Szczęśliwe zakończenie
Kiedy Patrick Kane umieścił krążek w siatce dając Hawks dwubramkową przewagę na pięć minut przed końcem szóstego finałowego starcia Kimmo Timonen zaczął płakać. Już za chwilę jego marzenia miały się spełnić.
24 lata kariery, 16 sezonów w NHL, ponad 1200 rozegranych spotkań i 606 zgromadzonych punktów. Sześć łamiących serce przegranych w decydujących meczach, czy to o złoto olimpijskie, mistrzostwo świata czy właśnie Puchar Stanleya. Wszystko to poszło w niepamięć, kiedy we wtorek Jonathan Toews przekazał mu najważniejsze hokejowe trofeum.
40-letni Fin pragnął tego tak bardzo, że na szali położył swoje zdrowie. Rok temu wydawało się, że defensor pochodzący z Kuopio będzie zmuszony zakończyć karierę, lekarze znaleźli w jego nogach i płucach zakrzepy, które mogły nawet zagrażać życiu hokeisty. Timonen musiał odpuścić niemal cały sezon zasadniczy, do gry został przez lekarzy dopuszczony dopiero w lutym. Tuż przed zamknięciem okienka transferowego menedżer Chicago Blackhawks Stan Bowman postanowił zaryzykować i dać doświadczonemu obrońcy kolejną szansę. Fin zmienił Filadelfię na Chicago, gdzie w czerwonym trykocie po raz ostatni miał zagrać w play-offach.
Karierę za oceanem Timonen rozpoczął od Nashville Predators. Z organizacją ze stanu Tennessee związany był przez osiem lat, w 2007 roku trafił do Philadelphia Flyers. Aż do teraz to właśnie, gdy grał dla "Lotników" był najbliżej zdobycia mistrzostwa. Pięć lat temu drużyna z Filadelfii po zaciętej walce musiała uznać wyższość hokeistów z "Wietrznego Miasta". Marzenia Fina legły w gruzach po... bramce w dogrywce Patricka Kane'a. Historia zatoczyła koło, Timonen ponownie płakał po trafieniu gwiazdy Hawks, tym razem jednak były to łzy szczęścia.
40-latek w składzie ekipy z "Wietrznego Miasta" nie grał pierwszych skrzypiec. Fiński defensor dostawał kilka minut na lodzie, o ile akurat nie oglądał meczu z trybun. Timonen pełnił jednak zupełnie inną rolę, dbał o dobrą atmosferę w szatni, a także był mentorem dla wielu młodszych zawodników "Jastrzębi".
- Muszę zadbać o to, żeby butelki były pełne - mówił w trakcie finałowej serii z uśmiechem. - Tak naprawdę staram się tylko być częścią tego zespołu. Jest to sport drużynowy, a ja jestem częścią drużyny. Nie pełnię już tak wielkiej roli, jak kiedyś, ale dalej tutaj jestem.
Blackhawks pokonali Tampa Bay Lightning 2:0 w szóstym finałowym starciu i po raz pierwszy od 1938 roku mieli okazję na celebrację przed własną publicznością. Tradycyjnie jako pierwszy Puchar nad głowę wzniósł kapitan. Na swoją chwilę z trofeum Timonen nie musiał czekać jednak długo, Jonathan Toews przekazał nagrodę właśnie jemu. Weteran północnoamerykańskich lodowisk, pomimo lat doświadczenia, kiedy w końcu dostał Puchar zachował się, jak żółtodziób.
- Nie wiedziałem, co z nim zrobić - wyjaśniał później. - Nie wiedziałem, że można objechać z nim lodowisko, to był mój pierwszy raz. W ciągu swojej kariery byłem tylko po drugiej stronie tej historii.
Timonen, który jest jednym z najbardziej szanowanych graczy swojego pokolenia może w spokoju zakończyć karierę. Ma wszystko, czego pragnął.
- Każdy z nas o tym marzy, ale nigdy nie wiesz, co się stanie, taki jest hokej - stwierdził już po szóstym starciu. - To była długa droga. W sierpniu nie wiedziałem, czy będę mógł jeszcze zagrać, ale pragnąłem tak bardzo spróbować ten jeden, ostatni raz. Opuszczam grę jako mistrz, nie mogłem prosić o nic więcej.
Komentarze