NHL: Puchar Stanleya dla St. Louis Blues (WIDEO)
Na początku tego roku byli na ostatnim miejscu w tabeli NHL. Tej nocy sięgnęli po pierwszy w historii Puchar Stanleya. St. Louis Blues zdobyli najważniejsze hokejowe trofeum po zwycięstwie w siódmym meczu finału play-offów z Boston Bruins.
W decydującym spotkaniu podopieczni Craiga Berube'ego tej nocy pokonali Boston Bruins 4:1 na wyjeździe. To dopiero drugi w historii przypadek zespołu, który prowadząc w finale 3-2 przegrał u siebie szósty mecz, a później wygrał na wyjeździe siódme spotkanie. Wcześniej zdarzyło się to jedynie w 1945 roku.
Wczoraj w Bostonie goście z St. Louis wyszli na dwubramkowe prowadzenie w końcówce pierwszej tercji. Wynik otworzył w 17. minucie Ryan O'Reilly, który przed bramką zmienił tor lotu krążka po strzale z dystansu Jaya Bouwmeestera. Kluczowy środkowy Blues w samą porę "obudził się" strzelecko, bo w czterech ostatnich finałowych spotkaniach zawsze trafiał do siatki i zdobył 5 goli. Wcześniej nie udało mu się wpisać na listę strzelców w 8 meczach z rzędu. Co ciekawe, O'Reilly w play-offach wcale nie błyszczał w swoim zwykle najmocniejszym elemencie, czyli wznowieniach. Co prawda wygrał ich najwięcej ze wszystkich zawodników, ale głównie dzięki temu, że rozegrał aż 26 meczów. Procentowo zwyciężał tylko w 50,1 % "bulików", podczas gdy w sezonie zasadniczym miał 56,9 %. Wczoraj przegrał 7 z 12.
Ale jeszcze przed końcem pierwszej tercji drużyna z St. Louis podwyższyła na 2:0. Prawą stroną przedarł się Jaden Schwartz, który podał do ofensywnie wchodzącego obrońcy Alexa Pietrangelo, a ten z backhandu umieścił krążek pod poprzeczką bramki Tuukki Raska. Wtedy jeszcze goście nie wiedzieli, że to ten gol przejdzie do historii jako dający Puchar Stanleya. Rask został pokonany dwa razy, mimo że rywale w pierwszej tercji tylko czterokrotnie strzelali na bramkę. Na trzeciego gola przyjezdni czekali do 52. minuty, gdy do siatki trafił Brayden Schenn, a gdyby tego było mało, niespełna cztery minuty później kapitalną akcję indywidualną z lewej strony przeprowadził David Perron, który obsłużył podaniem Zacha Sanforda, a ten z bliska trafił do siatki, zdobywając swojego pierwszego w karierze gola w play-offach NHL i podwyższając na 4:0. Bruins udało się jedynie zmniejszyć straty o jedną bramkę w 58. minucie za sprawą wracającego po kontuzji Matta Grzelcyka. Chwilę później jednak zaczęło się święto zespołu z St. Louis.
Klub ze stanu Missouri 49 lat czekał na udział w finale Pucharu Stanleya. Poprzednio grał w nim trzykrotnie w swoich pierwszych trzech sezonach w NHL. Wtedy jednak były to występy nieco na kredyt, bo Blues wygrywali swoją dywizję złożoną z nowopowstałych drużyn i dzięki temu mieli prawo gry w decydującej rywalizacji, ale w finałach z drużynami tzw. "Oryginalnej Szóstki" nie mieli szans. Wszystkie przegrywali 0-4, w tym ten ostatni w takim formacie, w 1970 roku z Boston Bruins.
Wręczenie Pucharu Stanleya St. Louis Blues
Tym razem finał był pełnoprawny, tak jak pierwszy w historii klubu Puchar Stanleya. Jest tym bardziej niezwykły, że w pierwszej części rozgrywek drużyna z St. Louis była jednym z outsiderów ligi. W rok 2019 weszła mając tyle samo punktów, co ostatni w ligowej tabeli Ottawa Senators. Dwa dni później Blues byli już samodzielnie na dnie klasyfikacji. Trener Berube dopiero pracował nad podniesieniem zespołu, który w listopadzie przejął po Mike'u Yeo. Od momentu, gdy wylądowali na dnie tabeli, Blues do końca sezonu zasadniczego zdobyli jednak najwięcej punktów ze wszystkich zespołów i awansowali do play-offów, a w nich kolejno uporali się z: Winnipeg Jets, Dallas Stars, San Jose Sharks i wreszcie Boston Bruins.
- Kiedy już się pozbieraliśmy, było bardzo trudno nas pokonać - powiedział Berube po zdobyciu Pucharu Stanleya. - Wierzę, że te wszystkie przeciwności, z którymi walczyliśmy i te wszystkie zwycięstwa, które musieliśmy odnieść, żeby w ogóle awansować do play-offów, dały nam siłę. Nie wiem czy kiedykolwiek w hokeju doświadczę jeszcze lepszego uczucia. Jestem dumny z drużyny i cieszę się ze względu na miasto i kibiców.
To odrodzenie drużyny z St. Louis wiąże się z wejściem do bramki wezwanego w styczniu z AHL Jordana Binningtona. Gracz wybrany do NHL z numerem 88 draftu przed ośmioma laty długo czekał na swoją szansę, ale wykorzystał ją znakomicie. Choć wczoraj jako tegoroczny debiutant musiał czekać aż przed nim Puchar Stanleya podniesie kilkunastu kolegów, to on był jednym z najważniejszych zawodników drużyny. W sezonie zasadniczym bronił ze skutecznością 92,7 %, w play-offach miał 91,4 %. Wczoraj w decydującym momencie uniósł ciężar najważniejszego możliwego meczu i obronił 32 strzały.
Ale to nie on otrzymał Trofeum Conna Smythe'a dla najbardziej wartościowego gracza play-offów. To miano przypadło O'Reilly'emu, który w rywalizacji o Puchar Stanleya w 26 meczach strzelił 8 goli i zaliczył 15 asyst. Został pierwszym graczem trafiającym do siatki w czterech kolejnych meczach finału od 1985 roku, gdy zrobił to sam Wayne Gretzky.
Tymczasem w Bostonie smutek, bo zespół Bruins w swoim pierwszym w historii rozgrywanym przed własną publicznością meczu numer 7 finału NHL nie potrafił zrobić tego, co robił wcześniej w tym sezonie wielokrotnie. Gracze Bruce'a Cassidy'ego odrabiali straty w seriach z Toronto Maple Leafs i Columbus Blue Jackets, a tym razem także liczyli, że wyjdą obronną ręką z wyniku 2-3 w całej rywalizacji i sięgną po upragnione trofeum. Do tego potrzebowaliby jednak także odrobienia strat w meczu numer 7, co nie nastąpiło. Nie pomógł nawet fakt, że drużyna w całym meczu nie dostała ani jednej kary. Sama zdecydowanie najlepiej w play-offach prezentowała się w przewagach, ale rywale w siódmym meczu dali jej tylko jedną grę w liczebniejszym składzie. - Przez cały sezon nigdy się nie poddawaliśmy i walczyliśmy. Wróciliśmy do gry z Toronto i Columbus, ciągle szliśmy do przodu - powiedział po przegranym finale środkowy Patrice Bergeron. - Ale teraz, cokolwiek powiemy, to nie ma to znaczenia, bo jest jak jest. Jestem dumny z chłopaków, jestem dumny ze wszystkich.
Boston Bruins - St. Louis Blues 1:4 (0:2, 0:0, 1:2)
0:1 O'Reilly - Bouwmeester - Pietrangelo 16:47
0:2 Pietrangelo - Schwartz 19:52
0:3 Schenn - Tarasienko - Schwartz 51:25
0:4 Sanford - Perron - O'Reilly 55:22
1:4 Grzelcyk - Krejčí 57:50 (bez bramkarza)
Strzały: 33-20.
Minuty kar: 0-2.
Widzów: 17 565.
Stan rywalizacji: 3-4. Puchar Stanleya dla St. Louis Blues.
Skrót siódmego meczu finałowego
Komentarze