Play-off NHL: St. Louis Blues w finale po 49 latach (WIDEO)
49 lat czekał klub St. Louis Blues na awans do finału Pucharu Stanleya. Tej nocy po zwycięstwie w szóstym meczu finału konferencji zachodniej NHL wreszcie się doczekał i tak, jak w 1970 roku zagra z Boston Bruins. Tylko na wynik w St. Louis liczą lepszy.
Blues przed własną publicznością postawili "kropkę nad i", pokonując San Jose Sharks 5:1, co dało im zwycięstwo 4-2 w całej serii, tytuł mistrzów konferencji zachodniej i trofeum im. Clarence'a S. Campbella, ale przede wszystkim awans do finału Pucharu Stanleya.
Tego wieczoru gospodarzom sprzyjało wszystko, także szczęście. Już w 2. minucie otworzyli wynik strzałem, po którym krążek nie wpadłby do bramki, gdyby nie przypadkowy rykoszet. Uderzał Sammy Blais, który trafił w stojącego przed bramkarzem rywali Martinem Jonesem partnera z zespołu Davida Perrona, a krążek odbity od tego ostatniego zatrzymał się w siatce. Drugiego gola miejscowi dorzucili w 17. minucie, natychmiast po rozpoczęciu kary dla Barclaya Goodrowa. Już po 7 sekundach na listę strzelców trafiło nazwisko Władimira Tarasienki. Blues w każdym z czterech ostatnich meczów serii zdobywali przynajmniej jednego gola w przewadze, podczas gdy w poprzednich pięciu w ogóle im się to nie udawało.
Wczoraj podopieczni Craiga Berube'ego byli w liczebniejszym składzie stuprocentowo skuteczni, bo rywale dali im dwie przewagi i obie zostały zamienione na gole. Drugi raz w takiej sytuacji do siatki trafił w drugiej tercji Brayden Schenn. Podwyższał wtedy wynik na 3:1, bo w międzyczasie bramkę dla Sharks zdobył rozgrywający dopiero swój drugi mecz w play-offach Dylan Gambrell. Po długim podaniu Joonasa Donskoia 22-letni środkowy zdobył swojego pierwszego gola w NHL. Gambrell zagrał tylko dlatego, że jego zespół był przetrzebiony urazami. Nie zagrali: gwiazdor obrony Erik Karlsson, kapitan Joe Pavelski i drugi najlepszy strzelec zespołu w tych play-offach Tomáš Hertl. Całą trójka nabawiła się kontuzji w fatalnym meczu numer 5, przegranym przez ich zespół u siebie 0:5. Karlssonowi odnowił się problem z pachwiną, a u Hertla i Pavelskiego pojawiło się po ostrych wejściach rywali podejrzenie wstrząśnień mózgu.
Do zdrowia sztabowi medycznemu udało się doprowadzić tylko Donskoia, który również nie dokończył piątego spotkania po tym, jak został trafiony w twarz krążkiem przez kolegę z drużyny. Tych braków kadrowych, które się pojawiły, "Rekiny" nie były jednak w stanie zatuszować. Ostatecznie Blues wygrali 5:1 dzięki golom dorzuconym jeszcze w trzeciej tercji przez Tylera Bozaka i Iwana Barbaszewa. - Jestem dumny z tej grupy zawodników - powiedział trener gości Peter DeBoer po spotkaniu. - Myślę, że wynik nie oddaje dobrze wysiłku, jaki w to włożyliśmy. W tych trudnych okolicznościach kadrowych każdy zawodnik dał z siebie maksimum.
Ostatniego gola gospodarze zdobyli w końcówce już strzałem do pustej bramki, bo mimo trzybramkowej straty trener gości spróbował wycofać bramkarza, nie mając nic do stracenia. Jeśli chodzi o bramkarza, to Jones zawiódł swój zespół w dwóch ostatnich, kluczowych spotkaniach, w których wpuścił 9 goli. Wczoraj dał się pokonać 4 razy na 18 strzałów. Sharks na bramkę Jordana Binningtona strzelali 26 razy, a mimo to zdobyli tylko jednego gola.
Rozgrywający swój pierwszy sezon w NHL Binnington stał się symbolem przemiany drużyny z St. Louis i jej wielkim bohaterem. Słynny był jego wywiad z lutego, gdy Blues odrabiali straty w tabeli do kolejnych rywali. Jeden z dziennikarzy wspomniał, że wyrównane mecze w sytuacji, w której trzeba wygrywać każde spotkanie, muszą być wykańczające nerwowo, na co bramkarz zespołu z St. Louis z kamienną twarzą odpowiedział: "Czy wyglądam na zdenerwowanego?" Gdy dziennikarz odparł, że nie, 25-latek skwitował: "Więc masz swoją odpowiedź". W finale konferencji także nie wyglądał na zdenerwowanego. W trzech ostatnich meczach, wygranych przez jego zespół, wpuścił tylko dwa gole, a bronił ze skutecznością 97,4 %.
Nikt nie mógł się raczej tego spodziewać, gdy Binnington został promowany z AHL i na stałe wchodził do bramki Blues w pierwszej dekadzie stycznia. W listopadzie klub zmienił trenera Mike'a Yeo na Craiga Berube'ego, ale jeszcze 3 stycznia był ostatni w ligowej tabeli. Dziś tylko cztery zwycięstwa dzielą go od Pucharu Stanleya. - Zaakceptowaliśmy projekt nowego trenera i zdaliśmy sobie w końcu sprawę, jak dobrym możemy być zespołem - tłumaczył tę przemianę po wczorajszym meczu obrońca Blues Colton Parayko. - To bardzo zwarta grupa, a te przeciwności, które nas spotkały, sprawiły że jeszcze bardziej chcemy pracować dla innych.
Po wczorajszym spotkaniu zwycięski zespół otrzymał trofeum im. Clarence'a S. Campbella za wygranie konferencji zachodniej, ale zgodnie z przesądem żaden gracz go nie dotknął, bo wszyscy liczą na zdobycie ważniejszego pucharu. Blues grali w finale Pucharu Stanleya w każdym ze swoich trzech pierwszych sezonów w lidze - 1968, 1969 i 1970. Wtedy jednak były to finały częściowo "na kredyt", bo po rozszerzeniu NHL w 1967 roku o sześć zespołów te nowe kluby, mające słabsze składy od "Oryginalnej Szóstki", stworzyły jedną dywizję zachodnią, z której zawsze najlepszy awansował do finału. Blues byli więc przez trzy lata najlepsi z nowych, ale ich występy w finałach pokazywały różnicę między nowymi, a starymi klubami. Nie udało im się bowiem w żadnym z finałów wygrać nawet jednego spotkania. Ten ostatni, w 1970 roku przegrali 0-4 z... Boston Bruins. Właśnie z tym rywalem zmierzą się w tegorocznym finale, który wystartuje w poniedziałek. Bruins będą mieli w nim przewagę własnej tafli.
W sezonie zasadniczym oba zespoły spotkały się dwukrotnie. 17 stycznia w Bostonie Bruins wygrali 5:2, a 23 lutego w St. Louis Blues zwyciężyli 2:1 po rzutach karnych.
St. Louis Blues - San Jose Sharks 5:1 (2:0, 1:1, 2:0)
1:0 Perron - Blais - O'Reilly 01:32
2:0 Tarasienko - Parayko - O'Reilly 16:16 (w przewadze)
2:1 Gambrell - Donskoi - Jones 26:40
3:1 Schenn - Pietrangelo - Thomas 32:47 (w przewadze)
4:1 Bozak - Perron - O'Reilly 53:05
5:1 Barbaszew - Sundqvist 57:45 (pusta bramka)
Strzały: 19-26.
Minuty kar: 2-4.
Widzów: 18 684.
Stan rywalizacji: 4-2. Awans Blues.
Komentarze