Bez powtórki w finale
Nie będzie trzeciego z rzędu finału NHL z udziałem Detroit Red Wings i Pittsburgh Penguins. "Pingwiny" wczorajszym meczem drugiej rundy przybliżyły się do wygrania swojej serii, ale gracze Red Wings już sezon zakończyli.
Ekipa z Pittsburgha pokonała przed własną publicznością w meczu numer 5 Montréal Canadiens 2:1 i objęła w swoim półfinale Konferencji Wschodniej prowadzenie 3-2. Nie zdecydowały o tym gole ofensywnych gwiazd Penguins, a trafienia obrońców. Skoro Canadiens dobrze pilnują strefy tuż przed swoją bramką podopieczni Dana Bylsmy musieli znaleźć inne miejsce na tafli z którego będą strzelać bramki. Takim miejscem okazały się okolice linii niebieskiej. W 19. minucie spotkania podczas gry "Pingwinów" w przewadze z dystansu uderzył urodzony w Montréalu i w dzieciństwie kibicujący Canadiens Kris Letang, a krążek znalazł drogę do bramki i dał jego drużynie niezwykle ważne prowadzenie.
W drugiej tercji w podobny sposób gola zdobył Siergiej Gonczar, który jest w tej serii z czterema punktami najskuteczniejszym graczem Penguins. Mimo wszystko jednak największym bohaterem mistrzów NHL był bramkarz. Marc-André Fleury na 31 sekund przed końcem stracił szanse na drugi "shutout" w serii, kiedy Mike Cammalleri wepchnął krążek do jego bramki, ale obronił 32 strzały i został wybrany najlepszym graczem meczu. Tę rywalizację można zresztą uznać za serię bramkarzy, ponieważ tylko w meczu nr 1 żaden z graczy występujących na tej pozycji nie otrzymał tytułu pierwszej gwiazdy spotkania. Fakt, że najlepiej punktującym zawodnikiem "Pens" jest w tym półfinale Siergiej Gonczar wyraźnie pokazuje, że największe ofensywne gwiazdy Penguins mają problemy.
Jewgienij Małkin wczoraj asystował i ma na koncie jedną bramkę oraz 2 asysty w całej serii. Najlepszy strzelec sezonu zasadniczego Sidney Crosby w pięciu meczach przeciwko "Habs" nie trafił do bramki rywali w ogóle. Wczoraj jednak Rosjanin grał świetny mecz będąc siłą napędową ataku i najgroźniejszym "rozgrywającym" swojej drużyny. Crosby z kolei wyróżnił się w pierwszej tercji twardym atakiem ciałem na o 21 centymetrów wyższego i o 22 kilogramy cięższego Hala Gilla. Penguins, którym czasem zarzuca się brak odpowiedniej twardości w grze akurat pod względem fizycznym dominują nad rywalami. Wczoraj zanotowali 35 ataków ciałem przy tylko 23 wykonanych przez Canadiens, a w całej serii tylko w meczu numer 1 nie mieli więcej takich wejść od rywali.
Hal Gill, który w barwach Penguins zdobył przed rokiem Puchar Stanleya, a w tej serii już kilka razy ostro starł się z Crosbym nie dokończył wczorajszego meczu, bowiem w trzeciej tercji łyżwa Chrisa Kunitza przypadkowo rozcięła mu nogę. Nie wiadomo, czy będzie mógł zagrać w szóstym spotkaniu. Wczorajsze zwycięstwo sprawiło, że Penguins na pewno nie żegnają się na dobre z halą Mellon Arena. Jutro w Montréalu postarają się, by powrót do niej nastąpił już w finale konferencji. Jako że wczoraj po raz pierwszy od czterech meczów to rywale oddali więcej strzałów "Pingwiny" w Centre Bell mogą znów potrzebować świetnej postawy swojego bramkarza. - Fleury zagrał świetnie.Wykonał kilka wielkich interwencji, a my tego potrzebujemy na tym etapie sezonu- mówił wczoraj Crosby.
Mike Cammalleri twierdził jednak, że jego zespół nie przetestował bramkarza gospodarzy odpowiednio. - Nie chcę go dyskredytować w żaden sposób. Wpuścił gola dopiero na 30 sekund przed końcem, więc grał bardzo solidnie, ale myślę, że jeśli go zapytać to powie szczerze, że nie stworzyliśmy sobie 25 świetnych okazji - mówił po meczu najlepszy strzelec całej serii (4 gole) i wspólnie z Joe Pavelskim całych play-offów (9). Canadiens mogą się przed jutrzejszym spotkaniem pocieszać faktem, że w tym sezonie mają idealny bilans 3-0 w meczach, które mogły ich wyeliminować z rywalizacji. Od stanu 1-3 wygrali przecież w pierwszej rundzie wszystkie spotkania z Washington Capitals.
Pittsburgh Penguins - Montréal Canadiens 2:1 (1:0, 1:0, 0:1)
1:0 Letang - Małkin - Gonczar 18:18 PP
2:0 Gonczar - Orpik - Letestu 29:50
2:1 Cammalleri - Gionta - Plekanec 59:29 PP
Strzały: 25-33.
Minuty kar: 6-6.
Widzów: 17 132.
Stan rywalizacji: 3-2. Szósty mecz w poniedziałek w Montréalu.
Od 25 lat żaden zespół nie zagrał w finale NHL trzy razy z rzędu. Szansę na taki wyczyn wciąż mają Pittsburgh Penguins, ale już nie Detroit Red Wings. "Czerwone Skrzydła" przegrały wczoraj w San Jose z Sharks 1:2, a w całej rywalizacji 1-4 i żegnają się z tegoroczną fazą play-off. Patrick Marleau był wielokrotnie krytykowany za swój zbyt "miękki" jak na play-offy styl gry, Jeremy Roenick przed kilkoma tygodniami wręcz szydził w mediach ze swojego byłego kolegi z zespołu, ale to właśnie Marleau dał "Rekinom" zwycięstwo i awans strzelając gola w 47. minucie wczorajszego meczu. Bramkę i asystę zanotował Joe Thornton, który wreszcie gra tak, jak od niego tego oczekują kibice, a 33 strzały obronił Jewgienij Nabokow.
W 44. minucie Joe Pavelski nie wykorzystał rzutu karnego. Sharks po raz drugi w historii klubu zagrają w finale Konferencji Zachodniej, a pokonanie przez nich akurat klubu, który w ostatnich 15 latach wygrał najwięcej w NHL jest w pewnym sensie symboliczne. Pewnie nie udałoby się bez Todda McLellana, który właśnie jako asystent Mike'a Babcocka w Red Wings uczył się, jak wygrywać w play-offach. Teraz wygrał ze swoim mistrzem i wielkim przyjacielem. Red Wings ponieśli najwyższą porażkę w serii play-off od 2003 roku, kiedy ulegli 0-4 Anaheim Ducks, których wówczas prowadził... Mike Babcock. Niezależnie od tego, kto będzie rywalem Sharks w finale konferencji "Rekiny" przystąpią do niego z przewagą własnej tafli.
San Jose Sharks - Detroit Red Wings 2:1 (0:0, 1:1, 1:0)
0:1 Rafalski - Franzén - Bertuzzi 22:40
1:1 Thornton - Heatley - Demers 24:54 PP
2:1 Marleau - Thornton 46:59
Strzały: 32-34.
Minuty kar: 8-8.
Widzów: 17 562.
Stan rywalizacji: 4-1. Awans Sharks.
Komentarze