Jarek Byrski o NHL
NHL to najlepsza hokejowa liga na świecie. Przez wielu nazywana jest kopalnią nowych trendów, schematów gry i oceanem perfekcjonizmu. O tych rozgrywkach rozmawialiśmy z Jarkiem Byrskim, jednym z najlepszych trenerów specjalizujących się w indywidualnym szkoleniu techniki hokejowej oraz w prowadzeniu obozów rozwojowych dla ekip właśnie z National Hockey League.
„Jari” od wielu lat współpracuje z takimi zawodnikami jak Steven Stamkos, Rick Nash, Alex Pietrangelo, Jeff Skinner, Jason Spezza, Brent Burns, Bryan Bickell czy Wojtek Wolski.
Na co dzień szkoli dzieci i młodzież w wieku od 7 do 15 lat, pomaga też przy treningach juniorów powyżej 15. roku życia.
Pracuje zarówno z prospectami, jak i z gwiazdami wielu lig zawodowych takich jak NHL czy AHL. Oprócz tego przygotowuje obozy rozwojowe klubów NHL Ottawa Senators i Tampa Bay Lightning. Ottawę prowadzi od dziewięciu lat, a Tampę od trzech.
HOKEJ.NET: - Coraz częściej mówi się, że NHL zaczyna być ligą dla młodszych graczy. „Seniorzy” idą w odstawkę?
Jarek Byrski: - Owszem, jeszcze nie tak dawno w klubach mieliśmy więcej zawodników w wieku 34-36 lat. Wynika to z faktu, że gra jest coraz szybsza. Każdy ruch, zagranie wykonuje się w większym tempie i do tego lepiej predestynowani są młodsi zawodnicy. Oczywiście pod warunkiem, że są odpowiednio przygotowani i w dobrej formie.
Drugim czynnikiem determinującym jest limit płac, czyli „salary cap”. Ona z kolei eliminuje zawodników średniej klasy, posuniętych już w latach i naprawdę nieźle zarabiających. Mam tu na myśli granice od 3,5 do 5 milionów dolarów za sezon gry. Trendy w NHL się zmieniają i teraz każdy zespół stara się mieć trzy-cztery gwiazdy z kontraktami od 7 do nawet 10 milionów i wokół nich buduje resztę drużyny. Pozostali gracze mają kontrakty od 650 tysięcy dolarów do 2 milionów.
Wiemy, że w trakcie sezonu spotyka się pan z zawodnikami i prowadzi z nimi zajęcia indywidualne.
- Każdy z nich chce ulepszać swój warsztat, cały czas się doskonalić i z wiadomych względów utrzymać się na tym poziomie. Każdy z nich dba o najdrobniejszy szczegół, od „nutrition fitness”, czyli zdrowego odżywiania się po elementy techniczne i taktyczne. W letnim okresie przygotowawczym pracuję z 50, a nawet 60 zawodnikami. Coraz częściej zdarza się tak, że w trakcie sezonu kontaktują się ze mną i proszą o dodatkowe wskazówki.
Oglądam ich mecze, mówię im o swoich spostrzeżeniach i coraz częściej zdarza się tak, że spotykamy się na lodzie. Najczęściej z porad korzystają zawodnicy w wieku 20-28 lat.
Starsi również wiedzą, że muszą być w jak najlepszej formie. Każdy z nich z biegiem czasu traci gibkość, zręczność, czasem również technikę strzału. Wsiadam więc do samolotu, czy to w samochód i odbywam z nimi indywidualne treningi. Znam wielu z nich od małego i poniekąd czuję się odpowiedzialny za ich rozwój. Zresztą bardzo pomaga mi w tym to, że skończyłem studia psychologiczne. Wydaje mi się, że potrafię do nich dotrzeć i przekonać ich do niektórych rozwiązań.
Czym się różnią treningi w lecie od tych podczas sezonu?
- W czasie sezonu zawodnicy chcą poprawić te elementy, które ich zdaniem nie funkcjonują tak, jak powinny. Dany zawodnik zgłasza mi, że ma problem ze strzałem z nadgarstka, to oczywiście robimy wszystko, aby poprawić uderzenie. Mamy przewidziany na to zestaw odpowiednich ćwiczeń. Tak samo sprawa wygląda z techniką jazdy na łyżwach. Są różne rozwiązania, by poprawić czy to ustawienie nóg podczas jazdy po łuku, czy nawet lepiej hamować.
Kto pana zdaniem będzie liczył w grze o Puchar Stanleya?
Ostatnio ogłoszono „power ranking” i tam numerem jeden jest obecnie Dallas Stars. Może nie są głównym faworytem, ale teraz mają naprawę niezły okres. Jednak w mojej ocenie jest to zespół wciąż młody i który wciąż szuka swojej tożsamości.
Trenerem „Gwiazd” jest Lindy Ruff, słynący z konserwatywnego podejścia do hokeja. Jednak jest to trener, który znakomicie wykorzystuje potencjał Tylera Seguina i Jamiego Benna, a wokół tych graczy skupiona jest reszta zespołu. Nie wiem, czy wiecie, ale Benn nigdy nie był wielkim talentem. Hokejowi skauci nigdy nie byli nim zachwyceni tak jak choćby Spezzą czy Seguinem.
Był on zawodnikiem, który grał sobie w hokeja w Victorii (Kolumbia Brytyjska) i pierwszy raport skautów o nim brzmiał mniej więcej tak: Nie ma on dobrych warunków fizycznych, nie jest też wystarczająco szybki. Nie wiemy z jakiego powodu. Z tego, co się orientuję Benn miał wybrać baseball i pójść na uniwersytet. Ale w piątej rundzie draftu został wybrany przez Dallas Stars. I co? 8 lat później Benn jest jednym z najlepszych zawodników ligi. Jego ciężka praca, a także wysiłek trenerów nie poszły w las. Dodam, że gdy rozpoczynał się draft nie miał też dobrych warunków fizycznych, był takim „late bloomerem”. Miał niecałe 170 centymetrów. Urósł i nabrał tężyzny fizycznej dopiero po drafcie.
Inny przykład pracusia to Szwed John Klingberg, również wybrany w piątej rundzie draftu z numerem 131! Patrzcie, jak się rozwinął.
Ale wróćmy do analizy szans. Mocny skład mają Chicago Blackhawks i to jeden z głównych faworytów do końcowego zwycięstwa. Przed sezonem musieli pozbyć się kilku zawodników, bo nie pozwalał na nie limit płac i jestem przekonany, że świetnie uzupełnili braki. Sprowadzenie Artiemija Panarina to strzał w dziesiątkę. 24-letni Rosjanin gra od 17 do 19 minut w meczu, świetnie rozumie się ze swoim rodakiem Artiomem Anisimowem i rzecz jasna z Patrickiem Kane'em. Dla "Kanera" może to być najlepszy sezon w karierze
Wydaje mi się, że groźny będzie Montreal Canadiens. Którzy mają dobrze uzupełniający się duet bramkarzy: Carey Price-Mike Condon.
W gronie faworytów jest też Tampa Bay Lightning, może nie gra na razie takiego hokeja, jak grała w zeszłym roku, ale wkrótce powinno się to zmienić. Moim zdaniem nie złapali jeszcze świeżości. Słabo grała ich druga linia Kuczerow-Johnson-Palat, która w poprzednim sezonie radziła sobie wyśmienicie. Tyler Johnson długo nie potrafił zdobyć bramki, Kuczerow grał nieźle, ale Palat całkowicie zawodził.
Na ciekawy manewr zdecydowało się szefostwo Toronto Maple Leafs. Zatrudnienie Mike'a Babcocka wiąże się rzecz jasna z gruntowną przebudową drużyny.
- To proces długofalowy. Docierają do mnie informacje, że nowy zespół zostanie zbudowany wokół dwóch świetnych zawodników. Na obecną chwilę można stwierdzić, że taką osobą może być Morgan Reilly, który jest jednym z najbardziej utalentowanych obrońców, czy Nazema Kadriego. Są też utalentowani prospekci tacy jak Will Nylander czy Mitchell Marner. Szansa na pozostałych zawodników może pojawić się podczas tegorocznego draftu. W Toronto mówi się, że zespół może przegrywać, ale ważne żeby grał ambitnie i walczył. Słabe wyniki oznaczają lepszą pozycję przy naborze zawodników do ligi, czyli drafcie.
Być może Maple Leafs uda się pozyskać Austona Matthewsa, któremu wróży się ogromną przyszłość. Może nie tak wielką jak Connorowi McDavidowi czy Johnowi Eichelowi, ale jest to naprawdę dobry zawodnik.
Zresztą Toronto jest drużyną niespełnioną od bodaj 1967 roku. Jest wiele czynników, które się na to złożyły. Choć mieli zawsze jeden z największych budżetów, to szefostwo klubu dokonywało złych wyborów. Sprowadzało zawodników, którzy nie pasowali do drużyny, a potem dokonywano złych wymian.
Nie dziwią pana słabe wyniki Anaheim Ducks?
- Owszem dziwią. Cała sytuacja jest naprawdę bardzo skomplikowana. Władze „Kaczorów” w zeszłym roku byli blisko celu, i zdecydowały się na zmiany i jak się okazało, nie było one dobre. Teraz drużyna jest w sporym dołku. Stary rdzeń też nie zachwyca. Corey Perry, Ryan Kessler, Ryan Getzlaf nie grają w tym sezonie tak dobrze, jak w poprzednim sezonie. A nowi zwodnicy jeszcze nie funkcjonują w tych strukturach.
Bruce Boudreau też na razie utrzymał się na stanowisku, więc jest szansa na to, że wyniki ulegną poprawie. To dobry trener, ale ostatnio nie radzi sobie, widać to choćby w kontaktach z mediami. Trener nie może powiedzieć: nie wiem, co się dzieje z moim zespołem. Niepotrzebnie postępuje w ten sposób, bo media to szybko podłapują. Sam sobie robi problemy.
A Los Angeles Kings i San Jose Sharks?
- Wydaje mi się, że „Królowie” będą grać znacznie lepiej niż w poprzednim sezonie. Dobrym posunięciem był transfer Lucica, który złapał chemię w grze z Jeffem Carterem. Zobaczymy, jak ta gra będzie im się układać.
Jeśli chodzi o „Rekiny” to niesamowicie potrzebna jest stabilizacja. W ostatnim sezonie nie udało im się zakwalifikować do fazy play-off i posadą za to zapłacił Tod McLellan. Teraz ten klub pała żądzą rewanżu.
Czy pana zdaniem New York Rangers stać na grę choćby w finale konferencji? Mówi się, że w tym zespole są indywidualności, ale brakuje jedności.
- Jeśli przeanalizujemy obsadę ich bramki i linii defensywnych, to dojdziemy do wniosku, że muszą znaleźć się w ligowej czołówce. Henrik Lundqvist to przecież czołowy golkiper ligi, a Ryan McDonagh, Dan Girardi, Keith Yandle i Marc Staal są świetnymi defensorami. Potencjał w zespole jest duży, z czego zdaje sobie z pewnością sprawę Alain Vigneault. Problem może być to, że nie wszyscy spoglądają w tym samym kierunku, za dużo jest indywidualności, a w szatni są podziały na mniejsze, bądź większe grupki. Potrzeba więc lidera, który nakreśli wszystkim wspólny cel.
Coś takiego zrobił Jamie Benn z Dallas. W środowisku hokejowym mówi się, że nie lubi on rozmawiać z mediami i jest bardzo skromnym człowiekiem. Nigdy nie narzeka publicznie na swoich kolegów, często bierze winę za przegrane spotkania na swoje barki. Ponadto potrafi porozmawiać z kolegami, wydobyć ducha drużyny. Pamiętam, że powiedział kiedyś bardzo ważne zdanie, że zawodnicy Dallas nie grają wyłącznie dla swoim kontraktów i autopromocji, lecz chcą w pierwszej kolejności wspólnie dojść do celu, a jest nim oczywiście Puchar Stanleya. Nie da się ukryć, że to najtrudniejsze do zdobycia trofeum w profesjonalnym sporcie.
Rozmawiał: Sebastian Królicki, opracował: Radosław Kozłowski
Komentarze