Kończyli po północy. Rywale GKS-u Tychy przegrali najdłuższy mecz w historii (WIDEO)
W cenie jednego biletu kibice dostali właściwie dwa pełne mecze hokejowe. Grubo po północy zakończył się najdłuższy mecz w historii EBEL.
Drużyna HC Bolzano, która w fazie grupowej Hokejowej Ligi Mistrzów rywalizowała w ubiegłym roku z GKS-em Tychy, wczoraj, a właściwie i wczoraj, i dziś rozegrała z Klagenfurt AC najdłuższe spotkanie w dziejach EBEL. Trzy dogrywki nie wystarczyły, by wyłonić zwycięzcę spotkania numer 2 pierwszej rundy play-offów tej ligi. Dopiero na początku czwartej goście z Klagenfurtu przechylili szalę zwycięstwa na swoją stronę.
Było już grubo po północy, gdy Johannes Bischofberger kapitalnym strzałem z powietrza wykończył kontrę przyjezdnych i dał im zwycięstwo 4:3 w spotkaniu, które przeszło do historii zarówno austriackiego, jak i włoskiego hokeja. Goście z Klagenfurtu wcześniej prowadzili dwukrotnie - 1:0 i 3:2. Gospodarze mieli wynik 2:1, ale choć 6 goli udało się obu drużynom strzelić w ciągu pierwszych dwóch tercji, to później łącznie przez ponad 80 minut gry żadna nie potrafiła trafić do siatki. Tymczasem w czwartej dogrywce tylko 53 sekundy były potrzebne do zdobycia bramki zwycięskiej. Mecz łącznie potrwał więc 120 minut i właśnie 53 sekundy.
Piękny zwycięski gol Johannesa Bischofbergera
Trener zwycięskiego zespołu Petri Matikainen z klasą docenił po spotkaniu także swoich rywali. - To był cholernie długi, ale świetny play-offowy mecz. Mecz, który obie drużyny powinny wygrać - skomentował Fin. - Zagraliśmy w sumie ponad dwa pełne mecze. To nie jest łatwe, ale jesteśmy świetnie przygotowani. Moglibyśmy grać w nieskończoność.
Do wczoraj najdłuższym spotkaniem w historii EBEL był mecz numer 4 pierwszej rundy play-offów w roku 2015, który odbył się w Villach. Miejscowy zespół Villach SV przegrał wówczas przed własną publicznością z Red Bullem Salzburg 1:2, a spotkanie trwało 111 minut i 39 sekund.
Co ciekawe, wczorajszy maraton-mecz był debiutem przed własną publicznością w roli trenera drużyny z Bolzano dla Claytona Beddoesa, bowiem kilka dni temu, tuż przed startem play-offów, władze "Lisów" postanowiły zwolnić fińskiego szkoleniowca Kaia Suikkanena. Fin przed rokiem, obejmując zespół w trakcie sezonu, gdy ten był na ostatnim miejscu w tabeli, sensacyjnie poprowadził go do mistrzostwa EBEL.
Jesienią udało mu się, także nieoczekiwanie, wyjść z grupy Hokejowej Ligi Mistrzów, w której HCB rywalizował z GKS-em Tychy, ale te sukcesy poszły w niepamięć. Działacze uznali, że zajęcie 6. miejsca w lidze przed play-offami dla zespołu broniącego tytułu mistrzowskiego jest rozczarowaniem. Beddoes, który go zastąpił, to także selekcjoner reprezentacji Włoch. Poprowadzi ją w maju podczas Mistrzostw Świata elity. Teraz ma bardzo trudne zadanie, bo zespół z Bolzano po nocnej porażce przegrywa w ćwierćfinale już 0-2 i trzeci mecz rozegra jutro na wyjeździe.
- W tak długim meczu w dogrywce wszystko się może zdarzyć. Myślę, że mieliśmy wiele okazji, żeby go wygrać. Tak naprawdę na to zasłużyliśmy. Jestem dumny z postawy zawodników i z tego, jak walczyli - powiedział Beddoes po meczu. - Obie drużyny zagrały świetnie i obaj bramkarze zagrali świetnie. Myślę, że to było ekscytujące dla kibiców.
HC Bolzano w Hokejowej Lidze Mistrzów w październiku został pierwszą drużyną pokonaną przez przedstawiciela Polski. Na Stadionie Zimowym w Tychach uległ GKS-owi 3:5. W rewanżu tyszanie zostali pierwszym i jak na razie jedynym zespołem w historii Hokejowej Ligi Mistrzów, który odrobił w trakcie meczu czterobramkową stratę, ale ostatecznie przegrali 4:6.
Komentarze