Boston Bruins z Pucharem Stanleya!
39 lat czekał Boston na Puchar Stanleya. Po wczorajszym zwycięstwie w finałowym meczu numer 7 Boston Bruins znów są mistrzami NHL.
W ostatnich trzech latach finałami NHL właściwie rządzi reguła własnego lodu. W tym czasie z 20 finałowych spotkań gospodarze wygrali zaledwie 3. Tyle, że za każdym razem takie zwycięstwo dawało Puchar Stanleya. Dwa lata temu Pittsburgh Penguins odbierali go w Detroit, przed rokiem Chicago Blackhawks w Filadelfii. Wczoraj w Vancouver nie było inaczej - po 6 pierwszych spotkaniach finału, które wygrywali gospodarze tym razem Boston Bruins pokonali ekipę z Kolumbii Brytyjskiej 4:0 i w całej serii zwyciężyli 4-3.
Kiedy w 15. minucie Patrice Bergeron strzałem odbitym od słupka dał prowadzenie Bruins ich szanse na zwycięstwo znacznie wzrosły, bowiem w tegorocznym finale zawsze wygrywała drużyna, która pierwsza zdobyła bramkę. W drugiej tercji na 2:0 podwyższył Brad Marchand, a później gola w osłabieniu zdobył znów Bergeron. Alternatywny kapitan gości w kontrze został podcięty przez Christiana Ehrhoffa, a krążek będąc przy nim wtoczył się do bramki niepewnie interweniującego Roberto Luongo. Po analizie wideo w siedzibie ligi w Toronto uznano, że Bergeron nie skierował krążka do bramki ręką. Brad Marchand ustalił wynik spotkania w 58. minucie, kiedy w bramce Canucks nie było już Roberto Luongo.
Bergeron i Marchand, którzy tworzyli drugi atak Bruins wspólnie z Markiem Recchim wczoraj byli bohaterami wieczoru. Ten pierwszy swoimi jedynymi golami w finale uczcił wejście do "Klubu Potrójnego Złota" Międzynarodowej Federacji Hokeja na Lodzie (IIHF). Do złotego medalu Igrzysk Olimpijskich i Mistrzostw Świata Bergeron dołożył to trzecie, najcenniejsze trofeum. Marchand, który w finale strzelał gole w każdym wygranym przez jego zespół meczu zakończył play-offy z 11 golami i zajął drugie miejsce w ich klasyfikacji strzeleckiej, tylko za kolegą z drużyny, Davidem Krejčím. 23-letni napastnik, który urodził się miesiąc wcześniej, niż Mark Recchi został wybrany w Drafcie NHL wczoraj pomógł swojemu koledze z ataku w zdobyciu trzeciego Pucharu Stanleya akurat na zakończenie kariery. 43-letni Recchi, który w meczu numer 7 nie przegrał żadnego wznowienia chwilę po podniesieniu trofeum ogłosił oficjalnie, że był to jego ostatni mecz.
Bruins, którzy do wczoraj mieli na koncie 5 z rzędu wyjazdowych porażek w finałowej serii przed wygraniem decydującego spotkania nie prowadzili ani przez chwilę. To symptomatyczne dla zespołu, który po drodze do Pucharu pokonał wiele przeciwności. Dziś już mało kto pamięta, że ekipa Claude'a Juliena rozpoczęła te rozgrywki postsezonowe od dwóch porażek we własnej hali z Montréal Canadiens i że oprócz półfinału konferencji w każdej rundzie play-offów musiała odrabiać straty. Łącznie "Niedźwiadki" zrobiły to czterokrotnie. Dla porównania Vancouver Canucks jeśli chodzi o stan rywalizacji w play-offach nie przegrywali ani przez chwilę.
Ekipa z Bostonu jest dziś trzecim w historii zespołem, który wygrał finał NHL, mimo że po 5 meczach przegrywał 2-3 mając w perspektywie mecz numer 7 na wyjeździe i pierwszym, który w jednych play-offach wygrał 3 mecze numer 7. Podopieczni Juliena zdobyli puchar tracąc przeciwko najlepszemu atakowi sezonu zasadniczego zaledwie 8 goli. Nie było w historii NHL siedmiomeczowego finału, w którym jedna z drużyn straciłaby tak mało bramek. Głównym architektem tego sukcesu był bramkarz Bruins, Tim Thomas. Amerykanin zakończył play-offy mając na koncie 94 % obron i 1,98 goli wpuszczonych na mecz, a w samym finale obronił 96,9 % strzałów. Thomas ustanowił także rekordy - play-offów (798) oraz finałów (238) pod względem liczby obronionych strzałów.
Nikt nie mógł więc mieć wątpliwości, że to właśnie jemu należała się nagroda Conn Smythe Trophy dla najlepszego gracza play-offów. 37-letni bramkarz został jej najstarszym laureatem w historii, a jego kolega z drużyny, Zdeno Chára jako drugi europejski kapitan odebrał z rąk tradycyjnie wybuczanego przy takiej okazji komisarza NHL, Gary'ego Bettmana Puchar Stanleya. Chára i Thomas także w meczu numer 7 współpracowali zgodnie, tak jak w 29. minucie, kiedy Słowak stojąc już za swoim bramkarzem zablokował nieuchronnie zmierzający do siatki krążek po strzale Alexandre'a Burrowsa.
Wczorajszy mecz był prawdziwym koszmarem dla słabo spisujących się w całej serii braci Sedinów. Nie tylko nie punktowali, ale byli na lodzie przy wszystkich golach rywali. Henrik uzyskał w play-offach bilans -11, a w samych finałach -7 w klasyfikacji +/-.
Podczas gdy Bruins będą świętować szósty w historii klubu Puchar Stanleya, Canucks czekają trudne dni, w których gracze i kibice ekipy z Vancouver będą zapewne rozpamiętywać straconą szansę. Kanada wciąż musi poczekać na pierwszy od 1993 roku puchar, a sam klub z Vancouver, choć zdobył w tym sezonie Presidents' Trophy dla najlepszej drużyny sezonu zasadniczego oraz Clarence Campbell Bowl za wygranie Konferencji Zachodniej, to po 41 latach istnienia wciąż nie ma w klubowej gablocie nagrody najcenniejszej.
Vancouver Canucks - Boston Bruins 0:4 (0:1, 0:2, 0:1)
0:1 Bergeron - Marchand 14:37
0:2 Marchand - Seidenberg - Recchi 32:13
0:3 Bergeron - Seidenberg - Campbell 37:35
0:4 Marchand 57:16 EN
Strzały: 37-21.
Minuty kar: 2-4.
Widzów: 18 860.
Stan rywalizacji: 3-4. BOSTON BRUINS MISTRZAMI NHL.
Powiedzieli po meczu:
Tim Thomas (Boston Bruins): Ten zespół ma niesamowity charakter. Wiele razy w tych play-offach znajdowaliśmy się pod ścianą i za każdym razem potrafiliśmy z tego wyjść. Siódmy mecz na wyjeździe nigdy nie jest łatwą sytuacją, ale i tym razem daliśmy radę.
Zdeno Chára (Boston Bruins): Jestem zaszczycony, że mogłem podnieść Puchar Stanleya jako kapitan. W każdym meczu dawaliśmy z siebie wszystko i zawsze graliśmy bardzo twardo. Dzięki temu możemy teraz cieszyć się z tego sukcesu.
Milan Lucic (Boston Bruins): To niesamowite uczucie, nie wiem co powiedzieć. Wszystko, co dla mnie najlepsze zdarzyło się w Vancouver. Tu się urodziłem, tu zaczynałem grać w hokeja, tu zdobyłem Memorial Cup (z Vancouver Giants - przyp. red.), tu wybrali mnie w Drafcie, a teraz jeszcze Puchar Stanleya...
Mark Recchi (Boston Bruins): Co za fantastyczne uczucie, co za wspaniałe play-offy. To jedna z najlepszych grup chłopaków, w jakiej kiedykolwiek byłem. Nie jestem w stanie wyrazić wdzięczności dla nich. Cieszę się, że odchodzę w takiej chwili, choć nie jest to dla mnie łatwe.
Brad Marchand (Boston Bruins): Nie wiem, jak to zrobiliśmy, ale mamy fantastyczny zespół. To niesamowite uczucie. Jeśli chodzi o moją grę, to zawsze staram się dać drużynie coś, czego ona potrzebuje. Poza tym miałem trochę szczęścia.
Alain Vigneault (trener Vancouver Canucks): Gratuluję drużynie z Bostonu, bo zasłużyli na to zwycięstwo. Zagrali świetny mecz numer 7, mieli znakomitego bramkarza i potrafili wykorzystać swoje okazje.
Daniel Sedin (Vancouver Canucks): Zadaniem moim i Henrika jest zdobywanie punktów, a nie potrafiliśmy tego robić ani w ostatnim meczu, ani w całym finale. Zawiedliśmy i musimy to przyznać.
Ryan Kesler (Vancouver Canucks): Trudno o tym mówić, ciągle czuję tyle emocji. Nie jest łatwo to przełknąć. Może w najbliższych dniach jakoś sobie z tym poradzimy.
Komentarze