Łopuski: Przedsmak kwietniowego święta w "Spodku"
Chcieliśmy się pokazać publiczności i nieźle to wypadło. Najważniejsze, że „Spodek” zdał egzamin - mówi napastnik GKS Tychy.
Mikołaj Łopuski ma już 10-letni staż reprezentacyjny, jednak jak większość kolegów zaliczył debiut w katowickim „Spodku”. Sobotnie spotkanie kadry Polski z drużyną zagranicznych zawodników PHL było zaledwie preludium do tego, co się będzie działo w tym obiekcie podczas kwietniowych mistrzostw świata Dywizji 1A.
WŁODZIMIERZ SOWIŃSKI: Tyle lat w gry w reprezentacji, tymczasem zaliczył pan kolejny... debiut
MIKOŁAJ ŁOPUSKI: - To nie z mojej winy, tylko... „Spodka”! W każdej chwili byłem przygotowany do gry, ale ten obiekt był skrzętnie omijany przez działaczy, którzy dokonywali innych wyborów. Sobotni mecz było świetną promocją hokeja i uświadomił kibicom, że wracamy do „Spodka”. Był to zaledwie przedsmak tego, co nas czeka w kwietniu. Podczas meczu i tuż po jego zakończeniu unosił się w powietrzu zapach wielkiego święta. Mecz reprezentacji Polski z gwiazdami NHL w grudniu 2011 roku oglądałem w telewizji, teraz sam mogłem wystąpić w legendarnej hali.
Z punktu wiedzenia organizacyjnego nie było zgrzytów?
MIKOŁAJ ŁOPUSKI: - Czas w tym przypadku odgrywał główną rolę, a to spotkanie był organizowane „z marszu”. Dla nas najważniejsze było poczuć atmosferę, zobaczyć jak się gra w „Spodku”, bo przecież czasu do rozpoczęcia turnieju jest coraz mniej. Jakość lodu wcale nie była zła. Na początku był dobrej jakości, potem trochę się kruszył, ale nie można narzekać. Najistotniejsza jest powierzchnia lodowiska, a to niewątpliwie największe w kraju. Nie ma co porównywać do tego, z czym mieliśmy do czynienia podczas poprzednich występów w Euro Ice Hockey Challenge w Janowie czy w „Satelicie”. Na takim lodowisku gra się inaczej niż na mniejszym. Ponadto przyjemne jest, kiedy trybuny są blisko band. Kibic jest wtedy blisko wszystkich wydarzeń. Im bliżej siedzi tafli, tym więcej może dojrzeć walki wręcz.
Wygrana 5:3 chyba nie odzwierciedla tego, co się działo na lodowisku.
MIKOŁAJ ŁOPUSKI: - Od początku zgrupowania wszystko podporządkowujemy turniejowi w Budapeszcie. Chcemy tam wygrać i awansować do kolejnej rundy. Podeszliśmy do tego meczu jak do mocniejszego treningu. Chcieliśmy przede wszystkim przetestować zagrywki, które trenujemy. Nie było najwyższego tempa, nie było też specjalnie gry ciałem i obijania o bandy. Choć chcieliśmy się pokazać publiczności i uważam, że nieźle to wypadło. Najważniejsze, że „Spodek” zdał egzamin.
Był pan zaskoczony widownią w „Spodku”?
MIKOŁAJ ŁOPUSKI: - Trochę był zdziwiony podczas rozgrzewki, bo było niewielu fanów, jak na taką wielką halę. Potem jednak systematycznie dochodzili i w połowie tercji trybuny były zapełnione. Generalnie kibice dopisali. Ze swej strony mogę zapewnić, że mieli tylko przedsmak tego, co ich czeka na kwietniowych mistrzostwach świata.
Po sobotnim meczu trenerowi rozwiązały się problemy kadrowe?
MIKOŁAJ ŁOPUSKI: - To pytanie do trenera, bo chyba nikt z nas nie wie, jakie ma dziś dylematy. Trener decyduje o składzie i wszyscy wiemy, że napastników jest zdecydowanie więcej, więc któryś z nas będzie musiał zostać w domu.
Który pana turniej przedolimpijski?
MIKOŁAJ ŁOPUSKI: - Było ich kilka... Choćby w Sanoku, gdzie przegraliśmy z Japonią (1:3 9 listopada 2008 r. - przyp.red.) i nie awansowaliśmy do kolejnej rundy.
W zbliżającym się turnieju trzeba się skoncentrować tylko na meczu z Węgrami?
MIKOŁAJ ŁOPUSKI: - My przede wszystkim musimy się skupić na własnej robocie, więc nie ważne, czy zagramy z Estończykami, Litwinami czy Madziarami. Każde spotkanie chcemy wygrać, choć wiadomo, że faworytem są gospodarze. Trzeba zagrać trzy dobre mecze i jestem przekonany, że tak będzie. Mamy jeszcze trochę czasu, by odpowiednio mentalnie przygotować się do meczu z Węgrami. Psychika będzie odgrywała ważną rolę.
Włodzimierz Sowiński - Dziennik Sport
Komentarze