Zebrał świetne recenzje
GKS Tychy ma za sobą już dwa sparingi z Szachciorem Soligorsk. W pierwszym przegrał z mistrzem Białorusi aż 2:8, ale w drugim zaprezentował lepsze oblicze i pokonał podopiecznych Andrieja Gusowa 3:2. Spory udział w tym zwycięstwie miał tyski golkiper Kamil Kosowski.
- Przede wszystkim chcieliśmy się zrehabilitować za poniedziałkową porażkę. Każdy z nas przystąpił do drugiego meczu właśnie z takim nastawieniem - stwierdził "Kosa". -Cieszę się, że dostałem od trenerów szansę zagrania z tak dobrym rywalem. Troszkę się obawiałem, bo w poprzednim sezonie nie grałem zbyt wiele, ale z każdą minutą i każdą udaną obroną nabierałem pewności siebie. Chyba nie było źle.
Po interwencjach 28-letniego golkipera ręce aż same składały się do oklasków. W 7. minucie znakomicie zatrzymał strzał Arcioma Dziamkoua, wykonując efektowny szpagati łapiąc gumę do raka. Sześć minut później równie dobrze poradził sobie z uderzeniem Igora Karabanowa.
Choć skapitulował dwukrotnie, to o stratę bramek trudno go winić, bo przy obu "przysnęli" jego koledzy z pola. Najpierw dali się podłączyć do akcji Jegorowi Kudinowi, apóźniej pozostawili zbyt wiele swobody Jewgienijowi Kuncewiczowi, który kilka razy dobijał krążek.
- Owszem, miałem trochę pracy, ale nie będę narzekał - przyznał z uśmiechem Kamil Kosowski. - Należę do tych bramkarzy, którzy lubią, jak rywale oddaje dużo strzałów. Nie mogę doczekać się już kolejnych spotkań. Najbliższe już w czwartek.Naszym rywalem będzie JKH GKS Jastrzębie - dodał.
Od sezonu 2015/2016 obowiązywał będzie nowy przepis, wedle którego polski bramkarz będzie musiał rozegrać minimum połowę spotkań sezonu zasadniczego. Jak ocenia go tyski golkiper?
- Może zabrzmi to kontrowersyjnie, ale uważam, że ten przepis nie jest wcale potrzebny. Ekstraliga to nie domowe przedszkole. Tutaj każdy na miejsce w składzie musi solidnie zapracować. Cóż, jeśli nie ma cię w składzie, to widocznie nie zasługujesz na grę. A rywalizacja jest przecież czynnikiem niezwykle ważnym. Motywuje cię, żebyś wciąż się doskonalił i nie spoczął na laurach - zakończył "Kosa".
Komentarze