Leszek Laszkiewicz: Historia lubi się powtarzać
Comarch Cracovia po raz dziesiąty sięgnęła po mistrzostwo Polski! W decydującym, siódmym meczu pokonała na Jastorze JKH GKS Jastrzębie 6:2, a jednym z architektów zwycięstwa był Leszek Laszkiewicz, który w całym spotkaniu trzykrotnie wpisał się na listę strzelców. - Pokazaliśmy, że Cracovia jest drużyną z charakterem - cieszył się 35-letni skrzydłowy.
- Po naszych trzech porażkach z rzędu wiele osób twierdziło, że w ostatnim meczu jesteśmy bez szans, ale... udało nam się go wygrać. Cieszy nas to tym bardziej, bo więcej atutów było po stronie Jastrzębia- zaznaczał Leszek Laszkiewicz.
"Rudolf Gang" w decydującej batalii przypominał rasowego boksera, który po zablokowaniu kilku ciosów od razu przechodził do kontrataku, aż w końcu posłał rywala na łopatki. - Rywale w samej pierwszej tercji trzykrotnie trafili poprzeczkę i mogli zejść na pierwszą przerwę prowadząc 3:1. Jednak dzisiejszego wieczoru szczęście było z nami - mówił lider Pasów.
Po końcowej syrenie w oczach młodszego z braci Laszkiewiczów można było zobaczyć łzy. I to przynajmniej z dwóch powodów. - Jedenaście lat temu, gdy grałem jeszcze w barwach Unii Oświęcim, w finale przyszło nam się zmierzyć z katowicką "GieKSą". Po sześciu spotkaniach również było 3:3, więc o losach tej rywalizacji miał przesądzić siódmy mecz w Katowicach. Wygraliśmy go 2:1 i na naszych szyjach zawisły złote medale. Dzień później dostałem następny prezent od losu, bo urodziła się moja córka Laura. Tamten sukces zadedykowałem właśnie jej - wspominał.
- Historia lubi się powtarzać, bo moja rodzina wkrótce się powiększy o kolejną przedstawicielkę płci pięknej, Lenę. Dlatego dzisiaj rano powiedziałem starszej córce, że muszę zdobyć kolejne mistrzostwo, żeby było sprawiedliwie - promieniał.
Gwoli ścisłości dodajmy, że dla "Laszki" był to już ósmy złoty medal. Pierwsze trzy zdobył z oświęcimską Unią (2001, 2002, 2004), a pięć pozostałych z Comarch Cracovią (2006, 2008, 2009, 2011, 2013).
Komentarze