Bob Probert - wściekłe pięści, wściekłe demony
Po dziś dzień rywalizuje z kilkoma innymi twardzielami o niepisany, umowny pas mistrzowski organizacji NHL. Nie budził respektu. Budził absolutne przerażenie. Uśmiechał się, gdy wiedział, że wybijała godzina skrzyżowania pięści z kimkolwiek z ekipy przeciwnej. Szczerzący się coraz bardziej zdziesiątkowanym uzębieniem napastnik powodował dosłownie sensacje żołądkowe u wielu twardzieli z ekip przeciwnych. Wymieniany w jednej linii z Davem Schultzem, Davem Semenko, Tiem Domi czy Martym McSolrey’em. Od tej wesołej gromadki odróżniają go dwie rzeczy. Po pierwsze, jako jedyny z powyższych, Bob zapominał i wkurzał się na wszystko po zakończeniu kariery. Po drugie, jako jedyny nie żyje.
Kariera w skrócie
Ponad 900 spotkań w sezonie zasadniczym, prawie 400 punktów, jednak najbardziej imponuje… 3300 minut kar. „Proby” potrafił grać w hokeja. Potrafił nieźle podać, strzelanie bramek również nie było dla niego fizyką kwantową, jednak najbardziej interesowało go bycie „ochroniarzem”, czy też „policjantem” (choć w Stanach to ostatnie określenie uznano by w środowisku hokejowym za obraźliwe).
Kawał czasu grał w Chicago Blackhawks, jednak czuł się królem Detroit, grając w barwach Red Wings. Był uwielbiany przez fanów, kochany przez kolegów z drużyny i nienawidzony przez wszystkich innych. Targany potworną ilością demonów, swoje frustracje wyładowywał na lodzie, a niestety często także poza nim.
Bob Probert zaliczył „zgaszone światło”, po czym poszedł bić się drugi raz
Ten wyczyn krewkiego napastnika z numerem „24” był hardcorowy nawet, jak na lata 80-te. Era ochroniarzy i zabijaków na lodzie była w pełni, a wielu zawodników dostawało angaże w NHL na podstawie ilości znokautowanych rywali. Tak właśnie permanentną robotę dostał Todd Ewen, który 2 stycznia 1987 roku wyłączył naszemu bohaterowi prąd. Był to absolutny wyczyn zważywszy, że Probert już wtedy zapowiadał, że chce być najbardziej popieprzonym zawodnikiem w historii.
Probert pada po ciężkim ciosie i traci przytomność. Po chwili budzi się, zjeżdża do boksu i nikt nie spodziewa się nic więcej tego wieczoru z jego strony. W tym momencie Bob udowadnia, że nie wystarczy go ogłuszyć, trzeba go jeszcze pokonać. Probert rzuca wyzwanie swojemu oprawcy ponownie i tym razem zalicza zupełnie wyrównany pojedynek. Miejmy na uwadze, że drugi pojedynek nasz bohater toczy ze wstrząsem mózgu, kilka chwil temu będąc jeszcze w krainie jednorożców i kolorowych światełek w kształcie landrynek.
To był drugi sezon Boba w NHL, ale wszyscy wiedzieli, że nowy, szalony szeryf przyjechał do miasta.
Bob Probert potrzebował adrenaliny i demonów
Kochany przez kibiców, nawet tych najmłodszych, Bob zawsze chętnie witał się z kibicami, przytulał dzieciaki, pozował do zdjęć. Był symbolem „zajebistości”, jeździł na motocyklu, miał bujną czuprynę, a zdjęcia jego zakrwawionej, uśmiechniętej facjaty obiegały media szybciej niż plotki w salonie fryzjerskim.
Jako jeden z niewielu, nie bał się wypowiadać, w dosyć niewybredny sposób, opinii na temat ludzi stojących na czele ligi. Otwarcie nazywał Gary’ego Bettmana dupkiem, a dokładniej mówiąc, skończonym dupkiem, który jest marionetką w rękach właścicieli poszczególnych drużyn.
Bob został również aresztowany w 1989 roku za…szmuglowanie narkotyków. Wykorzystywał do tego kanał przerzutowy z Detroit do Windsor. „Proby” został złapany gdy przekraczał granicę z Kanadą o 7 rano. Znaleziono przy nim sporą ilość kokainy. Mimo to, zawodnik nie przyznawał się do winy i wyszedł z aresztu za kaucją. Nie był to najbardziej przemyślany przerzut narkotyków. Bob ukrył „towar” w gaciach, a jego ilość sprawiała, że te okolice jego ciała wyglądały na przesadnie duże.
Bob Probert był pierwszą głośną ofiarą encefalopatii
Głośne pozwy, artykuły, badania i analizy CTE (encefalopatia bokserska) są efektem między innymi kariery i sposobu gry Boba Proberta. Pierwsze zarzuty wobec ligi dotyczyły właśnie bójek i zakładały, że problemy, które zawodnicy jego pokroju mają ze zdrowiem, wynikają z otrzymywanych ciosów, podobnie jak pięściarze. Choć w większości dane te zostały zweryfikowane, a w hokeju na lodzie największym problemem okazały się bodiczki zadawane z ochraniaczami na ramiona, problem CTE nie zniknął.
Zdiagnozować CTE można jedynie pośmiertnie. Manifestuje się ono jako ciemne plany w głębszych obszarach mózgowych. Przypomina to trochę nienaturalnie szybko postępującą chorobę Alzheimera. Bob miał problemy z nerwami, koncentracją, brał dużo leków przeciwbólowych. Miewał problemy z pamięcią i agresją.
Był jednak świadomy, że coś z nim jest nie tak.
Poprosił swoją żonę, cichą bohaterkę próbującą okiełznać jego demony, by po ewentualnej śmierci, jego mózg przekazać do badań nad skutkami bójek i walk. To właśnie wtedy stwierdzono, że Probert miał CTE. Mimo, że numer 24 w Detroit nigdy nie zostanie zapomniany, jego małżonka nie pozwoliła zapomnieć o swoim mężu nikomu z hokejowego świata.
Bob Probert został w Joe Louis Arena, gdy ta została zburzona
Nie, Bob nie zginął przy wyburzaniu legendarnego budynku, w którym jego ekipa zdobywała tak wiele pucharów z Lidstomem, Yzermanem czy Shanahanem w składzie. Proby zmarł na łodzi w wyniku zawału serca. Spoczął w tej hali dzięki swojej ukochanej zonie, Dani. Nie zawsze był wobec niej uczciwy, ale ona na zawsze pozostała mu wierna.
Podczas ostatniego spotkania w historii tej hali, w towarzystwie legendarnego obrońcy Red Wings, Chrisa Cheliosa, Dani Probert rozsypała prochy męża…na ławce kar. Mówiła ze łzami w oczach że to był jego dom i tam chciałby spocząć. Tam spędzał najwięcej czasu, tam zyskał swoją chwałę i tam pozostanie na zawsze.
Jego małżonka organizuje także coroczną podróż na motocyklach ku pamięci Boba i ku świadomości na temat zagrożeń płynących z jego stylu życia. Dzięki temu, co roku świat hokejowy pamięta o zawodniku, który karierę zakończył ponad dwie dekady temu.
Dajcie mi, ku***, piękniejszy sposób na upamiętnienie męża i hokejowego ochroniarza, niż ten to płacę w złocie.
Komentarze
Lista komentarzy
Patrick Albert Dole
Ja go kochałem!