Legia Warszawa - Polonia Bytom 2:3
Stosunkowo niewielka ilość bramek z całą pewnością nie odzwierciedla ilości emocji jakie towarzyszyły dzisiejszemu spotkaniu I ligi pomiędzy Legią Warszawa a Polonią Bytom. Obie drużyny wiedzą, o co walczą i starają się nie tracić dystansu do dwóch liderujących drużyn: GKS Katowice oraz KTH Krynica.
Mecz naprawdę mógł się podobać. Ładne bramki, ostre wejścia, „siłowe” wymiany argumentów, karny oraz wynik, który do końca meczu pozostawał otwarty. Zawodnicy z Bytomia, po dotkliwiej piątkowej porażce z GKS Katowice mieli, przede wszystkim sobie, coś do udowodnienia. Drużyna z Warszawy, po wczorajszym zwycięstwie na wyjeździe i nocnej podróży autokarem, musiała szybko zregenerować siły. Komu lepiej udało się wykonać plan?
W pierwszej tercji Bytomianie wyglądali na bardziej wypoczętych i tym samym bardziej skorych do walki. Byli zdeterminowani i częste ataki na bramkę Michała Strąka przyniosły spodziewane efekty już na początku spotkania. Bardzo ofensywny styl gry Polonii Bytom zdecydowanie nie przypadł do gustu stołecznej drużynie. Polonia dominowała i potwierdzała to kolejnymi bramkami. Tylko bardzo dobra, po raz kolejny w tym sezonie, dyspozycja bramkarza Legii uchroniła drużynę przed większą ilością straconych bramek. Bardzo dobrze spisywał się również Bartłomiej Szopa w bramce Polonii Bytom. Jego skuteczne obrony, częsta gra w osłabieniu oraz powstrzymana przez sędziów bójka pod koniec tercji nie zapowiadały niczego dobrego dla warszawskiej Legii w tym spotkaniu.
Kwadrans przerwy i najprawdopodobniej poważna rozmowa w szatni pozwoliły Legii zebrać myśli. Na druga tercję wyszła zupełnie inna drużyna. Już na początku drugiej tercji sędzia przyznał Legii rzut karny i przed szansą na zdobycie pierwszej bramki stanął Mateusz Bepierszcz. Z tego pojedynku zwycięsko wyszedł pewnie spisujący się w bramce Polonii Bartłomiej Szopa.
Szybkimi wymianami podań i większą konsekwencją w ataku Legia starała się udowodnić kibicom, że nie złożyła jeszcze broni. Dowodem jest bramka starszego z braci Wąsińskich, grającego z numerem 98, Patryka, któremu asystował człowiek wielu talentów, czyli bramkarz Legii Warszawa Michał Strąk. W połowie tercji mieliśmy kolejną ostrzejszą wymianę zdań między zawodnikami obu drużyn. Kiedy sędziowie rozdzielili już krewkich hokeistów i odesłali ich na ławkę kar, zaczęła ona bardziej przypominać drużynowy boks, aniżeli miejsce odosobnienia. Do końca tercji na lodzie trwała wyrównana walka. Warty odnotowania jest jednak upadek obrońcy Legii Warszawa Rafała Solona w samej końcówce drugiej tercji. Jak sam przyznał w rozmowie, niefortunnie postawił nogę, w wyniku czego doznał urazu biodra. Stawia to pod dużym znakiem zapytania jego udział w najbliższych spotkaniach z SMS Sosnowiec, KTH Krynicą oraz MMKS Podhale.
Trzecia tercja rozpoczęła się bardzo dobrze dla drużyny ze stolicy. Po ładnej akcji i podaniu „z zakrystii” Mateusza Bepierszcza, tym razem na listę strzelców wpisał się młodszy z braci Wąsińskich - Karol. Ostatnia tercja była najprawdopodobniej najlepszą w wykonaniu zawodników obu drużyn. Krążek z charakterystycznym dźwiękiem odbił się od poprzeczki Michała Strąka, ale również od słupka Bartłomieja Szopy. Obaj golkiperzy, nie cierpiący w tej części spotkania na brak pracy, prowadzili między sobą swoisty pojedynek. W 57. minucie spotkania Strąk popisał się niesamowitym refleksem, łapiąc w rękawicę krążek strzelony z dużą siłą z odległości ok. 2 metrów, a dosłownie kilka sekund później Szopa uratował Polonię Bytom, wyjeżdżając z bramki i uprzedzając w połowie tercji obronnej spieszącego się do krążka napastnika Legii Warszawa. Ostatnie dwie minuty meczu to nieustający atak Legionistów na bramkę Polonii. Ogromny jęk zawodu rozległ się na Torwarze po tym jak na około minutę przed końcem spotkania nie udało się Filipowi Komorskiemu wykorzystać wolnej luki przy słupku Polonii. Na klika sekund przed końcem spotkania trener Polonii Bytom poprosił o czas. Polonia z planem obrony, Legia z planem ataku. Trener Zbigniew Stajak wycofał Michała Strąka na rzecz dodatkowego zawodnika w polu, ale w rezultacie, gdyby nie Karol Szaniawski, który na kilka sekund przed końcem wcielił się w rolę Michała Strąka, Legia najprawdopodobniej przegrałaby to spotkanie 4 a nie 3 bramkami. Tyle z Warszawy.
Komentarze