Play-off NHL: Bruins i Sharks w siódmym niebie. Niesamowity powrót "Rekinów" (WIDEO)
Zespoły Boston Bruins i San Jose Sharks są w półfinałach konferencji play-offów NHL. Obie tej nocy polskiego czasu wygrały siódme mecze pierwszej rundy. W San Jose "Rekiny" odwróciły losy meczu strzelając 4 gole w 4 minuty, choć kontrowersyjna pozostanie rola, jaką odegrali w tym sędziowie.
Bruins przed własną publicznością pokonali Toronto Maple Leafs 5:1 i wywalczyli awans do półfinału konferencji wschodniej, w którym zmierzą się z Columbus Blue Jackets, którzy wcześniej sensacyjnie wyeliminowali Tampa Bay Lightning po zwycięstwie 4-0. To był właściwie dla kibiców drużyny z Bostonu "stały fragment gry", bo ich ulubieńcy eliminowali "Klonowe Liście" w pierwszej rundzie po siedmiu meczach także przed rokiem i sześć lat temu.
Tym razem całe nieszczęście gości zaczęło się od błędu dobrze broniącego w całej serii bramkarza Frederika Andersena, który nie zdołał "zamknąć" bliższego słupka i w jakiś sposób wpuścił przy nim krążek po strzale Joakima Nordströma w 15. minucie. A w 18. Jake Gardiner stracił krążek za własną bramką i sprezentował okazję strzelecką Marcusowi Johanssonowi, której Szwed nie zmarnował i zrobiło się 2:0.
To był dość dziwny mecz, bo gole, które go ustawiły padły po okresie lepszej gry gości z Toronto. Długimi fragmentami potrafili oni zamykać gospodarzy w ich tercji obronnej. Do tego Bruins w całym spotkaniu częściej tracili krążek, a jednak to straty Maple Leafs były bardziej kosztowne. Nie zapamiętają tego spotkania dobrze obrońcy trzeciej formacji gości Travis Dermott i Gardiner. To od złego wybicia tego pierwszego zaczęła się akcja, po której Nordström otworzył wynik, a chwilę wcześniej Dermott miał ostrzeżenie, bo stracił krążek przed swoją bramką i niewiele brakowało, by David Krejčí pokonał Andersena. Z kolei Gardiner, który w ubiegłorocznym meczu numer 7 między tymi zespołami miał fatalny bilans -5 w statystyce +/-, dał Johanssonowi właściwie asystę przy golu na 2:0.
W drugiej tercji to gospodarze popełnili błąd tracąc krążek przy bandzie i Tyler Ennis zagrał do Johna Tavaresa, który zmniejszył straty. Chwilę później mogło być 2:2, ale Maple Leafs nigdy już nie wyrównali. Zostali za to z myślami, jak to się stało, że o ich odpadnięciu nie zdecydowały największe gwiazdy Bruins. Nie Patrice Bergeron, nie Brad Marchand, nie David Pastrňák, który akurat wczoraj, jak i w całej serii grał słabo i na potęgę gubił krążek. Gole strzelali gościom napastnicy trzeciej i czwartej formacji. Nordström grał w trzeciej, Johansson w czwartej. A w 43. minucie nastąpiła najpiękniejsza akcja meczu w wykonaniu innego gracza trzeciego ataku, choć nie powstydziłby się jej żaden gwiazdor NHL.
Sean Kuraly, który wrócił do gry dopiero w piątym meczu serii po operacji ręki z końca marca, wjechał w tercji neutralnej między dwóch rywali, ruszył na bramkę i oddał celny strzał, pokonując Andersena i podwyższając na 3:1. Paradoksalnie, mimo że to "Klonowe Liście" powinny gonić wynik, to w trzeciej tercji więcej okazji stwarzali sobie gracze Bruins. Wynik 3:1 utrzymał się jednak aż do samej końcówki, gdy Andersen zjechał już z bramki. Wtedy na 4:1 podwyższył Charlie Coyle - kolejny gracz czwartego ataku, który w trakcie sezonu zamienił pierwszą formację ofensywną Minnesota Wild na ograniczoną czasowo rolę w Bostonie, ale dzięki temu teraz gra o Puchar Stanleya, a nie ma wakacji. Wreszcie, niemal równo z końcową syreną, padł gol gwiazdy. Patrice Bergeron ustalił wynik na 5:1. Najlepszym zawodnikiem spotkania wybrano zresztą inną z gwiazd Bruins, bramkarza Tuukkę Raska. Fin zatrzymał 32 strzały zespołu Mike'a Babcocka.
Piękny gol Seana Kuraly'ego
Trener Bruins Bruce Cassidy po meczu jednak oddał szacunek swoim zawodnikom z trzeciej i czwartej formacji, którzy wznieśli się na wyżyny w decydującym meczu serii. - Udowodniliśmy w trakcie sezonu, gdy z powodu kontuzji wypadali nam czołowi zawodnicy, że mamy wielu świetnych graczy, na których możemy polegać - skomentował. - Wiedziałem od początku, że żeby wyeliminować Toronto, potrzebujemy szczególnego zestawienia formacji. I znaleźliśmy je wreszcie w dwóch ostatnich meczach. Kluczowa była nasza gra obronna całej drużyny. Wreszcie zagraliśmy też na większej intensywności i tacy zawodnicy jak Joakim Nordström, Karson Kuhlman czy Sean Kuraly byli tego ważnym elementem.
Toronto Maple Leafs, wiedząc, że ich rywale lepiej grają w przewagach, trzymali dyscyplinę i nie otrzymali wczoraj ani jednej kary. Sami mieli dwie gry w liczebniejszym składzie i obie zmarnowali. Z Bruins klub z Toronto przegrał serię play-offów szósty raz z rzędu. Ostatni raz tego rywala zespół "Klonowych Liści" pokonał w walce o Puchar Stanleya 60 lat temu. Od 15 lat zaś nie wygrał żadnej serii w play-offach. Gdy ekipa już z Mikiem Babcockiem w roli trenera wróciła do play-offów dwa lata temu, wiele mówiło się o jej wielkiej przyszłości. Ale powoli zaczyna ona wyglądać na zespół, który tylko wiecznie dobrze się zapowiada. Już w sezonie zasadniczym było widać wielkie problemy w obronie, które mecz numer 7 obnażył bezlitośnie. Tym razem nie pomogło również wzmocnienie ekipy za wielkie pieniądze bardziej doświadczonym Johnem Tavaresem. A Babcock co prawda ma doświadczenie w meczach numer 7, tyle że zwykle je przegrywa. Wczorajsza porażka była już czwartą z rzędu. Łącznie przegrał 7 z 10 takich gier w karierze.
- To fatalne uczucie - powiedział po meczu napastnik przyjezdnych Mitch Marner. - Wierzyliśmy w ten zespół, więc to teraz boli. Ale musimy naszą złość spożytkować w dobry sposób, żeby przygotować się na przyszły sezon i żebyśmy wrócili mocniejsi.
Boston Bruins - Toronto Maple Leafs 5:1 (2:0, 0:1, 3:0)
1:0 Nordström - Grzelcyk - Kuraly 14:29
2:0 Johansson 17:46
2:1 Tavares - Ennis 23:54
3:1 Kuraly - Acciari - Nordström 42:40
4:1 Coyle - Krejčí 57:26 (pusta bramka)
5:1 Bergeron 59:59 (pusta bramka)
Strzały: 32-33.
Minuty kar: 4-0.
Widzów: 17 565.
Stan rywalizacji: 4-3. Awans Bruins.
Bardziej dramatyczny przebieg miało siódme spotkanie w San Jose, gdzie miejscowi Sharks po dogrywce wyeliminowali ubiegłorocznych finalistów Pucharu Stanley Vegas Golden Knights. Nikt się tego raczej nie spodziewał, gdy zaczynała się 50. minuta meczu. Goście z Las Vegas prowadzili wtedy aż 3:0 i wydawali się pewnie zmierzać do półfinału konferencji zachodniej. I nagle wszystko odmieniła niezwykle kontrowersyjna kara meczu za niesportowe zachowanie dla Cody'ego Eakina. Eakin przed rokiem w rywalizacji obu zespołów w półfinale konferencji zachodniej strzelił gola pierwszego i ostatniego. Najpierw otworzył wynik w wygranym przez "Złotych Rycerzy" 7:0 meczu numer 1, a później trafił do pustej bramki na 3:0 w końcówce decydującego o awansie spotkania numer 6. Wczoraj także trafił do siatki, ale tym razem zostanie zapamiętany jako winowajca tego, że Sharks w siódmym spotkaniu odwrócili losy rywalizacji, choć duży udział mieli w tym sędziowie.
Eakin po wznowieniu odepchnął rywalizującego z nim kapitana rywali Joe Pavelskiego, który jeszcze po kontakcie z Paulem Stastnym bardzo pechowo upadł na lód, uderzając w niego głową. Pavelski doznał urazu głowy i już do gry nie wrócił, a sędziowie ocenili zagranie Eakina na karę 5 minut plus karę meczu za niesportowe zachowanie i był to moment zwrotny tego meczu. Już po 7 sekundach dzięki Loganowi Couture'owi "Rekiny" wykorzystały przewagę po raz pierwszy. 49 sekund później gola kontaktowego na 2:3 zdobył Tomáš Hertl, a jeszcze zanim dobiegło końca wykluczenie nałożone na Eakina, Couture po raz drugi i Kevin Labanc trafili do siatki i z 0:3 zrobiło się 4:3 w ciągu zaledwie czterech minut.
Kara meczu za niesportowe zachowanie dla Cody'ego Eakina po ataku na Joe Pavelskiego
Ten niewiarygodny pościg gospodarzy nie wystarczył im jednak do odniesienia zwycięstwa, bo w samej końcówce trzeciej tercji, już po zjechaniu z bramki Marc-André Fleury'ego, Jonathan Marchessault doprowadził do remisu 4:4 i dogrywki. W niej jednak Sharks ostatecznie przechylili szalę zwycięstwa na swoją stronę. W 19. minucie Barclay Goodrow minął w tercji ataku Braydena McNabba i pokonał Fleury'ego, rozstrzygając losy spotkania i całej serii. To jego drugi zwycięski gol w play-offach NHL. Pierwszego strzelił w meczu numer 5, którym "Rekiny" rozpoczęły powrót, jakiego jeszcze w swojej historii nie miały. Po raz pierwszy udało im się wygrać w play-offach rywalizację, w której przegrywały 1-3. To także czwarty w historii NHL mecz numer 7, w którym zespół odrobił trzy gole straty i wygrał. A dwa ostatnie spotkania serii zostały rozstrzygnięte w dogrywkach. W meczu numer 6 do wyłonienia zwycięzcy potrzebne były nawet dwie.
Jednym z największych bohaterów wczorajszego spotkania był Labanc, który miał bezpośredni udział przy wszystkich golach swojego zespołu oprócz tego zwycięskiego. Sam jednego strzelił, a przy trzech asystował. Co ciekawe, w poprzednich sześciu meczach tej serii miał na koncie tylko jednego gola i żadnej asysty. Ba, w swoich wcześniejszych 15 grach o Puchar Stanleya zdobył tylko 2 punkty, podczas gdy wczoraj 4.
Sharks w półfinale konferencji zachodniej trafią na Colorado Avalanche, którzy niespodziewanie wyeliminowali w pierwszej rundzie Calgary Flames. Oba zespoły mierzyły się ze sobą w play-offach dotąd czterokrotnie i wygrały po dwie serie. "Rekiny" w rywalizacji z "Lawiną" także będą miały przewagę własnej tafli.
San Jose Sharks - Vegas Golden Knights 5:4 (0:1, 0:1, 4:2, 1:0)
0:1 Karlsson - Marchessault - Smith 10:10
0:2 Eakin - McNabb - Theodore 30:00
0:3 Pacioretty - Stone 43:36
1:3 Couture - Labanc - Hertl 49:20 (w przewadze)
2:3 Hertl - Karlsson - Labanc 50:09 (w przewadze)
3:3 Couture - Burns - Labanc 52:53 (w przewadze)
4:3 Labanc - Meier 53:21 (w przewadze)
4:4 Marchessault - Smith - Stone 59:13 (bez bramkarza)
5:4 Goodrow - Karlsson - Sörensen 78:19
Strzały: 48-38.
Minuty kar: 4-23.
Widzów: 17 562.
Stan rywalizacji: 4-3. Awans Sharks.
Komentarze