułożyłem wzdłuż ciała. Wszedłem normalnym hokejowym bodiczkiem, co można zobaczyć na powtórce video. Ułożyłem się do tego najazdu tak, jak tysiące hokeistów czynią to podczas każdego meczu! Mówię szczerze, iż nie jestem w stanie odpowiedzieć, w jaki sposób jeszcze lepiej mógłbym ułożyć się do tego najazdu.
A jednak Rosjanin wylądował w szpitalu...
- Cała sytuacja skończyła się bardzo nieszczęśliwie, ale to był całkowity przypadek. Po prostu fatalny zbieg okoliczności. Jeśli ktoś zna się na hokeju i wysili się na minimalny obiektywizm, to musi to przyznać! Zresztą, wielu kolegów dzwoniło do mnie w tej sprawie i mieli dokładnie taką samą opinię. Wszedłem czysto, układając się do tego ataku najlepiej, jak tylko mogę. Następnie zawodnik gospodarzy pechowo uderzył w bandę, przypuszczalnie potylicą. Nie jestem w stanie tego opisać, bo tego bezpośrednio nie widziałem, a hokej jest bardzo szybką dyscypliną. Nie da się ukryć, że efektem mojego najazdu była kontuzja, utrata przytomności i pobyt Sadrietdinowa w szpitalu. Wyglądało to bardzo źle. Szczerze nad tym ubolewam i życzę Artiomowi szybkiego powrotu do zdrowia. Liczę, że prędko wróci na taflę i jeszcze wielokrotnie pomoże swojej drużynie. Pisałem o tym na swoim profilu na Facebooku i powtórzę to także w tym wywiadzie. Jednak powtórzę, że mamy tu do czynienia z kumulacją pecha, a nie agresją, chęcią zrobienia rywalowi krzywdy czy złośliwością.
- Czy między tobą z Rosjaninem iskrzyło już wcześniej? Znane są takie "zemsty" na tafli.
Ależ skąd! Nie znam tego chłopaka, nigdy nie miałem okazji z nim rozmawiać. Nie miałbym najmniejszego powodu do spięcia z nim. Kiedy rozpoczynałem najazd, nie wiedziałem nawet, kim jest atakowany zawodnik. Po prostu moim celem było spowodowanie przejęcia krążka przez nasz zespół. W moim zagraniu nie było żadnej agresji czy nawet chęci sfaulowania rywala. Po co miałbym chcieć uszkodzić człowieka, który nic mi nie zrobił? Skończyło się niefortunnie, ale to zwykły pech, jaki może przydarzyć się każdemu. Również mnie. Takie jest ryzyko gry w hokeja.
Niemniej, sytuacja spotkała się z ogromnym odzewem. Niektórzy odsądzają cię od czci i wiary...
- Jestem zszokowany skalą rozgłosu, jaki nadano tej sytuacji. Przecież wystarczy obejrzeć te sytuację, aby wyrobić sobie zdanie na temat jej przebiegu. To był normalny hokejowy bodiczek, jakich jest mnóstwo w trakcie każdego spotkania.
Podobno twoja ręka powędrowała za wysoko i trafiła Rosjanina w głowę.
- Jeśli ktoś zna przepisy i grał kiedykolwiek w hokeja, ten zdaje sobie sprawę ze specyfiki naszej dyscypliny. Doskonale rozumiem, że jeśli mamy do czynienia z atakiem na głowę czy szyję, to winowajcy należy się surowa kara. Tak nie wolno, to jest brutalizacja sportu. Natomiast w tej sytuacji było zupełnie inaczej. Uderzyłem przeciwnika barkiem w bark, po czym on lekko "poszedł w dół", natomiast moja ręka trochę w górę. To wszystko stało się bezwiednie, w takiej swoistej fazie lotu. Osobiście uważam, że nie uderzyłem go w twarz, ponieważ ręce miałem przy sobie. Niektórzy chwalili się, że oglądali tę sytuację na video sto razy. A ja oglądałem ze trzysta powtórek! Powtórzę, że nie mam pojęcia, w jaki sposób lepiej mógłbym ułożyć się do najazdu na zawodnika z Torunia.
Zostałeś bardzo surowo ukarany za tę sytuację.
- Paradoks polega na tym, że początkowo sędziowie wcale nie przerwali gry! Nikt nie reagował, nikt nie podniósł ręki. Każdy może zobaczyć relację z meczu. Krótko mówiąc, gdyby nie pech zawodnika z Torunia, gra toczyłaby się dalej. Dopiero po kilku sekundach, gdy Sadrietdinow nie podnosił się z lodu, odezwał się gwizdek. Następnie po dyskusji między sobą sędziowie błędnie zadecydowali, że był to atak na głowę Rosjanina. A przecież nie był to atak na głowę! Wszystko jest w przepisach Polskiego Związku Hokeja na Lodzie.
Co masz na myśli?
- Zacytuję tu artykuł 124, gdzie jasno czytamy: "Kiedy cała siła ataku skierowana jest początkowo na obszar ciała przeciwnika, a następnie przenosi się w górę w okolice głowy lub szyi, to taki atak nie zostanie zaklasyfikowany, jako atak na głowę lub szyję" [zobacz treść dokumentu "Przepisy gry w hokeja 2018-2022 PZHL" >>>]. Przecież dokładnie tak było w sytuacji z 43. minuty. I dalej: "Gracz z pola, który atakuje ciałem przeciwnika będącego w posiadaniu krążka, który trzyma nisko głowę i zbliża się w kierunku atakującego gracza, nie będzie zaklasyfikowany, jako atak na głowę lub szyję, jeśli atakujący gracz nie wysuwa lub nie nakierowuje jakiejkolwiek części swojego ciała w okolice głowy lub szyi przeciwnika". To wszystko bezpośrednio odnosi się do wydarzenia, o którym rozmawiamy. Siła mojego ataku skupiła się na barku, a głowa Rosjanina ucierpiała w następstwie nieszczęśliwego zbiegu okoliczności. Nie atakowałem i nie miałem zamiaru atakować Sadrietdinowa w głowę. Dlatego taka decyzja sędziów nie ma podstaw.
Poza karą nałożoną podczas meczu będziesz pauzował i czeka cię dodatkowo kara finansowa. Czy będziesz się odwoływał?
- Stanęło na trzech meczach przerwy i 700 zł do kasy PZHL. Najgorsze jednak jest to, że każde moje kolejne przewinienie będzie podwajać karę. W efekcie czystego, hokejowego bodiczka, normalnego ataku ciałem, wybuchła prawdziwa burza w szklance wody. Zdaję sobie sprawę, że w dużej mierze zamieszanie tworzą niechętni mi kibice z Torunia, ale to nie załatwia sprawy. Poza częścią środowiska zawodników, cała reszta niestety schowała głowę w piasek. A czy mam zamiar się odwołać? Być może nawet i chciałbym, ale... nie mam gdzie. Nie istnieje taka droga prawna. Powinno być tak, że jeśli mamy do dyspozycji materiał video, to można przeanalizować go po zawodach i wyciągnąć wnioski. A u nas nie można nic zrobić.
Czy chciałbyś na koniec powiedzieć coś od siebie do kibiców, którzy będą to czytać?
- Tak. Liczę, że obiektywnie i na spokojnie podejdą do tej sytuacji. Ja również zdaję sobie sprawę, że Artiom Sadrietdinow bardzo ucierpiał i życzę mu, aby jak najszybciej wrócił na taflę. Jednak nie może być tak, że w rezultacie nieszczęśliwego zbiegu okoliczności po normalnym zagraniu hokejowym ktoś zostaje napiętnowany, ukarany i zwyzywany od najgorszych. Chciałbym, aby wszyscy oceniający to wydarzenie zrozumieli, że mamy do czynienia z hokejem na lodzie, który jest dyscypliną kontaktową i gdzie gra ciałem to normalny element widowiska.
Komentarze