Zachowam w sercu tylko te miłe wspomnienia
Rozmowa z MILANEM BARANYKIEM czeskim hokeistą mającym za sobą 7 sezonów gry w nowotarskim Podhalu.
- Trenerzy i działacze MMKS Podhale jasno dali do zrozumienia, że w nowym sezonie nie widzą dla pana miejsca w drużynie. Czujesz się zawiedziony?
- Zawiedziony? Raczej nie. Można było się tego spodziewać, choć z drugiej strony nikt z klubu mi tego nie powiedział w twarz. Po sezonie skończył mi się kontrakt. Przed moim powrotem do domu spotkałem się z prezesem Mrugałą. Powiedział mi wówczas, że nie jest mi w stanie nic powiedzieć na temat mojej ewentualnej dalszej gry w Podhalu. Od tego momentu nikt z klubu się ze mną nie kontaktował. Szkoda, bo wciąż mamy nierozliczone pewne sprawy. Czekam na wypłatę zaległości w wysokości 1/3 sumy z kontraktu.
- Czy dzisiaj uważa pan, że wrześniowa decyzja o powrocie do Nowego Targu była błędem? Dużo sobie obiecywano po tym jak dołączyliście do drużyny, a tymczasem już w trakcie waszej gry nie brakowało ostrych słów krytyki szczególnie pod pana adresem...
- Nie wiem. Często nad tym myślałem, ale nie potrafię jednoznacznie stwierdzić czy to była błędna czy słuszna decyzja. Znalazłem się w ciężkiej sytuacji. Kontuzje uniemożliwiły mi odpowiednie przygotowanie się do sezonu. Na lód praktycznie wszedłem wprost z łóżka, do którego byłem "przykuty" przez dwa miesiące. To musiało się odbić na mojej grze. Zerwałem praktycznie 90 procent mięśni brzucha. Taki uraz leczy się od 5 do 6 miesięcy. Doktor Ficek u którego się leczyłem powiedział mi wprost, że dla mnie sezon jest stracony, że powinienem iść na operację. Zaryzykowałem jednak. Wybrałem drogę bardzo ciężkiej rehabilitacji, przy której często towarzyszył mi straszny ból. Opłacało się jednak. Po ponad dwóch miesiącach znów byłem na lodzie. Do optymalnej formy było mi daleko, ale wówczas dla mnie liczyło się tylko to, że znów mogłem grać i trenować. Co do krytyki, to na nią każdy sportowiec musi być przygotowany. Zasmuciło mnie jednak to, że krytykowali mnie ludzie po których bym się tego nie spodziewał. Ja sam sobie zdawałem sprawę tego, że jestem daleki od dyspozycji, którą prezentowałem we wcześniejszych sezonach. Nie da się jednak w kilka tygodni nadrobić tego co straciło się w kilka miesięcy. Dla mnie najważniejszy był play-off i myślę, że nie zawiodłem w nim, podobnie zresztą jak całą drużyna. Byliśmy bliscy wyeliminowania faworyzowanej Unii. Zabrakło nam bardzo, bardzo nie wiele. Przyznam, że w późniejszych meczach gdzie graliśmy już o niżesz miejsca trochu brakowało motywacji. Przyzwyczaiłem się bowiem, że w Nowym Targu zawsze graliśmy o medale.
- Ostatni sezon nie powinien jednak rzutować na opinię o "Szarotkach". Spędził pan w tym klubie wiele pięknych chwil...
- Choć ostatni sezon dał mi sporo do myślenia, zwłaszcza na temat pewnych ludzi związanych z nowotarskim hokejem, to w sercu zachowam tylko te najmilsze wspomnienia. Było ich naprawdę bardzo wiele. Mam przecież w swoim dorobku z Podhalem dwa brązowe medale, jeden srebrny i wreszcie dwa złote. Zwłaszcza to drugie mistrzostwo wywalczone w Nowym Targu, przed swoją publiką będzie miało szczególne miejsce w sercu. To było coś niesamowitego. Nie zapomnę tej atmosfery jaka panowała bezpośrednio po zakończeniu decydującego spotkania. Te tłumy ludzi na ulicach i w pubach świętujących nasz sukces. Wtedy całe miasto żyło tylko hokejem. Oczywiście było też wiele, innych zabawnych przygód, które jednak nie powinny wyjść poza ściany hokejowej szatni.
- Zawsze podkreślał pan, że czujesz się mocno sentymentalnie związany z Nowym Targiem...
- Tak. I tak już pozostanie. W końcu spędziłem w tym mieście ładnych parę lat i zawsze będę tu z przyjemnością wracał. Mam tutaj wielu znajomych, a także spore grono przyjaciół. Pamiętam mój pierwszy sezon w Podhalu. Wraz z pięcioma innymi Czechami - licząc Martina Voznika - mieszkaliśmy wówczas w pięknym domku na Kowańcu. Wywiesiliśmy czeską flagę za okno. Ludzie nazywali ten dom czeską ambasadą. Mam wiele ulubionych miejsc jak chociażby nowotarski rynek. Uwielbiałem wędrówki na Turbacz, gdzie byłem kilka razy. Są i też inne szczególnie dla mnie miejsca, które jednak zachowam dla siebie. Wiedzą o nich tylko ci co powinni.
- W Nowym Targu pracował pan już z wieloma trenerami. Jak w porównaniu z nimi wypada trener Szopiński...
- Zawodnikom nie wypada oceniać swoich trenerów, ale skuszę się na pewne refleksje. Pierwszym moim trenerem w Nowym Targu był Andrzej Słowakiewicz. To on mnie sprowadził do Podhala ze słowackiego Martina. Dużo mu zawdzięczam. Wierzył we mnie i nasza współpraca układała się bardzo dobrze. Pod jego dowództwem wygraliśmy Interligę i zdobyliśmy brązowym medal w lidze. Potem był Wiktor Pysz. Bardzo specyficzna osoba. Często nie rozumiałem jego metod, ale musiałem im się podporządkować. W pewnym stopniu się opłacało, bo przecież wtedy zdobyłem z Podhalem swój pierwszy tytuł. Najdłużej - trzy sezony - pracowałem z Milanem Jancuską. Pod jego pieczą zdobyliśmy mistrza i dwa brązowe medale. Indywidualnie wygrałem punktację kanadyjską i klasyfikację na najlepszego strzelca ligi. Także mamy z tym szkoleniowcem wiele miłych chwil. Oczywiście były i momenty, że różniliśmy się w wielu tematach. Nie brakowało ostrzejszych spięć między nami, ale zawsze wypracowywaliśmy wspólnie kompromis. W końcu liczyło się dobro drużyny. Co do trenera Szopińskiego to pracowaliśmy wspólnie bardzo krótko. Na pewno nie był to dla niego łatwy sezon, zresztą jak dla całego klubu. Troszkę mi zajęło czasu zanim przywykłem do jego metod szkoleniowych. Myślę, że brakuje mu odpowiedniej komunikacji z zawodnikami, a to jest bardzo istotne.
- Trener Szopiński uważa, że w polskiej lidze czas najwyższy zmienić kierunek pozyskiwania obcokrajowców. Jego zdaniem graczom z Czech i Słowacji w porównaniu np. z Rosjanami czy Kanadyjczykami brakuje odpowiedniego podejścia zwłaszcza w treningach.
- Każdy ma prawo wyrażać swoją opinię. Uważam, że na dzień dzisiejszy polskiego hokeja nie stać na angaż zawodników z Rosji i nie sądzę, żeby w najbliższym czasie się to zmieniło. Co do Kanadyjczyków, to oni stylem nie pasują do warunków polskiej ekstraklasy, do polskiego sędziowania. Pokazał to przykład Kelly Czuya. To naprawdę świetny zawodnik. Ma wszystko co potrzebuje dobrej klasy hokeista. Niestety w polskiej lidze nie był w stanie grać swojej gry opartej na twardej grze ciałem. Były mecze, że łapał nawet po 10 minut kar. A teraz wyobraźmy sobie, że polski klub ma trzech takich graczy.... Jasne, że styl gry Kanadyjczyków jest widowiskowy i to podoba się kibicom. Z drugiej jednak strony niemożliwy jest sukces zespołu, który większość meczu musi bronić się w osłabieniu. Co do sugestii, że Czesi są leniwi, to jest to tylko zdanie trenera Szopińskiego. Nie wszyscy muszą się z nim zgadzać.
- Grał pan w Polsce kilka lat. Jak na przestrzeni tych kilku lat zmienił się poziom polskiego hokeja?
- Grałem, a może i będę jeszcze grał. Nic nie jest powiedziane. Moim zdaniem dobrym rozwiązaniem byłoby zwiększenie ilości obcokrajowców i przede wszystkim zwiększenie liczby spotkań w sezonie. Z poziomem ligi nie jest tak źle. Ostatnie sezony pokazały, że jest sporo utalentowanej młodzieży jak przykładowo Damian Kapica, Kasper Bryniczka, Piotrek Kmiecik nie wspominając już o Krystianie Dziubińskim, Darku Gruszce, Aronie Chmielewskim czy Jakubie Witeckim. Oni powoli "deptają" już po piętach tak klasowym zawodnikom jak: Adrian Parzyszek, Sebastian Gonera, Leszek Laszkiewicz, Jarek Różański, Krzysiek Zapała, Krzysiek Zborowski czy Waldek Klisiak. To tylko może przynieść korzyść polskiemu hokejowi. Nie wszystko jest jednak w rękach hokeistów. Władze PZHL też muszą się w jakiś sposób włączyć w to aby ten polski hokej nabrał rozpędu.
- Gdzie zobaczymy Milana Baranyka w nowym sezonie?
- Jeszcze nie wiem. Całe lato będę się przygotowywał indywidualnie u siebie w Ostrawie. To już sprawdzona przeze mnie metoda. Będę robił wszystko aby jak najlepiej przygotować się i zatrzeć złe wrażenia z poprzedniego sezonu. Treningi w domu mają też tę zaletę, że przerwy będę mógł wykorzystać aby spędzić czas z córeczką Dominiką, którą w sezonie widują bardzo rzadko. Każdy kto ma dzieci wie doskonale o czym mówię. A gdzie będę grał? Tego jeszcze sam nie wiem. Jestem w kontakcie z kilkoma klubami także z polskimi. Nie chcę jednak zdradzać ich nazw, bo to byłoby nie fair z mojej strony. Dla mnie najważniejsze jest to aby trafić do drużyny w której mi zaufają i dadzą możliwości pokazania swoich prawdziwych umiejętności.
Rozmawiał MACIEJ ZUBEK
Komentarze