Kibice boją się chodzić na mecze. Klubom grożą jeszcze większe kłopoty (WIDEO)
Nawet obniżonej maksymalnej frekwencji na trybunach nie udaje się osiągnąć w ligach mogących wpuszczać do hal najwięcej kibiców w Europie. Wygląda na to, że fani boją się zakażenia koronawirusem, a to może bardzo niekorzystnie wpłynąć na hokejową gospodarkę w najbliższych latach.
Szwajcarski klub SC Berno w XXI wieku co roku mógł się pochwalić najwyższą średnią frekwencją na mecz w całej Europie. Zawsze przekraczała ona 16 tysięcy widzów. W tym roku jednak sytuacja jest inna. Szwajcarskie władze co prawda ostatecznie zgodziły się na jedne z najbardziej liberalnych przepisów dotyczących wpuszczania fanów na trybuny w Europie, czyli dopuściły 66 % pojemności hal, ale tylko na miejscach siedzących.
Dla klubu z Berna, który słynął ze swojej "Czerwonej Ściany" fanów zgromadzonych na stojącej trybunie, już to było znaczącym ograniczeniem. I tak jednak może, przy zachowaniu środków ostrożności, przyjąć podczas meczów w swojej PostFinance Arenie 6 750 widzów. Władze stołecznej drużyny przed sezonem sprzedały 11 tysięcy karnetów, więc musiały podzielić fanów na dwie grupy, które mogą oglądać co drugi mecz. Kibice jednak i tak nie wypełniają dopuszczalnego limitu. Oficjalnie dwa dotychczasowe spotkania ligowe w Bernie miały frekwencję 6 750, bo tyle biletów było sprzedanych. W praktyce jednak, kibiców było mniej.
- Nie podajemy liczby kibiców, którzy nie przyszli na mecz mając wykupiony karnet, ale jeśli ktoś ma wizualne wrażenie, że na trybunach jest mniej ludzi niż oficjalna liczba, to jest to wrażenie prawidłowe - powiedział szwajcarskiemu portalowi watson szef klubu z Berna Marc Lüthi.
Podobna sytuacja miała miejsce w Zugu, gdzie na meczu z wielkim rywalem z Berna pojawiło się 3 259 widzów przy 3 800 dostępnych miejsc i ponad 5 000 sprzedanych przed sezonem karnetów. Trybun nie udało się też, nawet przy ograniczonej dopuszczalnej frekwencji, wypełnić m.in. w Langnau czy Lozannie.
Szwajcarska liga jest w ostatnich latach najlepszą, jeśli chodzi o frekwencję w Europie, ale kibice teraz trybun nie wypełniają, mimo że każdy, kto mając wykupiony karnet nie idzie na mecz, może odstąpić swoje miejsce innemu fanowi w internecie.
Ludzie najwyraźniej jednak boją się siedzieć na trybunach nawet przy zachowaniu reżimu sanitarnego, w tym trzymaniu dystansu do innych osób i obowiązkowym zakładaniu masek.
Podobna sytuacja ma miejsce w Finlandii, gdzie dopuszczono od 40 do 60 % całkowitej pojemności hal przy zachowaniu odpowiedniego dystansu między kibicami. Tymczasem na meczu wciąż aktualnego mistrza kraju HPK Hämeenlinna z Lukko Rauma było 651 widzów - znacznie poniżej dopuszczalnego limitu. Wtedy już wiadomo było, że podczas poprzedniego spotkania drużyny HPK na trybunach była osoba z bliskiej rodziny jednego z zawodników, u której później stwierdzono zakażenie koronawirusem. To zaś stało się powodem odwołania kolejnego meczu z Vaasan Sport, choć później test nie potwierdziły zakażenia u hokeisty, którego bliska osoba miała SARS-CoV-2.
Ale nie tylko mistrz ma problemy z frekwencją. Z 29 pierwszych meczów tego sezonu Liigi na 13 frekwencja wyniosła mniej niż 2 000 widzów. Tylko raz udało się przekroczyć wynik 4 000 - podczas meczu Kärpät Oulu z IFK Helsinki, któremu towarzyszyło pożegnanie legendy Kärpät Lasse Kukkonena.
- Ludzie są bardzo ostrożni. Mogę zapewnić, że nasze kluby z powodzeniem organizują mecze w bezpieczny sposób, a zasady sanitarne są stosowane wzorowo, więc mamy nadzieję, że z czasem frekwencja będzie rosła - mówi prezes zarządu fińskiej Liigi Riku Kallioniemi w rozmowie z dziennikiem "Iltalehti".
Zainteresowanie hokejem najwyraźniej w Finlandii nie spadło, bo mecz otwarcia sezonu miał o 1/3 wyższą widownię telewizyjną niż przed rokiem, a także inne transmisje cieszą się lepszą oglądalnością niż wtedy, gdy trybuny mogły się wypełniać.
Dla klubów jednak ważni są kibice na trybunach, bo to oni i ich pieniądze pozwalają przetrwać. - Spodziewaliśmy się, że będą problemy, więc podjęliśmy próbę dostosowania się do nowej rzeczywistości, ale nie ma mowy o tym, by jakiś klub był w stanie funkcjonować, jeśli dłużej utrzyma się widownia na poziomie 30 % - mówi na łamach gazety "Ilta-Sanomat" prezes zarządu Ässät Pori Mikael Lehtinen, który zapowiada, że może dojść do dalszych cięć finansowych. - Jeśli większa liczba widzów nie wróci, to będziemy musieli podjąć kolejne kroki, które dostosują nas do tej sytuacji.
W Szwajcarii kluby są w lepszej sytuacji finansowej, bo mocno opierają się na sprzedaży karnetów, z których zyski już otrzymały przed sezonem. - Wielu kibiców mówi nam, że nie chcą teraz uczestniczyć w żadnych masowych imprezach ze strachu przed zakażeniem i dlatego nie przychodzą na mecze. Nie proszą zwykle o zwrot pieniędzy, bo mówią, że kupili karnet jako wyraz solidarności z klubem - mówi Marc Lüthi.
Mimo to, rosną obawy, że pandemia COVID-19 na lata zmieni zachowania kibiców, którzy jeszcze długo nie będą chcieli wracać na trybuny, a to w dłuższej perspektywie może bardzo poważnie zagrozić finansowym podstawom europejskiego hokeja.
- To, co widzimy teraz w hokeju, ujawnia nam wyraźnie pewne zjawisko społeczne: wirus zaczyna zmieniać zachowania ludzi na stałe. Jeśli codziennie słyszymy o rosnącej liczbie nowych zakażeń, jeśli koronakryzys jest głównym tematem we wszystkich mediach, jeśli po prostu nie jesteśmy już w stanie tego tematu uniknąć, to stopniowo tym kryzysem przesiąka wszystko to, co robimy - pisze na łamach watson.ch Klaus Zaugg.
Zaugg zwraca uwagę, że będzie to miało długotrwałe konsekwencje dla całego biznesu organizacji dużych imprez. - Jeżeli ktoś płaci za karnet ponad tysiąc franków (ok. 4,2 tys. złotych - przyp. red.) i nie idzie na mecz, to strach jest najważniejszym czynnikiem - pisze. - Niezależnie od tego, jak perfekcyjnie stosowane są środki ostrożności, tego strachu nie udaje się pokonać. Tak długo, jak obecny będzie strach przed śmiertelnym wirusem, nie będzie możliwe wypełnienie trybun i ponowne sprzedanie takiej samej liczby karnetów, a to może zachwiać całym biznesowym modelem imprez masowych.
Komentarze