Felieton. Czy w NHL zobaczymy kiedyś więcej drużyn z Kanady?
Podejrzewam, że parę osób się ze mną zgodzi, gdy powiem, że w NHL jest zdecydowanie za mało kanadyjskich drużyn. Zdecydowanie może dziwić, że kraj, który kocha hokej najbardziej na świecie (mam na myśli kwestie nie tylko sportowe, ale też kulturowe i historyczne) może pochwalić się raptem siedmioma drużynami grającymi w najlepszej lidze świata.
Są to Montereal Canadians, Toronto Maple Leafs, Vancouver Canucks, Edmonton Oilers, Calgary Flames, Ottawa Senators i Winnipeg Jets. Na pewno na taki stan rzeczy wpływ ma ogromna dysproporcja w ilości mieszkańców Kanady (około 36 milionów) i Stanów Zjednoczonych (dziesięć razy więcej ludzi, sama Kalifornia ma populację zbliżoną do całego "Kraju Klonowego Liścia"), ale trzeba pamiętać, że kilka kanadyjskich klubów na przestrzeni lat zmieniło lokalizację na amerykańską: Quebec Nordiques w 1995 roku stali się Colorado Avalanche, Hamilton Tigers, jeszcze na początku XX wieku, przenieśli się do Nowego Jorku i przybrali nazwę New York Americans, a Winnipeg Jets w drugiej połowie lat 90. zmienili się w Arizona Coyotes. "Jetsi" co prawda wrócili, ale w wyniku odwrotnego procesu – w 2011 Atlanta Thrashers zostali kupieni przez kanadyjskiego inwestora i przeniesieni do Winnipeg. Nie dziwi zatem, że zarząd Ottawa Senators domaga się, by nowy właściciel wystawionego na sprzedaż klubu nigdzie go nie przemieszczał; kanadyjskich klubów w NHL jest po prostu jak na lekarstwo. Co więcej, ta sytuacja nieprędko się zmieni.
Wbrew plotkom, jakie pojawiały się ostatnimi czasy w mediach społecznościowych, NHL nie planuje poszerzać ligi do 34 klubów. Takie przecieki zaczął puszczać amerykański kanał sportowy ESPN, ale władze ligi twardo obstają przy swoim - żadnych zmian nie będzie, powiększanie ligi nie jest na ten moment priorytetem.
– Co nie znaczy, że nie wsłuchujemy się w różne głosy, również te z Atlanty, Houston, czy innych miast – mówi zastępca komisarza NHL, Bill Daly. To właśnie te dwa miasta wskazywali dziennikarze ESPN jako nowe potencjalne drużyny w lidze. – Ostatnim jak dotąd nowym zespołem, który dołączył do nas w 2021 roku jest Seattle Kraken i na razie nie ma mowy, by NHL miało się rozrastać.
Proces dostania się do ligi jest żmudny i długotrwały i zarówno Vegas Golden Knights jak i ekipa z Seattle, najmłodsze obecnie stażem drużyny, starały się o niego wiele lat. Regularnie pojawiają się postulaty kibiców a nawet działaczy, by pozwolić dołączyć do elitarnego hokejowego grona kolejnym klubom, ale zarówno Bill Daly jak i jego szef Gary Bettman, podkreślają, że takie prośby nie zawsze idą w parze z powagą i dobrym biznesplanem. W czasie, gdy o wejście do NHL starały się Seattle i Las Vegas, do drzwi najlepszej ligi świata pukały też m.in. kanadyjskie Quebec City i Saskatoon, czy amerykańskie Kansas i Portland. Quebec ponoć cały czas jest w grze, ale wybudowana z zamiarem skuszenia NHL, imponująca hala Videotron Centre jak na razie kosztowała władze miasta ponad 300 milionów dolarów, a hokej z najwyższej możliwej ligowej półki jeszcze tam nie zawitał.
– Atlanta i Houston są dokładnie w takiej samej sytuacji, co wszyscy inni kandydaci, którzy w ciągu ostatnich dwóch lat wyrazili chęć gry w NHL – dodaje Daly.
Ten czyściec musi być swoistą torturą nie tylko dla zawodników, czy kibiców, ale też działaczy. Szacuje się bowiem – dane za portalem dailyfaceoff.com – że zarówno Kraken jak i Rycerze generują potężne zyski i już teraz są wśród dziesięciu najlepiej zarabiających klubów w lidze a do samego kierownictwa wpłacili jak dotąd odpowiednio ponad miliard dolarów (Vegas) i 650 milionów (Seattle). Te pieniądze wylądowały we wspólnej kasie całej ligi i zostały rozdzielone – wraz z dochodami pozostałych klubów – między poszczególne organizacje, co tylko pokazuje, że jeden klub pracuje na wszystkie i przynajmniej z finansowego punktu widzenia ligę zdecydowanie opłaca się powiększać.
Gdyby jednak NHL rozrosła się do 34 drużyn, stałaby się ewenementem na tle pozostałych wielkich północno-amerykańskich lig (NFL, NBA i MLB) – byłaby największą z nich chociaż, paradoksalnie, na ich tle przynosi najmniejsze dochody. Pojawiają się też pytania, czy taka ilość klubów nie rozwodniłaby renomy hokejowej ligi, a także dlaczego Atlanta, która już raz nie dała rady utrzymać u siebie klubu NHL powinna otrzymać na to kolejną szansę? Czy tamtejsi działacze, aby na pewno zrobili i zrobią wszystko, by nie powtórzyć wcześniejszych błędów? Oczywiście, fakt, że miasto, które jest ósmym w Stanach co do wielkości nie ma swojego klubu w NHL jest zaskakujący, ale jednak coś tu wcześniej nie zagrało. Skąd pewność, że tym razem się uda?
Jedno jest pewne – kwestie nowych klubów i medialne zamieszanie, jakie ten temat generuje na pewno wychodzi lidze na dobre. Jeszcze niejedno się z pewnością wydarzy pod względem pojawiania się, znikania i relokacji hokejowych klubów w Ameryce Północnej. Warto ten temat śledzić.
Komentarze