Zwycięstwo z dedykacją
Wczoraj oświęcimianie pokonali na trudnym terenie Ciarko PBS Bank KH Sanok 4:3. Do wyłonienia zwycięzcy potrzebna była seria rzutów karnych. O kulisach wygranej i „koszmarze trzecich tercji” rozmawiamy z Kamilem Kalinowskim.
HOKEJ.NET: - Zwycięstwo na wyjeździe z sanoczanami, którzy mają medalowe aspiracje musi smakować wyjątkowo...
Kamil Kalinowski, środkowy Aksam Unii Oświęcim: - I smakuje. Szkoda tylko, że w trzeciej tercji wypuściliśmy z rąk dwubramkową zaliczkę. Wtedy zgarnęlibyśmy pełną pulę. Niemniej dwa punkty również nas cieszą, bo wygraliśmy przecież z zespołem z czołówki.
Jaki był klucz do tego zwycięstwa?
- Odpowiednie przygotowanie taktyczne oraz dobry początek. W pierwszej tercji udało nam się zaskoczyć rywala i wyłączyć z gry najgroźniejszych graczy sanoczan. Mam tu na myśli Martina Vozdeckiego i Petra Szinagla, którym trener Mikula „przykleił plaster”.
Udało ci się strzelić bramkę na 3:1. Można by rzec, że w końcu, bo w ostatnich meczach mocno szukałeś tego gola...
- W końcu się udało. Mam nadzieję, że na dobre rozwiązałem worek z bramkami i teraz będę trafiał znacznie częściej.
Podczas gry w przewadze udało mi się przepchnąć sanockiego obrońcę i dobić uderzenie Wojtka Wojtarowicza.
To trafienie chciałem zadedykować Filipowi Komorskiemu, który w spotkaniu z GieKSą nabawił się ciężkiej kontuzji. Zapewne śledził nasze poczynania i mocno trzymał za nas kciuki. Wygraną dedykujemy Filipowi, a przy okazji życzymy mu jak najszybszego powrotu do zdrowia.
Gdy rywale strzelili kontaktowego gola, a później wyrównali, nie mieliście obaw, że czarny scenariusz znów się powtórzy?
- Wierzyliśmy, że tym razem będzie inaczej. Sanoczanie w ostatniej tercji zdobyli bramkę w pierwszej zmianie i złapali wiatr w żagle. Zaczęli grać agresywniejszym pressingiem, atakując dwójką zawodników w naszej tercji. Wyrównali, ale na szczęście w serii rzutów karnych byliśmy bardziej wyrachowani. Rzut karny wykonywany przez Petera Barinkę najlepiej to oddaje.
Skąd zatem biorą się te przestoje w trzeciej tercji?
- Słyszałem wiele teorii na ten temat i na pewno nie zgodzę się z tym, że brakuje nam sił. Problem zdiagnozowałbym raczej w sferze mentalnej. Po okresie dobrej gry nagle zacinamy się i później mamy kłopot z tym, żeby wrócić na właściwe tory.
Nie da się jednak ukryć, że wynik 3:1 trochę was prześladuje...
- Coś w tym jest... Jednak gdybyśmy zagrali na wyższym procencie skuteczności i wykorzystali ze dwie sytuacje więcej, to wtedy nie byłoby tematu. Na naszym koncie byłoby też o kilka oczek więcej.
Teraz przed wami trudny mecz z nieobliczalnym JKH GKS Jastrzębie...
- JKH nie jest na razie tak dobrą drużyną, jak w poprzednim sezonie. Nie mogą złapać odpowiedniego rytmu, ale to dopiero początek sezonu. Cóż, w piątek będziemy chcieli pokazać się z dobrej strony i powalczyć o pełną pulę. Nie jesteśmy na straconej pozycji.
W waszej, jak i w jastrzębskiej drużynie można doszukać się wspólnego mianownika. Jest nim problem z kontuzjami...
- Właściwie można sobie zadać pytanie, który zespół jest w gorszej sytuacji. Wydaje mi się, że mamy szerszą kadrę, więc możemy przygotować, a potem zastosować większą ilość wariantów taktycznych.
Nad czym musicie jeszcze popracować?
- Musimy przede wszystkim usprawnić wyjście z tercji. Z treningu na trening i z meczu na mecz jest coraz lepiej. Widoczny jest progres, trener chyba też go zauważa, bo nie reaguje już tak ostentacyjnie, jak na samym początku (śmiech).
Rozmawiał Radosław Kozłowski
Komentarze