Canadiens nie strzelają
Nie ma możliwości, by awansować do finału NHL nie strzelając goli. Tymczasem zawodnicy Montréal Canadiens pomogli Michaelowi Leightonowi w ciągu trzech dni zanotować więcej "shutoutów", niż uzyskał on w całej wcześniejszej karierze w NHL.
Canadiens wczoraj znów nie zdobyli gola i przegrali w Wachovia Center z Philadelphia Flyers 0:3, co daje im wynik 0-2 przed przeniesieniem serii doMontréalu. Leighton obronił wczoraj 30 strzałów i już zapisał się w historii klubu z Filadelfii zostając pierwszym jego bramkarzem z dwoma kolejnymi "czystymi kontami" w fazie play-off od kwietnia 1975 roku, kiedy legendarny Bernie Parent nie dał się pokonać ekipie Toronto Maple Leafs w spotkaniach wygranych 3:0 i 2:0. Leighton, który jeszcze 10 dni temu nie miał na koncie ani jednego meczu w rozgrywkach posezonowych NHL jest niepokonany od 165 minut i 50 sekund, a w 5 meczach od zastąpienia kontuzjowanego Briana Bouchera uzyskał fantastyczne wyniki 0,87 goli wpuszczonych na mecz i 96,9 % obron.
Najdłuższa seria bez wpuszczenia gola w fazie play-off należy do bramkarzaMontréal Canadiens, George'a Hainswortha, który w 1930 roku nie dał się pokonać przez 270:08. Wczoraj jednak sam "shutout" Leightona by nie wystarczył, gdyby jego koledzy nie strzelali goli. A to najlepiej szło im w przewagach. "Lotnicy" wykorzystali pierwsze dwie takie sytuacje, by objąć prowadzenie 2:0. O ile w poprzedniej rundzie Canadiens pogrążyli kilku graczy urodzonych w Québecu występujących w Pittsburgh Penguins wysyłając ich na wakacje, o tyle tym razem to synowie tej prowincji gnębią jej dumę. Wczoraj w 5. minucie wynik otworzył pochodzący z Gatineau Daniel Brière, a drugiego gola zdobył w drugiej tercji Simon Gagné urodzony na terenie obecnego Québec City.
Ville Leino żadnych tego typu korzeni nie ma, ale to on ustalił wynik na 3:0 w 51. minucie spotkania głównie dzięki fatalnej interwencji Jaroslava Haláka. Flyers wygrali już szósty mecz z rzędu, co jest najdłuższą serią w tegorocznych play-offach, ale być może jeszcze większe wrażenie robi fakt, że ekipa z Filadelfii strzeliła kolejnych 13 goli nie tracąc ani jednego. Wszystko zaczęło się przy stanie 0:3 meczu numer 7 poprzedniej rundy z Boston Bruins, kiedy podopieczni Petera Laviolette'a zdobyli kolejne 4 gole. Później było 6 trafień z meczu numer 1 przeciwko Canadiens i 3 wczorajsze. Flyers, zupełnie inaczej, niż "Habs" utrudniali pracę bramkarzowi rywali. Najlepszym przykładem był drugi gol, który padł tylko dlatego, że gospodarze bez przerwy wjeżdżali pod bramkę rywali.
W owej sytuacji krążek spadł akurat tam, gdzie był Simon Gagné. - Przewróciłem się chwilę przed tym golem i dlatego byłem w odpowiednim miejscu, ale zwracaliśmy wcześniej uwagę na to, żeby atakować bramkę - mówił Gagné po spotkaniu. - To był "brudny" gol. Trzeciej bramki już tak wytłumaczyć się nie da, a Jaroslav Halák musi wziąć za nią odpowiedzialność na siebie. Wygląda na to, że słowacki bramkarz wyczerpał w poprzednich seriach limit i szczęścia i energii. Zarzucany w większości spotkań z Pittburgh Penguins i Washington Capitals masą strzałów gracz był w obu meczach z Flyers słabo dysponowany. W poprzednich seriach także zdarzało mu się, tak jak w meczu nr 1 z "Lotnikami" opuścić bramkę po kilku straconych golach, ale za każdym razem w kolejnym meczu grał bardzo dobrze i oba te spotkania wygrał.
Tym razem jednak było inaczej, a w Filadelfii Halák bronił ze skutecznością zaledwie 80,6 %. Podobnie jak podczas pierwszego meczu także wczoraj kibice w Wachovia Center parodiowali fanów z Montréalu śpiewając "¡Olé Olé Olé!". Po drugim golu zabrzmiało jeszcze nieśmiało, kiedy Flyers wyszli na prowadzenie 3:0 już nikt rywali nie oszczędzał. Stosunki między kibicami to zresztą zupełnie oddzielna część rywalizacji Flyers - Canadiens. Po meczu nr 1 doszło przed Wachovia Center do skandalicznych wydarzeń po których dziennikarze z Montréalu znajdowali swoje samochody z pociętymi oponami i uszkodzoną karoserią. Sytuacji nie uspokoiły z pewnością dość agresywne w odniesieniu do fanów Flyers artykuły w prasie z Québecu, których nie brakowało już w trakcie sezonu zasadniczego.
Jeśli przypomnieć, że wMontréalu po siódmym meczu z Pittsburgh Penguins zatrzymano 43 osoby awanturujące się na ulicach to można się spodziewać, że po przeniesieniu serii do Kanady sytuacja wciąż będzie napięta. Sami gracze Canadiens wierzą, że to kibice pomogą im podnieść się z trudnej sytuacji w której zespół jest po pierwszych dwóch meczach. - Wracamy teraz do naszej hali, gdzie kibice będą głośni- mówi Tomáš Plekanec. -To będzie nasz szósty zawodnik i musimy to wykorzystać. Będzie jednak trudno, ponieważ ekipa zMontréalu w tych play-offach wygrała w Centre Bell tylko połowę tegorocznych meczów (3 z 6). Trzeci mecz odbędzie się jutro.
Philadelphia Flyers - Montréal Canadiens 3:0 (1:0, 1:0, 1:0)
1:0 Brière - Giroux - Timonen 04:16 PP
2:0 Gagné - Leino - Richards 35:49 PP
3:0 Leino - Krajíček - Pronger 50:24
Strzały: 23-30.
Minuty kar: 8-8.
Widzów: 19 907.
Stan rywalizacji: 2-0. Trzeci mecz w czwartek w Montréalu.
Wielki krok w stronę pierwszego od 18 lat finału NHL dla swojego klubu wykonali w San Jose zawodnicy Chicago Blackhawks. Zespół "Czarnych Jastrzębi" pokonał wczoraj w HP Pavilion Sharks 4:2 i po dwóch wyjazdowych spotkaniach prowadzi w finale Konferencji Zachodniej już 2-0. Zwycięskiego gola zdobył Jonathan Toews, który zanotował także asystę i powiększył swój dorobek punktowy do 23 "oczek". Toews jest najlepiej punktującym graczem tych play-offów. Kapitan Blackhawks punktował w jedenastu meczach z rzędu. Oprócz niego bramki strzelali Andrew Ladd, Dustin Byfuglien i Troy Brouwer. Dla "Rekinów" dwukrotnie trafił Patrick Marleau.
Słaby mecz w bramce Sharks rozegrał Jewgienij Nabokow, który wpuścił 4 z 22 strzałów, choć graczom Blackhawks trzeba oddać, że wykonali świetną pracę zasłaniając Rosjanina. Drużyna z San Jose, która w dwóch pierwszych seriach play-off przegrała tylko jedno spotkanie u siebie teraz poniosła aż dwie porażki. Z kolei Blackhawks u siebie radzący sobie bardzo przeciętnie wygrali siódme kolejne spotkanie wyjazdowe bijąc w ten sposób rekord klubu. 6 meczów z rzędu na wyjeździe udało im się wygrać w 1992 roku, kiedy po raz ostatni grali w finale NHL. Po zwycięstwach nad St. Louis Blues, Detroit Red Wings i Edmonton Oilers ich serię przerwali wówczas dopiero Pittsburgh Penguins w finale zakończonym zwycięstwem "Pingwinów" 4-0.
7 wyjazdowych zwycięstw z rzędu to wyrównany rekord wszech czasów play-off NHL. Wszystkie drużyny, które wcześniej miały taki wynik zdobywały Puchar Stanleya. Jeśli Blackhawks w United Center zagrają tak, jak w San Jose to szansę na zostanie samodzielnymi rekordzistami play-off dostaną dopiero w trzecim meczu finału ligi, ponieważ seria już nie wróci do San Jose. "Hawks" nie grają jednak przed własną publicznością dobrze. Z sześciu tegorocznych meczów fazy play-off rozegranych w United Center wygrali tylko trzy. Szansę na poprawienie tego bilansu dostaną dopiero w piątek, bowiem teraz obie drużyny czekają dwa dni wolne od meczu.
San Jose Sharks - Chicago Blackhawks 2:4 (0:1, 1:2, 1:1)
0:1 Ladd - Keith - Versteeg 12:48
0:2 Byfuglien - Kane - Toews 26:59
0:3 Toews - Keith - Kane 28:29 PP
1:3 Marleau - Thornton - Boyle 31:08 PP
1:4 Brouwer - Hjalmarsson - Hossa 46:18
2:4 Marleau - Heatley - Boyle 55:32
Strzały: 27-22.
Minuty kar: 22-6.
Widzów: 17 562.
Stan rywalizacji: 0-2. Trzeci mecz w piątek w Chicago.
Komentarze