Steblecki: – Cracovia była lisem i lwem
O finałowej rywalizacji, świetnej dyspozycji Rafała Radziszewskiego i wartościowych obcokrajowcach rozmawiamy z Romanem Stebleckim, byłym hokeistą Cracovii i reprezentacji Polski, a obecnie ekspertem TVP Sport.
HOKEJ.NET: – „Macie bowiem wiedzieć, że są dwa sposoby walczenia… trzeba być lisem i lwem” - to motto z traktatu „Książę” Niccolo Macchiavellego idealnie pasowało choćby do ostatniego spotkania finału play-off.
Roman Steblecki, olimpijczyk z Calgary i legendarny napastnik Cracovii –Myślę, że nie tylko do ostatniego. Cracovia zaczęła grać sprytniej już po dwóch pierwszych porażkach w Tychach. Z meczu na mecz wyciągała wnioski i starała się poprawiać swoją grę. Pokazała także ogromny charakter, odwracając losy rywalizacji z 1:3 na 4:3. Wspięła się na wyżyny swoich umiejętności i była wspomnianym lisem i lwem.
Trzeba też przyznać, że krakowianie mieli większe oparcie w bramkarzu, a w fazie play-off ma to ogromne znacznie.
–Rafał Radziszewski rozegrał niejedno spotkanie w finale play-off i to było widać. Na pewno miało to w tej rywalizacji niebagatelne znaczenie. Jest to bramkarz, który swoimi interwencjami potrafi natchnąć cały zespół. Był klasą samą dla siebie, no i miał szczęście. Ale dobry bramkarz musi je mieć.
W ostatnim spotkaniu znów potwierdziło się, że o losach spotkania może zdecydować jeden błąd. Była nim niefortunna zmiana.
–Dokładnie. Wiadomo, że w takich spotkaniach obowiązuje zasada, że ten, kto więcej razy się potknie, ten przegra. Cracovia miała założenia, żeby cały czas grać swoje i być cierpliwym. A GKS Tychy? Cóż, popełnił błąd w najgorszym dla siebie momencie, czyli tuż na początku dogrywki.
Liczył Pan, że dodatkowy czas gry tak szybko się zakończy?
–Przyznam szczerze, że trudno było przewidzieć tak szybkie rozstrzygnięcie. Niemniej tyszanie nie realizowali tego, co powinni. Przede wszystkim dwukrotnie nie wykorzystali atutu własnego lodu. Przegrali trzy kolejne spotkania, a to o czymś świadczy. W tej sytuacji mistrzem została ta drużyna, która pokazała klasę, czyli Comarch Cracovia.
Gdybym zapytał o zawodników, którzy w finałowej rywalizacji zrobili różnicę to w pierwszej kolejności wskazałby pan duet Tomáš Sýkora i Petr Kalus?
–Cała ta formacja grała naprawdę dobrze. Rzeczywiście Sýkora i Kalus grali świetnie, McPherson z tej trójki popełniał najwięcej indywidualnych błędów. Ale podkreślmy, że na wielkie wyróżnienie zasłużył cały zespół, bo kolektyw jest najważniejszy. Niemniej Tomáš i Petr wyróżniali się na tle całej drużyny. Widoczny był również Petr Šinágl, który dzisiaj dokończył dzieła. Zresztą podobnie, jak w zeszłym roku. To klasowi zawodnicy, a ci w kluczowych momentach pokazują niezwykłą klasę.
Wydaje się, że faza play-off miała jednego króla - Damiana Kapicę.
–Zgadzam się z tą opinią. W każdym meczu zostawił na lodzie sporo zdrowia, walczył i był niezwykle produktywny dla zespołu. W 16 meczach zdobył 11 bramek i zaliczył 8 asyst.
Nie ma Pan wrażenia, że rozgrywki Polskiej Hokej Liga to na obecną chwilę liga dwóch drużyn, będących daleko przed pozostałymi ekipami?
–Na razie tak to wyglądało. Owszem niektóre ekipy chciały nawiązać walkę w trakcie sezonu, ale play-off zweryfikował wszystko. GKS i Cracovia pokazały naprawdę wysoki poziom sportowy, grając siedem spotkań. Zobaczymy co nam przyniesie kolejny sezon i co Cracovia zrobi w Lidze Mistrzów. Jestem bardzo ciekawy.
Co trzeba zrobić, by podwyższyć poziom Polskiej Hokej Ligi?
–Mnie się wydaje, że przede wszystkim trzeba zmniejszyć ilość drużyn. To jest oczywiście moje zdanie. Oczywiście ktoś powie, że w ten sposób skrzywdzi się ekipy, które też mają ekstraligowe aspiracje. Jednak masa spotkań na wyrównanym poziomie może pchnąć tę dyscyplinę na właściwe tory. Niezwykle ważne będzie również zbudowanie solidnego zaplecza ekstraligi i ligi juniorskiej.
Rozmawiał: Radosław Kozłowski
Komentarze