Frąckowiak: - Awans? To najlepsza chwila w moim życiu
O udanych mistrzostwach świata, awansie do Dywizji I Grupy B, a także o koniecznej zmianie podejścia do kobiecego hokeja rozmawiamy z Katarzyną Frąckowiak, atakującą reprezentacji Polski.
HOKEJ.NET: - Na początek gratulujemy awansu do Dywizji I Grupy B. Ochłonęłaś już po tym sukcesie?
Katarzyna Frąckowiak, atakująca reprezentacji Polski: - Dziękuję bardzo w imieniu całej drużyny. Ochłonąć może i ochłonęłam tylko nie jestem pewna, czy ostatecznie dotarło do mnie to, co się wydarzyło. Niewątpliwie, pod względem hokejowym tegoroczny awans do wyższej dywizji to najlepsza chwila w moim życiu.
Pierwszym poważnym krokiem do awansu było zwycięstwo 2:1 z faworyzowaną Koreą. Obawiałyście się tego spotkania? Wraz z Martyną Sass byłaś bohaterką tego spotkania.
- Koreanki to mocny zespół, bardzo szybki i dobrze realizujący założenia taktyczne. Oczywiście, że się obawiałyśmy, dotychczasowe nasze pojedynki rozstrzygały się po karnych lub w dogrywkach, także nastawiłyśmy się na ciężkie i wyrównane spotkanie. Martyna rzeczywiście w bramce spisała się rewelacyjnie i to nie tylko podczas tego meczu. Ja akurat miałam szczęście, można powiedzieć, że znalazłam się w odpowiednim miejscu i czasie.
Następnie przyszła porażka z Wielką Brytanią 1:2. Czego zabrakło do odniesienia zwycięstwa?
- Według mnie niczego nie zabrakło. Każda zawodniczka zaangażowała się w ten mecz w stu procentach, każda z nas chciała wygrać. Może pierwsza bramka dla Brytyjek była do uniknięcia, bo całe zagrożenie rozpoczęło się od złej zmiany, a to pozwoliło przeciwniczkom na wjazd do tercji i zrobienie „zamieszania” pod bramką.
Jednak nie załamałyście się po tej porażce. Dalej była wiara w awans?
- Zaraz po końcowej syrenie był smutek i nieco rozczarowania, co właściwe jest normalne. Gdy przegrywasz, to zawsze czujesz niedosyt, ale wtedy jeszcze nie wiedziałyśmy, że tak naprawdę to my jesteśmy najbliżej awansu. W szatni dowiedziałyśmy się o tym i cóż to była za wiadomość dla nas! Jedne skakały, a inne płakały ze szczęścia.
Ostatni dzień to rozgromiona przez Was Chorwacja i chyba ogromne emocje, jakie czekały Was podczas meczu Korea - Słowenia. Zwycięstwo Azjatek dawało Wam awans. Czy miałyście obawy, że odpuszczą ten mecz?
- Byłoby to dziwne posunięcie ze strony Koreanek, nie mówiąc już o tym, że po prostu nie fair. Przede wszystkim pozbawiłoby je to srebrnego medalu. Na pewno dostałyby też jakieś ujemne punkty w oficjalnym rankingu IIHF. Aczkolwiek jest to sport i wszystko mogło się tu wydarzyć.
To wielki sukces dla polskiego hokeja kobiet. Myślisz, że teraz poprawi się kondycja kobiecego hokeja w Polsce choćby ze strony sportowej i organizacyjnej?
- Bardzo bym chciała, wręcz marzy mi się, aby ktoś w końcu potraktował kobiecy hokej w Polsce poważniej. W kwestii organizacyjnej tak na prawdę wiele zależy od PZHL-u, jak choćby większa liczba zgrupowań dla kadry w ciągu roku i sparingów.
Z kolei patrząc od strony sportowej, to kluby powinny położyć największy nacisk na jej rozwój, aczkolwiek ciężko wymagać czegoś takiego, gdy niekoniecznie dobrze funkcjonuje cała ta współpraca między "górą" a "dołem" i nie mam tu tylko na myśli współpracy Związek-klub, ale także klub-zawodnik. Ciężko jest motywować dziewczyny do pracy, gdy faktycznie niewiele z tego mają. Tak na prawdę wszystkie gramy amatorsko, a często ludzie "rozliczają" nas z wyników niczym zawodowców.
- Za rok zagracie w dywizji IB, z której w tym roku awansowały Węgierki. Z „Madziarkami” niedawno przegrałyście wysoko dwa mecze towarzyskie.
- Na pewno wysoko zawieszona poprzeczka, ale nie aż tak, abyśmy nie były w stanie się tam utrzymać, bo myślę, że to będzie celem na przyszłoroczne mistrzostwa. Porażki z Węgierkami może i były wysokie, aczkolwiek bramki głównie traciłyśmy po akcjach z kontry. Nawet jeżeli przegrywamy to zawsze jest to dla nas jakaś nauka, także wiemy nad czym pracować w perspektywie gry w dywizji IB.
Rozmawiał Sebastian Królicki
Komentarze